Misericordia
Historia prawdziwa, a przez to jeszcze bardziej straszna.
NARRATORKA
PACJENTKA
PACJENT
BIURALISTKA
NARRATORKA
Przypomniałam sobie ostatnią wizytę w Poradni Zdrowia Psychicznego.
Ciemny ponury korytarz w dziewiętnastowiecznej krakowskiej kamienicy, lamperie z łuszczącej się farby olejnej w kolorze „ciepła sraczka”, stare metalowe krzesła i snujący się po linoleum co najmniej dziwni ludzie, unikający swojego wzroku, patrzący tępo w okna, podpierający osypujące się ściany.
Czy istnieje jakaś odgórna dyrektywa, żeby wszystkie tego typu przybytki meblować tymi samymi sprzętami i tymi samymi ludźmi? A może jednak trafiłam niechcący na plan zdjęciowy Ukrytej prawdy, w której poszukiwania prawdy nie powiodły się i wciąż uważana jest za zaginioną? Tutaj na pewno. Dowodzi tego dobitnie okutany w puchową kurtkę i szalik mężczyzna, który stojąc przy samych drzwiach do gabinetu, przekonuje zajadle swojego niewidocznego dyskutanta:
PACJENT
Jak będą miejsca, to pana przyjmą, a jak nie – to nie przyjmą, taki jest świat! No mówię, że jak będą miejsca, to pana przyjmą. Jak będą miejsca, oczywiście. Życie. Co? Pan ze mnie żartuje? Dobre. Naprawdę dobre.
PACJENTKA
Przepraszam, stoi pan w kolejce do rejestracji?
PACJENT
A owszem. Stoimy. Ale od razu pani powiem. Niech się pani nie nastawia… Będą miejsca, to panią przyjmą, a jak nie – to nie przyjmą! To przecież jasne! Że też wszystkim musimy to tłumaczyć.
PACJENTKA (do siebie)
Nigdzie tak dobrze nie można nauczyć się bycia wariatem jak w wariatkowie.
PACJENT
Pani będzie się ze mną kłócić? Chce się pani kłócić?! Co?!
PACJENTKA
Nie. Nie, przepraszam.
NARRATORKA
Po długim oczekiwaniu otworzyły się wreszcie drzwi od rejestracji i zostałam zawołana do środka.
BIURALISTKA
Prosz!
NARRATORKA
Pomieszczenie było tylko niewiele jaśniejsze od ponurego korytarza. Na swoim wyposażeniu posiadało jedynie metalową szafę z kłódką, dwa krzesła: wygodne i to dla pacjenta, biurko i radio na parapecie. Za rzeczonym biurkiem przywalonym papierami siedziała przywalona ciężarem życia kobieta koło czterdziestki.
„Oho, ktoś tu cierpi najwyraźniej na wypalenie zawodowe” – przemknęło mi przez myśl.
PACJENTKA (do siebie)
Oho, ktoś tu cierpi najwyraźniej na wypalenie zawodowe. Cóż w tym jednak dziwnego, jak to mówią, szewc bez butów chodzi.
NARRATORKA
Biuralistka nie zwróciła najmniejszej uwagi na wchodzącą, jakby kolejni pacjenci byli tylko na wpół zauważalnym ruchem, podmuchem wiatru, na który przecież na letniej łące nie zwracamy zbytniej uwagi: „A niech sobie wieje…”. Postanowiłam więc samodzielnie przełamać krępującą ciszę, która, gdyby się przedłużała, podważyłaby w sposób absurdalny zasadność naszego spotkania w tym pokoju.
PACJENTKA
Ekhm… Chciałabym się zapisać na wizytę u… psychologa…
NARRATORKA
Ostatnie słowo zostało wypowiedziane na przydechu, niewyraźnie, niemal szeptem, bo wciąż krępowała mnie przykra konieczność leczenia mojej szwankującej psyche.
BIURALISTKA
A skierowanie ma?
