5/2021
Obrazek ilustrujący tekst Życie i śmierć fuksówki

rys. Bogna Podbielska

Życie i śmierć fuksówki

Jeszcze do niedawna świeżo upieczeni studenci wydziałów aktorskich przechodzili przez szkolne otrzęsiny, czyli fuksówkę. Rzekomo po to, by nauczyć się funkcjonować w silnie zhierarchizowanym świecie teatru.

 

Wydziały aktorskie w Polsce to miejsca elitarne: liczba miejsc jest w nich ograniczona, a liczba chętnych do podjęcia studiów ogromna. W ostatnich latach każdy z państwowych wydziałów aktorskich szturmuje rocznie około tysiąca kandydatów. Nieco mniejszą popularnością cieszy się białostocki Wydział Sztuki Lalkarskiej, do którego co roku zgłasza się od trzystu do czterystu osób. Przygotowania do egzaminu trwają miesiącami – często pod okiem prywatnych pedagogów i nauczycieli. Składa się na nie nauka i interpretacja tekstów, praca nad głosem i ciałem, w końcu przyswojenie teorii. To długa i żmudna droga. Tym większa jest więc radość, kiedy wreszcie uda dostać się na wymarzone studia. Dla młodego adepta sztuki aktorskiej szybko stają się one całym życiem. Zanim to jednak nastąpi, pierwszoroczniak musi się wkupić w łaski szkolnej społeczności. Czeka go fuksówka.

Założenia tego rytuału przejścia są wzniosłe. Ma on przygotować nowo przyjętych do studenckiego, a wkrótce i aktorskiego życia. Nauczyć ich pracy pod presją czasu, kreatywności, lojalności i szacunku do starszych kolegów, pracowników szkoły oraz pedagogów. Z obcych sobie ludzi stworzyć zgraną grupę, w której każdy będzie mógł liczyć na wsparcie. Brzmi to pięknie, praktyka jest jednak zupełnie inna. Za przygotowanie tych specyficznych otrzęsin odpowiedzialny jest kolejny trzeci rok, w ich organizacji biorą udział studenci wszystkich lat. Wymyślane są regulaminy, wyznaczane cele oraz środki. Wszystko to ma sprawić, że kolejne „święto” szkoły będzie dobrze i sprawnie przeprowadzone.

Niestety, mimo szlachetnych założeń fuksówka co roku uruchamia w studentach mechanizm przemocy. Porównać to można do wojskowej fali czy do eksperymentu przeprowadzonego w 1971 roku przez Philipa Zimbarda (szczegółowo opisałam go w mojej pracy magisterskiej poświęconej fuksówce). Nawet ci, którzy ciężko doświadczyli swoich otrzęsin, jako tzw. nestorzy w większości pomiatają młodszymi kolegami. Działa zasada: upokarzany – upokarza. Zmęczenie, stres, choroby, niechęć do starszych kolegów rok w rok towarzyszą młodym adeptom aktorstwa. Opisane poniżej zdarzenia miały miejsce w latach 2011–2017 w Białymstoku, na Wydziale Sztuki Lalkarskiej, filii warszawskiej Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza.

 

Tożsamość fuksa

Kandydaci na fuksów przechodzą wstępną próbę już podczas wakacji. Liczne zadania przekazywane są im przez przyszłych nestorów telefonicznie, mailowo oraz za pośrednictwem mediów społecznościowych, o każdej porze dnia i nocy. W końcu przychodzi czas konfrontacji twarzą w twarz. Na tydzień przed rozpoczęciem roku akademickiego cały rocznik proszony jest o przybycie do Białegostoku. Na miejscu staje się on uczestnikiem tzw. kwarcu. Pierwszoroczni studenci, pod opieką starszych kolegów, z zawiązanymi oczami wykonują różne zadania wymagające od nich wyobraźni, refleksu i sprawności fizycznej. Słowa wypowiadane przez nich w trakcie tej gry spisywane są przez starszych kolegów, którzy stworzą z nich przyszłe imiona fuksów i przeznaczone dla nich powitania.

