3/2021
Obrazek ilustrujący tekst Na granicy

mal. Jerzy Zachara, fot. Marek Matysek

Na granicy

 

 

Noc sylwestrową 2020/2021 spędziłam na lekturze powieści Carlosa Fuentesa Kryształowa granica, gapiąc się jednocześnie w okno telewizora, który od wielu dni pokazywał drogę do kanału La Manche.

Po jej obu stronach, przylegając ciasno do siebie, stały długie ciężarówki, zwane dzisiaj tirami. Wielkie kabiny, przypominające głowy cyklopów z ogromnymi oczodołami, przechodziły w potężne skrzyniotułowie. Panowała śmiertelna cisza i bezbrzeżna pustka. Wydawało się, że nie ma boskiej ani tym bardziej ludzkiej siły, która mogłaby je poruszyć. Jakiż to kontrast – pomyślałam – z „dziką” rzeką Río Grande, nazywaną przez Meksykanów Río Bravo, rozdzielającą Meksyk i USA, nad którą toczy się akcja powieści Fuentesa. Przez tę rwącą „granicę miraży” (Ameryka nie zaczęła jeszcze budować wysokiego muru, aby zamknąć się przed nielegalnymi emigrantami) niemal każdej nocy przeprawiało się tysiące biedaków, często całymi rodzinami. Sowicie opłacani „kojoci” – tak nazywano przewodników – prowadzili ich do brodów rzecznych, gdzie wsiadali do prymitywnych łodzi albo płynęli wpław. Jeśli nawet nie utonęli lub nie zostali postrzeleni przez straż graniczną, i tak byli łatwo rozpoznawalni. Ich żółte ciała ociekały wodą…

Nigdy tam nie dotarłam. Kiedy pod koniec lat dziewięćdziesiątych wybierałam się do Meksyku, potrzebna była jeszcze wiza i oficjalne zaproszenie. Takie zaproszenie dostałam od Lecha Hellwiga-Górzyńskiego, absolwenta warszawskiej Szkoły Teatralnej, którego jako stażystę Ministerstwa Kultury i Sztuki zaskoczył tam stan wojenny. Meksykanie, śpiesząc mu z pomocą, nie tylko zapewnili mu pracę na państwowym uniwersytecie UNAM w México City, ale także obywatelstwo swojego kraju. Lech – choć nie miałam zamiaru emigrować – od razu objaśnił, że takie prawo do legalnej pracy i pobytu w Meksyku trudniej jest uzyskać aniżeli w Stanach Zjednoczonych. Przypomniałam sobie, że w ambasadzie Meksyku w Warszawie kazano mi (grzecznie!) wypełnić formularz z oznaczeniem miejsc, w których będę przebywać w ich kraju, wraz z zobowiązaniem, że nie wybiorę się na północ. „Widzisz – wykrzyknął Lech – nie chcieli brać za ciebie odpowiedzialności, gdybyś postanowiła przedostać się do Ameryki!”

Właśnie wtedy, przed podróżą, gorączkowo czytałam powieści Fuentesa, aby nie skompromitować się nieznajomością choćby kilku meksykańskich tytułów. Kryształowej granicy. Powieści w dziewięciu opowiadaniach (La frontera de cristal. Una novela en nueve cuentos), wydanej w polskim przekładzie Marcina Małkowskiego w roku 1999, nie zdążyłam przeczytać. Teraz trzymam ją w ręce z pieczęcią „wycofano”. Wycofano z Biblioteki Publicznej m.st. Warszawy. Poza urzędowymi oznaczeniami nie ma śladu, aby ktoś przewracał kartki tej niezwykłej książki, która opowiada o burzliwym, bo pełnym miłości, zdrady, poniżenia, śmierci, życiu ludzi po obu stronach granicy. A właściwie po jej stronie południowej, skąd w stronę wyśnionego Nowego Jorku podążają nieszczęśnicy, którzy na koniec pytają: „Co my tu robimy, czy po to właśnie się urodziliśmy, czy nasz los nie miał być inny, co się stało?…”.

Czy można odmienić ich życie, pyta na każdej stronie swej książki Carlos Fuentes i cytuje meksykańskich prezydentów: „Biedny Meksyk, tak daleko od Boga i tak blisko Stanów Zjednoczonych”; „Między Stanami Zjednoczonymi i Meksykiem jest pustynia”. I daje wciąż świadectwo nienawiści między Jankesami a Meksykanami. Czy jest jakiś ratunek? Tak, choć trudny do spełnienia, ale fascynujący. Wyobraźnia pisarza podsuwa niezwykłą postać. Nazywa się José Francisco, ale zmienił swoje imię na Joe Frank. Znajduje się po jankeskiej stronie i siedząc na swoim harleyu-davidsonie, przygląda się strajkowi swych rodaków, niewpuszczonych do USA. Od wielu dni stoją w milczeniu po meksykańskiej stronie rzeki – z podniesionymi rękami. José/Joe, jak Fuentes, jest pisarzem i w wieku dziewiętnastu lat zaczął badać „bogactwo granicznego świata, mnogość niepogrzebanych opowieści, opierających się śmierci, błądzących swobodnie niby duchy od Kalifornii do Teksasu”. W jakim języku będzie je opisywał? Po angielsku czy po hiszpańsku? I postanowił, „że to będzie coś zupełnie nowego, język chicano, i uświadomił sobie, kim jest, ani Meksykaninem, ani Amerykaninem z północy, jest chicano, język mu to wyjawił, zaczął pisać po hiszpańsku to, co płynęło z jego meksykańskiej duszy, po angielsku zaś to, co narzucał mu jankeski rytm, wpierw mieszał, później starał się oddzielać, niektóre historie po angielsku, inne po hiszpańsku, w zależności od akcji, od postaci, ale zawsze łącząc wszystko, wątki, charaktery, jednym właściwym sobie impulsem i przekonaniem”. I by nie było wątpliwości, dodał: „Nie jestem Meksykaninem. Nie jestem jankesem. Jestem chicano. Nie jestem jankesem w USA, Meksykaninem w Meksyku. Wszędzie jestem chicano. Nie muszę się asymilować. Mam własną historię”.

