6/2021
Jacek Kopciński

Czemu patrzysz?

 

„Czemu tak na mnie patrzysz?” – pyta jedna z bohaterek Pikniku pod Wiszącą Skałą w Teatrze Narodowym w Warszawie. Spektakl wyreżyserowała Lena Frankiewicz, a obejrzałem go pod sam koniec maja, jako jeden z pierwszych po długim lockdownie. I nie żałuję, bo choć czas pandemii odcisnął na nim swoje piętno, pytanie, które pada ze sceny, jest dziś bardzo ważne.

W Pikniku zadaje je Sara, inaczej niż w powieści Joan Lindsay młodziutka pół-Aborygenka z sierocińca, przyjęta do szkoły dla o wiele bogatszych dziewcząt o śnieżnobiałej karnacji. Wypowiada je pod adresem Mirandy, koleżanki z pensji, ale kieruje wprost do widzów. Na premierze siedziałem w trzecim rzędzie, dokładnie pośrodku, momentalnie więc poczułem się wyrwany do odpowiedzi.

Sara nie wzięła udziału w pikniku, podczas którego kilka spośród uczennic odłączyło się od grupy i zaginęło pośród skał. Ale gdy stanęła w obronie jedynej ocalonej dziewczyny, Irmy, została zaszczuta przez atakujące ją koleżanki. W ten sposób zapłaciła za ich rozgoryczenie, bo zostając z nauczycielkami, nie doświadczyły tajemnicy. I za ich lęk – bo ta hipnotyzująca tajemnica miała dla nich czarną twarz.

„Czemu tak na mnie patrzysz?” – pyta więc Sara, już wcześniej dobrze wyczuwając, że przyjdzie jej odegrać rolę kozła ofiarnego w społeczności białych kolonizatorów Australii. Śmierć Sary ma w spektaklu sens symboliczny. Napotykając przedstawicieli kultury tak pierwotnej jak aborygeńska, przybysze z Europy zostali wystawieni na podwójną próbę, poznawczą i etyczną – i z żadnej nie wyszli zwycięsko. Do końca lat sześćdziesiątych XX wieku Aborygeni zaliczani byli przez potomków kolonizatorów w poczet fauny, co świadczy o ich całkowitej bezradności intelektualnej wobec Innego. Oczywiście jako zwierzę o wiele łatwiej było go zniewalać i zabijać.

„Zawsze, kiedy mierzę się z nowym tytułem, to zadaję sobie pytanie, kim jest widownia spektaklu? W jakiej roli występuje widz, poza tym, że jest widzem? Jakim elementem świata może się stać i w jaki sposób może oddziaływać na aktorów?” – mówi Marcin Wierzchowski w rozmowie o Solaris (na podstawie powieści Lema), którą drukujemy w tym numerze. Jestem pewien, że sadzając Sarę na brzegu sceny, Lena Frankiewicz też się nad tym głęboko zastanawiała.

Sarę w Teatrze Narodowym zagrała Sibonisiwe Ndlovu-Sucharska, chyba pierwsza czarnoskóra aktorka (obok Ifi Ude, jej zmienniczki), która wystąpiła na tej scenie w rodzimym spektaklu. Czemu tak na mnie patrzysz, widzu z trzeciego rzędu? – pyta więc, patrząc mi prosto w oczy. Czy dlatego, że mam czarną twarz? A może jednak dlatego, że dawno nie widziałeś aktorki, która z taką intensywnością potrafi być na scenie w naprawdę istotnej sprawie? Kim zechcesz być wobec postaci, którą gram? Kim zechcesz być wobec mnie? Czym nam odpowiesz, i po co w ogóle przyszedłeś do teatru?

Dobre pytanie na rozpoczęcie tego fatalnego sezonu, który zaraz się skończy, ale nieprędko zostanie zapomniany.

redaktor naczelny miesięcznika „Teatr”. Profesor w IBL PAN, wykładowca UKSW i UW. Ostatnio wydał tom Wybudzanie. Dramat polski / Interpretacje.