NARRATORKA
Brutalny konkret pytania postawionego zza ekranu komputera pozbawił mnie złudzeń wspólnoty doświadczania ciężaru istnienia. To, co wzięłam za depresję Biuralistki, było najwyraźniej wypracowaną w toku lat pracy strategią przyjmowania pacjentów.
PACJENTKA
No… nie mam. Ale właśnie wyszłam od mojej lekarki rodzinnej, która poleciła mi, żeby tu przyjść.
BIURALISTKA
To nie można.
NARRATORKA
Zapadła krępująca, jednak nie dla Biuralistki, cisza.
PACJENTKA
Chciałabym się, mimo wszystko, jakoś zapisać. Rozumie pani, naprawdę źle się czuję.
NARRATORKA
Znad komputera łypnęło jedno oko, jak u zastanawiającej się kury. Jednak zaraz zniknęło, widocznie oględziny wypadły niepomyślnie dla dalszego leczenia. Czułe i wprawne prawe oko rejestratorki oceniło pacjentkę na 9 na 10 w skali Apgar, orzekło zdrowie całkowite i wypis do domu.
BIURALISTKA
Nie można.
NARRATORKA
Padła krótka odpowiedź – niczym podpis pod wypisem, co niedoszłej pacjentce dało impuls do natychmiastowej ewakuacji z miejsca przegranej sromotnie walki o swoje zdrowie psychiczne. Jednak zoczywszy dezercję, Biuralistka zadźwięczała, wychylając się już śmiało zza ekranu.
BIURALISTKA
Do psychologa czy do PSYCHIATRY?
NARRATORKA
Pacjentka w jednej chwili zrozumiała, że to była GRA i że tę grę właśnie przegrała. W powietrzu zapanowała atmosfera chwilowego rozluźnienia. Po przebiegłej minie Biuralistki można było wywnioskować, że rzuciła mi tym pytaniem koło ratunkowe, które skrupulatnie podjęłam.
PACJENTKA
Do psychiatry, oczywiście, że do psychiatry.
NARRATORKA
Ze skruchy prawie plasnęłam się w czoło, ale spostrzegłam, że wystarczy głupawy uśmieszek i rękę zatrzymałam w kieszeni.
BIURALISTKA
A do PSYCHIATRY to można.
NARRATORKA
Biuralistka pokazała zęby w czymś na kształt uśmiechu. Odetchnęłam z ulgą. Posłusznie czekałam na dalsze instrukcje, lecz, jak widać, w tym tangu to ja miałam prowadzić.
PACJENTKA
Ekhm… To na kiedy jest termin?
NARRATORKA
Wyjąkałam, przybierając wygląd durnowaty, żeby swoim pojmowaniem sprawy nie peszyć przełożonego.
BIURALISTKA
Za dwa miesiące.
NARRATORKA
Zadała ostatni sztych Biuralistka, pocałowała szpadę i podniosła maskę, rozpierając się w fotelu.
BIURALISTKA
Pisać?
NARRATORKA
Zapytała przymilnie, wychylając się znienacka w moim kierunku. Ja w odpowiedzi skuliłam się na krzesełku przytłoczona nagłym atakiem Biuralistki, który miał być pewnie w zamierzeniu pchnięciem malutką misericordią, nożykiem – litością dla konającego. I tak oto ja, konając posłusznie, pozbywałam się, odchodząc, wszelkich złudzeń, że uda mi się żywą dotrwać do terminu wizyty.
Biuralistka pogłośniła radio, w widoczny sposób sygnalizując, że uważa nasze spotkanie za skończone, i z archaicznego urządzenia wybrzmiał donośnie wokal:
„Wszyscy mamy źle w głowach, że żyjemy! Hej, hej! Nanananana!”.
PACJENTKA
Życie jest swoją najlepszą parodią.
NARRATORKA
Powiedziała PACJENTKA ostatkiem sił. Zamknęła za sobą drzwi i umarła.
Kurtyna