Nie mogę odżałować, że nie mam już kogo zapytać, jak w Meksyku przyjęto tę poruszającą ideę. Nie żyje Ludwik Margules (1933–2006), który wraz z rodzicami uratował się w sowieckim łagrze i obawiając się nasilającego w Polsce antysemityzmu, wyemigrował w końcu lat pięćdziesiątych. Zdążył (m.in. wraz z Małgorzatą Szejnert, Hanną Krall, Agnieszką Osiecką, Andrzejem Wysińskim) ukończyć dziennikarstwo na Uniwersytecie Warszawskim. W Meksyku zaczął filmować Indian, do których zawiózł Grotowskiego, a także założył teatr na UNAM-ie. Przejęty awangardą europejską, stworzył też własną szkołę aktorską i kompanię teatralną (El Foro Teatro Contemporáneo). Przyjmował wielu artystów z Polski: Szajnę, Stary Teatr z Hamletem Wajdy, zachwycił się Teresą Budzisz-Krzyżanowską. W komputerze miał „Gazetę Wyborczą”, przy łóżku poezję Achmatowej po rosyjsku. Był przy tym wielkim patriotą meksykańskim i znawcą meksykańskiej kultury.

Nie żyje przebywająca w Meksyku od wojny profesor Maria Sten (1917–2007), wykładająca na UNAM-ie. Jej wartościową i nieprzebrzmiałą monografię pt. Teatr – którego nie było. Szkice o teatrze náhuatl, poświęconą teatrowi prehiszpańskiemu i ewangelizującemu, opublikowało w roku 1982 krakowskie Wydawnictwo Literackie. Była zaprzyjaźniona z najgłośniejszymi artystami meksykańskimi. Żartowała, że jej nogami zachwycał się autor wspaniałych murali, sam Diego Rivera! Nie naśladowała Indianek, którymi się fascynowała. Ubierała się w polskie lny, które specjalnie sprowadzała z Warszawy.

Lech Hellwig-Górzyński (1945–2015) nauczył się hiszpańskiego z zachwycającą łatwością. Miał wielu przyjaciół ze wszystkich sfer. Dzięki niemu objechałam Meksyk wytwornym samochodem jego przyjaciół. Zobaczyłam m.in. tamtejszą Częstochowę, czyli wielki murowany kościół („indiański barok”) z krzyżami na tle lesistej góry w San Cristóbal de Las Casac w stanie Chiapas. Tutaj nasz kierowca kupił wielką gołą lalkę (bez płci!), aby położyć ją w żłobku podczas najbliższego Bożego Narodzenia (co roku musi być nowa, „grająca” przecież nowo narodzonego Jezusa!). Dzięki Lechowi poznałam też starą damę w koronkach Josefinę Tamayo, pochodzącą z hiszpańskiej arystokracji przybyłej jeszcze w XVIII wieku. Señora Josefina wydawała co roku wytworne przyjęcia w hotelu Sheraton, promując zaprzyjaźnione z Meksykiem kraje, a więc i Polskę. Lech przywoził do Warszawy swoich studentów, występujących na Międzynarodowym Festiwalu Szkół Teatralnych. Ufundował (prywatne) stypendium dla młodych wykładowców Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza i przyjmował ich w México City.

Ci moi polsko-meksykańscy przyjaciele, jak wielu Polaków w pierwszym pokoleniu, żyli podwójnym życiem, wciąż „na granicy”. Nie mieli jednak wątpliwości, że ich stabilizacja życiowa i zawodowa zależy od tego, czy staną się Meksykanami.

Dlatego nie zostali bohaterami prozy Carlosa Fuentesa. Nie przekroczyli przecież owej „kryształowej granicy”: nie „rozrzucali papierów, jakby to były pióra, ozdoby, tatuaże, chroniące przed nieubłaganym czasem totemy, naszyjniki z kamienia, kości i muszelek, diademy rasy, ozdoby talii i nóg, takie pióra, które mówią José Francisco”.

 

PS Jedną z pierwszych decyzji nowego prezydenta USA Joego Bidena było wyrażenie zgody na połączenie dzieci z ich meksykańskimi rodzicami, którzy nielegalnie przekroczyli granicę. Prezydent Biden zatrzymał budowę muru na południowej granicy.

 

historyczka teatru, wykładowczyni w warszawskiej Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza, do niedawna związana także z Uniwersytetem Łódzkim. Autorka m.in. publikacji Scena obiecana. Teatr polski w Łodzi 1844–1918 (1995), Polska „Szulamis”. Studia o teatrze polskim i żydowskim (2018) oraz licznych artykułów naukowych z historii polskiego i żydowskiego teatru.