4/2021
Artur Pałyga

Dlaczego się nie bronimy?

 

– Napisz o tym, dlaczego się nie bronimy – powiedziała Agnieszka po naszej rozmowie o ujawnianych przypadkach przemocy w teatrze i w szkołach teatralnych.

Lawina myśli. Przecież te sytuacje były i są cały czas. Ja się niezmiernie rzadko bronię. A że siebie rzadko, to innych tym rzadziej. I, jeśli już, to najczęściej, prawie zawsze niebezpośrednio, tylko stosując miękkie strategie, mniej lub bardziej wyrafinowane. Pierwsza, odwieczna strategia, która przychodzi mi na myśl, to otorbienie się. Od przedszkola. Kiedy krzyczą, przezywają, lżą, biją, wymagają czegoś, czego nie mogę albo bardzo nie chcę spełnić, wytwarza mi się wokół torba, w której siedzę. Ta strategia ma bardzo dużo zalet i pozwala niewiarygodnie wiele przetrzymać. Jej wadą jest, że nie można jej stosować za długo i że nie działa z zaskoczenia, bo się nie zdąży wytworzyć.

Pamiętam, jak dorosły, nie jakiś agresywny ani specjalnie groźny, zatrzymał mnie na ulicy i zapytał, ile mam pieniędzy przy sobie. Miałem jakieś drobne na lizaki. Ale wszyscy mieliśmy bardzo głęboko wpojone, że jak dorosły pyta, to trzeba grzecznie odpowiedzieć. Wiedziałem, że pyta o coś, o co nie powinien, ale mnie wziął z zaskoczenia i nie zdążyłem się otorbić. Niechętnie, ale grzecznie odpowiedziałem, ile szacunkowo mam. No to on już wiedział, że może iść za ciosem. I ja wiedziałem, że wie, ale już nic nie mogłem poradzić. Tak przecież jest zawsze. Pozwolisz na pierwszy krok, to on robi drugi. A ja, chociaż wiem, nie umiem przestać! Bezwzględny jest to mechanizm!

– Pokaż, przeliczę – powiedział spokojnie.

Oczywiście, że próbowałem się bardzo grzecznie opierać.

– Nie trzeba – mówię.

– Ale daj, przeliczę!

– Naprawdę nie trzeba.

– No dajże! No przecież ci nie zjem! No co ty! Czy ja wyglądam na takiego, co zjada pieniądze?

– Ale po co pan chce liczyć. To moje pieniądze.

– No rany boskie! No co się tak boisz! Przecież nie ukradnę! Nie jestem złodziejem. Ty uważasz, że ja jestem złodziej?

Rozmowa trwa i w jej trakcie coś, co początkowo wydawało się niedopuszczalne, robi się już tylko niestosowne, może trochę dziwne, w sumie, kurczę, nic takiego, no. Czas akcji działa na jego korzyść. Dla mnie sytuacja jest nowa, nie mam wzorców. Słyszę jego zapewnienia i żarty, że wziąłem go za złodzieja, a przecież on nic złego nie robi. Jest mi głupio. Nie wiem, co mówić. Powtarzanie w kółko tych samych kwestii jest zawstydzające. Najbardziej na świecie chciałbym, żeby ta nienormalna sytuacja już się zakończyła i żebym mógł sobie iść dalej, i żeby znów było jak zawsze. I w tym celu wyciągam z kieszeni te moje drobne i daję mu, żeby tylko już dłużej z nim nie stać i nie tkwić w tym. I bardzo liczę na to, że on mówił prawdę. Że z jakiegoś dziwnego powodu chciał tylko przeliczyć, sprawdzić mnie, zobaczyć, czy dobrze odpowiedziałem na jego pytanie, i że za chwilę mi odda. No przecież się nie kradnie! Przecież to jest złe! Przecież normalni ludzie takich rzeczy nie robią. Nie mnie! Nie w środku dnia, w mieście, na ulicy, kiedy wokół pełno ludzi. Przecież on wie, że mogę zawołać po pomoc, że nawet nie muszę wołać, tylko do pierwszego lepszego przechodnia powiem: „Proszę pana, tu jest złodziej, który mi ukradł pieniądze!”, i będzie afera, będzie miał straszne problemy. Przecież on to wie, więc na pewno ich nie ukradnie, nie ma szans. I patrzę, jak liczy i jak przeliczone chowa do swojej kieszeni.

– Pożyczam – mówi, odchodząc. – Oddam ci.

I to jest ten moment, kiedy powinienem krzyczeć, zaczepiać przechodniów, mówić: „Proszę pana, złodziej!”, nie wiem, robić cokolwiek. Ale jak? Co właściwie mam zrobić? I jak wytłumaczę, że sam wyjąłem pieniądze z kieszeni i dałem mu? Przecież to strasznie głupie. Ośmieszyłem się. Zachowałem się jak kretyn. Nikt mi nie uwierzy! No kto mi uwierzy, że powiedział: „Daj, przeliczę!”, i ja po prostu wyjąłem i dałem. A jeśli jakimś cudem uwierzy, to co sobie o mnie pomyśli. I w ogóle co to da? Przecież mu nie wyrwie tych pieniędzy z powrotem. Nie będzie wzywał policji z powodu paru drobnych jakiegoś dziecka na ulicy, które dobrowolnie je facetowi oddało. A może rzeczywiście pożyczył. A może rzeczywiście odda, jak mnie kiedyś spotka. To przecież nie jest zły człowiek. Jest całkiem normalny. Więc patrzę cicho, jak się oddala, i kiedy przychodzę do domu, mówię, że tak, kupiłem lizaki, ale oba zjadłem po drodze. I kiedy lecą pretensje, że nie przyniosłem lizaka młodszemu bratu, a miał być dla niego, i że za karę następnym razem to on będzie miał lizaka, a ja nie dostanę, i kiedy słyszę, jak brat płacze, otorbiam się. Już mi nic nie zaszkodzi. Już mnie nie dosięgną. I nagle spostrzegam, że w torbie siedzi ze mną ten facet, który powtarza w kółko: „No dajże, no daj!”, bierze i odchodzi. I znów wraca. I w kółko. I nie mogę przerwać. I widzę sto innych wariantów, jak się mogłem zachować, gdybym nie był taką ostatnią ofiarą, jak mu się stawiam, jak go kopię w dupę, jak go łapię na lasso, wlokę do piwnicy i torturuję latami. Ale nie tylko jego, bo też wszystkich ludzi, którzy to widzieli i którzy kiedyś mogliby mnie spotkać na ulicy i rozpoznać, że to ten, co wtedy sam wyjął z kieszeni te pieniądze i po prostu mu dał, ha ha ha. Więc zabijam wszystkich.

Miałem pisać, dlaczego się nie bronimy. Bo cały czas jesteśmy grzeczni. Strasznie mili i grzeczni.

Gdybym mu wtedy powiedział: „Spierdalaj!”, zaśmiałby się może głupio i poszedł, ja nikogo bym nie torturował, nie siedziałbym z gościem w torbie całe życie, a brat miałby lizaka. Od dziecka powinniśmy uczyć się mówić: „Spierdalaj!”.

 

dramatopisarz, dziennikarz, dramaturg w Teatrze Śląskim w Katowicach. Autor m.in. Żyda Nieskończonej historii; nagrodzony Gdyńską Nagrodą Dramaturgiczną za W środku słońca gromadzi się popiół (2013).