Rok Lilii zaczyna fuksówkę od wyjazdu integracyjnego do Rzędzian, niedaleko Białegostoku, gdzie dostaje obrzędowe stroje zwierząt. Rocznik Róży podobny wyjazd odbędzie już w trakcie trwania fuksówki i zostanie przebrany za przedmioty. Nieodłącznymi atrybutami fuksów są tzw. dusze, czyli deseczki lub tektury na sznurkach. Od momentu ich założenia fuksy zyskują nową tożsamość. Dusza jest początkowo niczym tabula rasa. Nie ma na niej nic, prócz nowego imienia. Ale już niebawem zapełnia się plusami, minusami, pochwałami i upomnieniami nestorów. Poza nadaniem nowej tożsamości pełni funkcję „tarczy” – wszystko, co od tej chwili spotka świeżo upieczonego studenta, spotka nie jego osobiście, ale… fuksa. Rekwizyt ten ma pomóc mu w nietraktowaniu wszystkich zachowań starszyzny personalnie. Należy go bardzo pilnować, ponieważ bez deseczki fuks nie istnieje, nie bierze udziału w fuksówce. Jeśli straci duszę, będzie musiał ją w jakiś sposób wykupić. Jedynym momentem, w którym może ją zdjąć, są zajęcia lub wyjście na obiad do miasta, jednak już na szkolnym korytarzu nie powinien się bez niej poruszać. Co roku, kiedy cała szkoła tradycyjnie zrywa fuksówkę, dusze zostają fuksom odebrane i zawieszone w szkolnym „tramwaju” (korytarz z fotelami na pierwszym piętrze Akademii Teatralnej w Białymstoku). Mówi się wtedy, że „tradycja umarła”.

Poza strojem i imieniem fuksy dostają od nestorów powitania: ogólne i indywidualne. Jest to sekwencja słów i gestów, której muszą się jak najszybciej nauczyć i umieć wykonać w jak najkrótszym czasie. Starsi studenci trenują młodszych kolegów, każąc im do znudzenia powtarzać przywitania, do których przez cały czas trwania otrzęsin dokładane są nowe elementy. Pod koniec jest ich tak absurdalnie dużo, że samo witanie się grupy z nestorami trwa godzinę lub dłużej. W trakcie powitania ogólnego pierwszoroczni stoją w tzw. przekładańcu – bardzo ciasnym rzędzie, zaś jedna osoba ustawiona jest w kontrapunkcie. Oznacza to, że wszystkie działania ma wykonywać na odwrót. Wszelkie rozmowy całego pierwszego roku z nestorami odbywają się w tym niezbyt komfortowym ustawieniu. Często w blasku rażących oczy reflektorów. Gdy do sali wchodzi nestor, fuksy zobowiązane są za każdym razem witać się powitaniem ogólnym. Nawet jeśli wykonują właśnie inne zadania. Brak przywitania może skończyć się nawet zerwaniem fuksówki.

Na organizowanych codziennie wieczorem „programikach” obecna jest uczelniana publiczność. Podczas nich dochodzi do długich przemówień, w trakcie których nestorzy rozliczają i oceniają swoich młodszych kolegów. Oberwać można za wszystko: nieznajomość nazwisk starszych studentów (fuksy powinny znać je wszystkie na pamięć), nie dość szybkie wykonanie powitania, niezrealizowane zadanie. Ukaranym można zostać także bez przyczyny. Fuksy są musztrowane, obrażane, poniżane – ku uciesze widowni. Nie wszyscy sobie z tym radzą.

 

Bo to tradycja

Część zasad fuksówki jest z góry narzucona przez aktualny trzeci rok. Określane są rokrocznie zachowania niedopuszczalne względem fuksów: teoretycznie wykluczone jest poniżanie, wyzywanie, dawanie zadań niezwiązanych z rozwojem młodego aktora. Niestety, w praktyce ustalenia te są zawsze łamane. Najdziwniejsze jest to, że choć fuksówkowe zdarzenia wydają się być umowne, wszyscy traktują je niezwykle poważnie. Bardzo łatwo wchodzą w swoje role, natomiast z trudem potem z nich wychodzą. W tym specyficznym czasie starsi studenci zyskują jakąś niezrozumiałą moc sprawczą, dysponują władzą, od której ciężko jest im się uwolnić.

Natomiast pierwszoroczniacy wyzbywają się własnego „ja” i działają jako zbiorowość, cierpliwie znosząc pomiatanie sobą, obrażanie i zmuszanie do działania w stanie skrajnego przemęczenia. Wierzą w to, co mówią im starsi koledzy, a mianowicie, że podczas studiów będzie tak samo albo gorzej. Z pedagogami się nie dyskutuje, a więc z nestorami również. Żeby nauczyć się funkcjonować w silnie zhierarchizowanym świecie teatru, trzeba pozwolić im na wszystko. Być może dlatego sprawy związane z przemocą w teatrze dopiero dziś zostają ujawnione. Kolejne pokolenia wychowały się przecież w poczuciu całkowitej podległości – dyskusja z osobami „wyższymi rangą” jest zabroniona. Wszyscy dla dobra ogółu mają się podporządkować środowiskowym zwyczajom.

