4/2021
Jacek Kopciński

Nie wolno

 

Czytam kolejne wyznania młodych aktorów, którzy szczegółowo opisują krzywdę, jakiej doznali na studiach ze strony swoich profesorów. Najczęściej chodzi o artystów wybitnych, aktorów i reżyserów. Powstrzymuję się od przesądzania o ich winie, każdy przecież ma prawo do obrony i powinien być wysłuchany. Mamy jednak do czynienia nie z pojedynczym oskarżeniem, które może być pomówieniem, ale z falą, która wzbiera i unosi coraz więcej osób z nazwiskami.

Na razie publicznie zabrał głos tylko Paweł Passini, oskarżony o zmuszanie młodych aktorek do gry nago w reżyserowanym przez niego spektaklu dyplomowym. Z wypowiedzi Passiniego, a także jego współpracowniczki, wynika, że sprawa nie jest jednoznaczna. Reżyser przedstawił własną wersję wydarzeń, ale uznał, że mimo jego czystych intencji studentki mogły poczuć się skrzywdzone. Padło słowo „przepraszam”, które zawisło w próżni. Obecnie nikt nie ma zamiaru ze sobą rozmawiać. Przyszedł czas oskarżeń (według niektórych nagonki) – mam nadzieję, że uczciwych.

Passini zareagował na artykuł prasowy Igi Dzieciuchowicz, która zapowiedziała publikację książki poświęconej nadużyciom w szkołach teatralnych. Tymczasem absolwenci poszczególnych uczelni (w Łodzi, Krakowie, Warszawie) sami zaczęli wymieniać nazwiska konkretnych pedagogów, których metody dydaktyczne odczuli jako znęcanie się, psychiczne i fizyczne. Oficjalne zarzuty trafiają na stół rektorów, którzy ponoszą odpowiedzialność za bezpieczeństwo studentów. Gołym okiem widać, że szkoły nie stanęły na wysokości zadania, do godnych potępienia praktyk poszczególnych pedagogów dokładając własne błędy i zaniedbania. Wiemy już na pewno, że koprodukcja dyplomów z publicznymi teatrami, które traktują studentów jak zawodowców, to fatalny pomysł.

Oskarżeni składają przed władzami uczelni wyjaśnienia, które nie są upubliczniane, sprawy mają bowiem charakter kryminalny. W mediach społecznościowych pojawiają się też nieoficjalne wyznania, na które obwiniani zwykle nie reagują, co zrozumiałe, choć z pewnością będą musieli podjąć jakieś kroki. Niektórzy artyści, jak Ewelina Marciniak, sami składają samokrytykę. Czy uchroni ich to od publicznej konfrontacji ze krzywdzonymi?

Niewykluczone, że za nieoficjalnymi oświadczeniami pójdą pozwy cywilne o molestowanie, mobbing, nękanie. Spraw sądowych może nie być wiele, każda przecież wiąże się z koniecznością uruchomienia skomplikowanego, a niekiedy kosztownego procesu. Więcej natomiast będzie spraw poddawanych ocenie przez komisje akademickie, co dla niektórych skończy się pewnie dymisją. Osobne komisje działać będą też w teatrach, które współprodukowały studenckie dyplomy, jak miało to miejsce w przypadku dyplomu reżyserowanego przez Pawła Passiniego. Czy zajmą się również relacjami wewnątrz własnych zespołów? Wiele na to wskazuje, gdyż o rozmaite nadużycia obwinia się już nie tylko wykładowców, ale także reżyserów i dyrektorów poszczególnych scen, co powinno zaniepokoić władze.

Sam jestem wykładowcą akademickim i wiem, że do nadużyć dochodzi na wszystkich uczelniach. Spodziewam się więc, że fala oskarżeń porwie także tych polonistów, historyków sztuki czy profesorów medycyny, którzy w relacjach ze studentami zachowywali się nagannie. Wiadomo, że czasami niektóre czyny zarzuca się wykładowcom kłamliwie, na przykład dla podważenia wyników egzaminu. Żaden z takich przypadków nie powinien jednak odbierać studentom możliwości komunikowania nadużyć, a z profesorów zdejmować odpowiedzialności za właściwy proces nauczania. Edukacja to nie jest mechaniczny upload wiedzy, ale żywa ludzka relacja, o którą trzeba dbać, przestrzegając nie tylko procedur, ale przede wszystkim zasad etycznych.

Dlaczego zasady te najczęściej łamie się na uczelniach artystycznych? Bo właśnie tam złamać je najłatwiej. Otwarty dostęp do wrażliwości przyszłych aktorów, tancerzy czy muzyków, możliwość gry na ich emocjach, założona bliskość psychiczna, a niekiedy fizyczna, poczucie wyższości połączone z przeświadczeniem o wolności artystycznej. Zwłaszcza ta ostatnia hybryda wydaje mi się szczególnie groźna, bo szybko reprodukuje się w postawie samych studentów. Już na drugim roku gotowi są oni przecież „fuksować” młodszych kolegów, czyli gnębić ich pod pozorem przekraczania granic, za którymi zaczyna się prawdziwa sztuka.

Czytam wyznania kolejnych skrzywdzonych aktorów i zastanawiam się, czym skończy się nasza środowiskowa debata nad przemocą w szkołach teatralnych. Wiadomo przecież, że nie chodzi tylko o wyeliminowanie kilku „drapieżników”, którzy od lat grasują na uczelniach i niektórych scenach. Na kolejnych uczelniach pojawiają się rzecznicy do spraw etyki, coraz głośniej mówi się o konieczności stworzenia i wprowadzenia w życie kodeksu dobrych praktyk, wzorem innych dziedzin życia publicznego. Ale czy to wystarczy? Dla mnie równie ważna jest debata o samym teatrze, który dla zbyt wielu artystów stał się przestrzenią prywatnej pseudoterapii odbywanej kosztem zespołu. Zgoda na nieopanowany upust emocji, tolerancja dla nałogów i „niedyspozycji”, poddawanie się rzekomo odkrywczej metodzie pracy, która często polega na manipulacji ludźmi i podważaniu wcześniejszych ustaleń, konieczność wchodzenia w głębokie, nie tylko platoniczne relacje – oto co muszą przeżywać młodzi aktorzy w kontaktach z reżyserami różnych pokoleń. Czy naprawdę wszystko im wolno? Już nie.

 

redaktor naczelny miesięcznika „Teatr”. Profesor w IBL PAN, wykładowca UKSW i UW. Ostatnio wydał tom Wybudzanie. Dramat polski / Interpretacje.