6/2021
Grzegorz Kondrasiuk

„Spierdalaj do metra śpiewać arie”, czyli pewien pogląd

 

…tak więc pogląd ten w końcu wybrzmiał. Właściwie to można się tylko dziwić, dlaczego dopiero teraz. Twarzą tego poglądu jest Stanowski, dziennikarz sportowy, youtuber i biznesmen, czy też odwrotnie: biznesmen, youtuber i podobno wciąż jeszcze dziennikarz. Standardowe oglądalności swoich klipów liczy w okolicach pół miliona wyświetleń, pod każdym z nich pojawiają się tasiemcowe listy komentarzy pochwalnych, co przekłada się na różne magiczne moce. I tak, oprócz mocy zarabiania mamony na YouTubie, Stanowski wyposażony jest jeszcze w moc szybkiego wywoływania wesołego, pokaźnego internetowego kamienowania na Facebooku i Instagramie, dokładnie takiego, jakie niedawno przydarzyło się feministce Mai Staśko.

Tym razem Stanowski wziął na cel projekt tzw. opłaty reprograficznej, doliczanej do cen nośników elektronicznych z przeznaczeniem na emerytury dla artystów. Jest to rządowy pomysł budzący kontrowersje, choć wszystko wskazuje na to, że ekipa rządząca bez ceregieli doprowadzi do uchwalenia stosownych przepisów. Wątpliwości wzbudza na przykład podejrzenie, że sprzedawcy sprzętu – którzy solidnie zarobili na popycie podczas pandemii – niekoniecznie podzielą się zyskami, a za emerytury artystyczne zapłacimy wszyscy po podwyżkach cen sprzętu (i tak już dumpingowych). Choć z drugiej strony warto zauważyć, że problem niskiego statusu materialnego większości artystów bez etatu, ich braku perspektyw na przyszłość, domaga się pilnego rozwiązania, a kolaps w kulturze jeszcze ten problem wyostrzył.

Tyle o opłacie, wróćmy do tytułowego poglądu. Wyrażony został na przykład w ot takim sobie cytacie, pomiędzy dziesiątkami tysięcy zdań wypluwanych przez Stanowskiego w każdym odcinku programu, tu w formie pytania skierowanego ogólnie do artystów: „Chcecie mnie opodatkować! Z jakiej racji? Zamawiałem wasze usługi? Nie zamawiałem! Mało macie pieniędzy? To do metra zapierdalać z kapeluszem, niech wam wrzucają po dwa złote, jak macie za mało pieniędzy, a nie ode mnie!”. „Do metra! Tam se brzdąkaj na gitarze albo śpiewaj te swoje arie, cały dzień”. I jeszcze, znana to śpiewka, sakramentalne: „To jest podatek, i to złodziejski podatek! Banda złodziei!”.

O tych jego ukradzionych pieniądzach Stanowski dużo i szybko mówi, nagrał na ten temat kilka długich odcinków, i za chwilę nagra kolejne. Z wprawą wyłapuje potknięcia rzeczników ustawy, wywiady Ilony Łepkowskiej czy wypowiedzi przedstawicieli związków twórczych z konferencji prasowej na temat projektu. Szydzi z ich boomerskiego, inteligenckiego języka, słabej znajomości niuansów technologicznych, braku zdolności matematycznych i nieumiejętności mówienia o pieniądzach. Jest to wszystko w modny sposób zmontowane, no i publika lubi takich wodzirejów z niebotycznie wywindowanym poziomem narcyzmu. Nie zapominajmy też, że bluzgi oraz oburzenie moralne sprzedają się obecnie znakomicie.

Ale, wracając do kwestii poglądu, z hejterskiej gadki Stanowskiego wynika jeden wniosek: dzieło artystyczne warte jest tyle, ile ludzie będą chcieli za nie w danej chwili zapłacić. Bo artysta, który nie jest w stanie wyżywić się z bieżącej sprzedaży swoich dzieł, jest dla naszego youtubo-biznesmena, udanego wnuczka Leszka Balcerowicza, z definicji nieudacznikiem i grafomanem. Nie dla niego głodne kawałki o wyższym interesie czy o solidaryzmie społecznym. Na argument, „z van Gogha”, że zdarzają się artyści wybitni i za życia niedocenieni, odpowiada, że owszem, ale były to tylko jednostki nieistotne w rachunku ekonomicznym.

Słowem, proponuje zimny wychów, jak coś chcesz osiągnąć, to zakasz rękawy, niech przetrwają najsilniejsi, a cała reszta to zwykli frajerzy. Przetrwał i wspiął się na szczyt na przykład lubiany przez Stanowskiego pisarz Miłoszewski, który teraz go rozczarował, bo poparł swoim wizerunkiem na wspomnianej konferencji prace nad wprowadzeniem opłaty. Chyba ciężko Stanowskiemu będzie wytłumaczyć, że taki Miłoszewski nie wziął się z próżni, że jest zjawiskiem ukształtowanym w pewnej przestrzeni kulturowej, w którą res publica inwestowała w przeszłości, i chce dalej inwestować (albo i nie).

Wygląda więc na to, że ustawa o opłacie reprograficznej stała się katalizatorem uwalniającym wstydliwe do tej pory przekonanie o konieczności ograniczenia, a najlepiej likwidacji, publicznego mecenatu nad twórcami dziedzictwa kulturowego. Ale teraz już można to powiedzieć, najlepiej dodając grube słowo. Zaszła zmiana, jesteśmy w punkcie przełamania, i radzę Wam, drodzy artyści, nareszcie to zrozumieć. Gdyby Stanowskiego i innych Stanowskich posadzić przy guzikach sterujących, to pewne jest, że na początek zlikwidowaliby bez mrugnięcia okiem te drażniące ich nerwy budżety na kulturę, proponując artystom to, co w tytule niniejszego felietonu.

Zresztą, nie mamy się czemu dziwić. Kulturalna branża sporo na to przez ostatnie dekady pracowała, zajmując się autotematycznym mędrkowaniem, kwestionowaniem podstaw swojego istnienia, samopomocą z użyciem środków publicznych, produkowaniem serii gniotów w instytucjonalnym i politycznym ciepełku. Zwolennikom radykalnych przewartościowań społecznych, których nerwy również drażni dziedzictwo kulturowe, proponuję więc przyłączenie się do Stanowskiego, wspólnie z tymi samorządowcami, którzy dzięki pandemii mogą w końcu, na luzie, przystrzyc budżety swoim instytucjom kultury.

teatrolog, dramaturg, krytyk teatralny. Redaktor i współautor książek Scena Lublin (2017) i Cyrk w świecie widowisk (2017). Pracuje na UMCS, współpracuje z Instytutem Teatralnym w Warszawie.