Tradycja – słowo, które w dyskusjach o fuksówce pojawia się od zawsze. Powtarzane jest ono zarówno przez zwolenników tego zwyczaju, jak i przez jego przeciwników. Ci pierwsi twierdzą, że ciężkie przejścia łączą studentów, uczą współpracy, są przedsmakiem tego, co czeka ich w przyszłości. W przeprowadzonej przeze mnie ankiecie niemalże wszyscy badani studenci i absolwenci wydziałów aktorskich twierdzili, że tradycję należy uszanować. Nawet jeśli jest zła – to w końcu tradycja. Przekraczając akademickie mury, stajemy się przecież częścią społeczności posiadającej swoją historię i swoje zwyczaje, które łączą pokolenia. Skoro zresztą tylu wybitnych ludzi brało udział w fuksówce, musi w niej tkwić jakiś głębszy sens. Nic dziwnego, że wielu studentów twierdzi, że fuksówka faktycznie jest koniecznym wstępem edukacji aktorskiej, którego nie powinno się pomijać i bagatelizować.

Zastanawiający jest strach studentów przed zmianą oswojonego, lecz destrukcyjnego rytuału. Osoby, które w sposób jawny i otwarty przeciwstawiały się tej tradycji, musiały często liczyć się z przykrościami: z konfrontacją z przedstawicielami samorządu studenckiego, z organizatorami kolejnych fuksówek, z ich prośbami, groźbami i oskarżeniami. Nie wolno przecież mówić pierwszorocznym, że fuksówka wcale nie sprzyja integracji i nie jest fantastycznym przeżyciem. Nie wolno namawiać do zerwania z tradycją. Takie zachowanie to nielojalność wobec akademii, braci studenckiej – to zdrada własnego roku.

 

Buntownicy

Nikt nie zmusza pierwszorocznych studentów do udziału w fuksówce, ale jeśli ktoś z nich ośmieli się z niej wyłamać, ryzykuje szkolny ostracyzm. Starsi koledzy zwracają się do takiej osoby, używając formy „pan”/„pani”. Podobnej formy powinni używać wobec swojego kolegi bądź koleżanki inni fuksowani studenci. Buntownik bywa ostrzegany, że tak będzie traktowany do końca studiów. Reszta studentów po ciężkim czasie próby stanie się pełnoprawną częścią szkolnej społeczności, on zaś będzie musiał liczyć się z towarzyskim wykluczeniem.

Szczególnie dotkliwym zwłaszcza w Białymstoku, gdzie życie płynie wolniej i spokojniej niż w Warszawie czy Krakowie. Młodzi ludzie przyjeżdżający studiować aktorstwo do stolicy Podlasia trafiają do szkoły, która przypomina klasztor. Większość z nas nikogo w mieście nie zna, jedynym miejscem zawiązywania znajomości jest akademia. A że studiowanie na kierunku aktorskim białostockiego Wydziału Sztuki Lalkarskiej pochłania studentom niemal cały czas, można wręcz mówić o ich izolacji od reszty świata.

Tym fuksówka białostocka zasadniczo różni się od fuksówki warszawskiej czy krakowskiej. Kraków i Warszawa to duże miasta pełne ludności napływowej – studentów, pracowników, turystów. Niezależnie, z której części Polski jesteśmy, jeżeli dostaniemy się do jednej z tamtejszych uczelni, najpewniej będziemy mieli w mieście choć paru znajomych spoza szkolnego środowiska. Jeżeli nie będziemy czuć się wystarczająco komfortowo wśród studentów, ludzie spoza szkoły pozwolą nam budować normalne relacje towarzyskie. Co innego w Białymstoku. Tam presja i potrzeba akceptacji ze strony szkolnych kolegów jest zwykle znacznie większa i być może dlatego mało kto odważa się wyłamać z białostockich otrzęsin.

Sama przez pięć lat studiów na Wydziale Sztuki Lalkarskiej poznałam tylko dwie osoby, które to zrobiły. Przez cały okres studiów było im wypominane przeciwstawienie się szkolnej tradycji. Skoro nie chciały przejść przez to, przez co przeszły pokolenia, i poświęcić się dla dobra grupy, być może teatr to nie miejsce dla nich? Przecież teatr to zespół, a pokora i umiejętność dostosowania się do proponowanych warunków często postrzegane są w środowisku teatralnym jako absolutnie niezbędne cnoty aktora.

Oczywiście, aktor musi posiadać umiejętność pracy w grupie, świetnie również, jeśli dobrze pozna swoich scenicznych partnerów. Jednak to, czy jedyną drogą do zjednoczenia i integracji grupy, a także nauczenia się współpracy, jest poddanie się opisanym wyżej praktykom, może budzić wątpliwości. Wielu z nas przygotowując się na studia, przesiąkło tekstami Stanisławskiego czy Czechowa, a w naszych głowach bardzo żywa była wizja wspaniałej zespołowej pracy w teatrze. Wizja twórczej wspólnoty, którą poza sztuką łączy też przyjaźń. Niełatwo zrezygnować z takich marzeń.

Można też zapytać inaczej: czy faktycznie cechą pożądaną u aktora jest uległość i umiejętność absolutnego podporządkowania się? Uważam, że nie. Oczywiście, mamy różne typy aktorów, podobnie jak reżyserów. Ci drudzy, realizując jasną wizję swoich spektakli, wolą pracować z aktorem-„plasteliną”, który spełni każde ich polecenie, nawet takie, które wymaga od niego psychicznego czy fizycznego poświęcenia. Przyznam jednak, że według mnie dużo ciekawsze i twórcze jest spotkanie, dialog dwóch równoprawnych osobowości, posiadających własne wyobrażenia i poglądy.

 

Czas zmian

Przez lata kolejni rektorzy, poprzez rozmowy ze studentami, starali się zmieniać charakter fuksówki. Marek Waszkiel (prorektor ATB w latach 1999–2005) sam nigdy nie brał w niej udziału. Postawił też warunek, by nie trwała ona dłużej niż miesiąc. Studenci w trakcie fuksówki byli bowiem tak zmęczeni, że pierwsze miesiące nauki spisane były na straty. Na zajęciach po prostu spali. W 2007 roku, po wypadku samochodowym jednego z pierwszoroczniaków, zakazano fuksom jazdy samochodem w trakcie fuksówki, a czas jej trwania systematycznie się skracał.

Kolejny prorektor białostockiej akademii, Wiesław Czołpiński, nie zgadza się, by nazywać fuksówkę tradycją. Według niego można tu najwyżej mówić o zwyczaju – w swoim pierwotnym założeniu sensownym, posiadającym swój cel – czy po prostu o zabawie, możliwej dzięki umowie między nestorami i fuksami. Profesor Czołpiński co roku rozmawiał z nowo przyjętymi na temat fuksówki – o tym, że jest dobrowolna, a studentów, którzy z niej rezygnują, nie spotykają żadne konsekwencje ze strony pedagogów i władz szkoły. Podobne rozmowy rektor rokrocznie przeprowadzał z trzecim rokiem, głównymi nestorami. Prosił o rozwagę. Nieraz namawiał nawet, by nie organizować fuksówki. Ze strony studentów padały jednak zapewnienia, że w tym roku wszystko zmienili, zadania będą kreatywne, fuksować będą z szacunkiem.

Zadałam profesorowi Czołpińskiemu pytanie, czy fakt, że fuksówka odbywa się w szkolnych murach, nie daje nestorom poczucia akceptacji ze strony władz uczelni. Odpowiedział, że nie jest to wykluczone. Zaznaczył jednak, że rada pedagogiczna bardziej obawiała się wyjścia fuksówki ze szkoły. W przeszłości do wielu nadużyć dochodziło przede wszystkim w prywatnych mieszkaniach. Obaj prorektorzy byli zgodni, że likwidacja fuksówki powinna być wspólną decyzją pedagogów i studentów.

Kiedy pisałam swoją pracę magisterską, większość studentów była wobec mnie krytyczna. Uważali, że chcę zniszczyć coś dla nich bardzo ważnego. Spotkałam się z ich strony z dużą niechęcią. Jednak przekonanie, że tradycje warto zmieniać, doprowadziło do obrony mojej pracy pod kierunkiem pani profesor Haliny Waszkiel. To, co się później wydarzyło, przerosło nasze najśmielsze oczekiwania. Władze wydziału przesłały moją pracę do warszawskiej Akademii Teatralnej. Trafiła ona do rad pedagogicznych w Warszawie i Białymstoku, dzięki czemu problem przemocy na uczelni stał się przedmiotem dyskusji. W trakcie kolejnych posiedzeń senatu uczelni postanowiono o zniesieniu fuksówki. Tak oto warszawska akademia pod przewodnictwem Wojciecha Malajkata stała się pierwszą szkołą teatralną, której udało się przerwać tę niechlubną tradycję. W ślad za Białymstokiem i Warszawą poszły Kraków i Wrocław. Podobna zmiana nastąpi zapewne i w łódzkiej PWSFTviT. To, co niemożliwe, okazało się możliwe.

Jak wiadomo, fuksówka to tylko część szerszego problemu, z którym obecnie mierzy się środowisko teatralne. Mam nadzieję, że strach i poniżenie, które odczuwa wielu młodych artystów w polskich teatrach, już wkrótce zastąpi pełna szacunku, twórcza i rozwijająca współpraca.

Tekst jest skróconą, przeredagowaną i zaktualizowaną wersją pracy magisterskiej obronionej w 2018 roku na Wydziale Sztuki Lalkarskiej w Białymstoku, filii warszawskiej Akademii Teatralnej

aktorka, instruktorka teatralna, teatrolożka, absolwentka Akademii Teatralnej w Warszawie – Wydziału Sztuki Lalkarskiej w Białymstoku na kierunku aktorskim oraz Wiedzy o Teatrze.