7-8/2021

Nie jestem Rejtanem

Jeśli stworzyliśmy teatr, a ja wziąłem odpowiedzialność za losy związanych z nim ludzi, to nie mogę się obrażać, tylko muszę wykorzystać wszystkie możliwości, by móc kontynuować to, co udało mi się dotąd zrobić” − mówi Jacek Głomb, dyrektor Teatru im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy, w rozmowie z Jolantą Kowalską.

Obrazek ilustrujący tekst Nie jestem Rejtanem

rys. Kinga Czaplarska

 

JOLANTA KOWALSKA Ile razy próbowano zwolnić Cię z pracy?

 

JACEK GŁOMB Nie prowadzę takich statystyk (śmiech), ale podczas dwudziestu siedmiu lat mojej dyrekcji sporo było takich sytuacji. Myślę, że to wynika z charakteru naszego teatru, z jego społecznej narracji, a pewnie i z mojej natury. To miał być od początku teatr dotkliwy, a nie lekki, łatwy i przyjemny. Władzom nie zawsze się to podobało, stąd te zamachy na nas. Używano przy tym różnych pretekstów, niekiedy zabawnych. Był taki wojewoda legnicki, ostatni zresztą w historii, nazywał się Wiesław Sagan, który oskarżył mnie o łamanie ustawy o zachowaniu trzeźwości. (śmiech) Graliśmy wtedy Koriolana w koszarach poradzieckich, a ponieważ było tam zimno, w przerwie podawaliśmy widzom grzane wino. To wino dostarczyło pretekstu wojewodzie, który bardzo chciał się mnie pozbyć. W tym celu dwukrotnie pisał do pani minister kultury Joanny Wnuk-Nazarowej z wnioskiem o odwołanie mnie − bo na zwolnienie dyrektora potrzebna była wówczas zgoda ministra – i dwukrotnie otrzymał odpowiedź odmowną. Takich przypadków było wiele.

 

KOWALSKA Dla ścisłości historycznej wypadałoby wspomnieć, że raz jednak udało się władzom wyrzucić Cię z teatru. W 1992 roku razem z Robertem Czechowskim objęliście kierownictwo artystyczne legnickiego teatru, który funkcjonował wówczas pod szyldem Centrum Sztuki − Teatr Dramatyczny. Po sezonie dyrektorka tej instytucji zwolniła Was pod pretekstem niepodpisywania listy obecności. Z jakiego powodu usiłowano się Ciebie pozbyć tym razem? Odmowę przedłużenia Ci kontraktu i rozpisanie konkursu na stanowisko dyrektora odczytywano jednoznacznie jako wolę zmiany kierownictwa, choć motywy tej decyzji pozostawały niejasne. Wypowiedzi medialne urzędników marszałkowskich, mówiące o wypaleniu i potrzebie świeżej krwi, wydawały się mało merytoryczne.

 

GŁOMB Myślę, że ta sytuacja była wynikiem splotu różnych okoliczności i gry sił wewnątrz urzędu marszałkowskiego, mnie natomiast kosztowała sporo zdrowia i nerwów. Przecież teatr był i jest w stabilnej sytuacji artystycznej i finansowej, jesteśmy jedną z najbardziej rozpoznawalnych scen w Polsce, po co więc zmiana? Poza tym mamy pandemię, a nie zmienia się kapitana statku w trakcie sztormu.

 

KOWALSKA Pojawiały się głosy, że rządzisz za długo.

 

GŁOMB Tak, dwadzieścia siedem lat to rzeczywiście jest długo, ale trudno mnie i mój zespół posądzać o wypalenie, skoro wciąż mamy sukcesy i rozwijamy się. Wielokrotnie deklarowałem, że mam w Legnicy dużo niezałatwionych spraw, otwartych projektów i chcę je dokończyć. Teatr to nie jest fabryka śrubek. Na zbudowanie w nim czegoś wartościowego potrzeba czasu, i ja akurat ten czas miałem. Dzięki temu mogłem stworzyć od podstaw zespół aktorski.

 

KOWALSKA Wygrałeś ten konkurs wynikiem 8:1, czyli z miażdżącą przewagą. Ale prócz procedury konkursowej odbyło się też coś w rodzaju plebiscytu. Twoją kandydaturę wsparło trzydziestu sześciu dyrektorów teatrów oraz wiele wybitnych osobistości kultury. Kilka tysięcy osób podpisało petycję w Twojej obronie. Można powiedzieć, że dzięki tej historii uzyskałeś silny mandat społeczny do sprawowania dyrektorskiej funkcji.

 

GŁOMB Ta sprawa rzeczywiście pokazała zadziwiającą solidarność środowiska – od lewa do prawa. To, że się nikt nie zgłosił do konkursu poza mną – a zazwyczaj zgłasza się po kilkanaście osób − potwierdziło słuszność mojej decyzji, by wziąć w nim udział. Poza tym społeczna debata o Legnicy, jaka przetoczyła się przez media przy tej okazji, na pewno przysłużyła się promocji teatru. Ktoś mógłby nawet powiedzieć, że sam wymyśliłem tę historię jako genialny chwyt marketingowy, ale nie, nie wymyśliłem tego. (śmiech)

 

KOWALSKA Ta środowiskowa solidarność po części wzięła się z podejrzenia, że odmowa przedłużenia Ci kontraktu była rodzajem szykany za Twoje zaangażowanie polityczne. Czy rzeczywiście tak było?

 

GŁOMB Praca na rzecz KOD-u nie jest dla mnie zaangażowaniem politycznym. Traktuję to jako przedłużenie mojej działalności społecznej. W teatrze nie pytam nikogo o poglądy, nie używam też teatru do walki politycznej. Teatr nie jest pisowski ani platformerski i nigdy nie powinien taki być. Wszyscy znają moje poglądy, ale wszyscy też wiedzą, że jestem człowiekiem dialogu, biorę także udział w pracach różnych ministerialnych gremiów doradczych. Inna sprawa, że moja niewyparzona gęba nie wszystkim się podoba. Mówienie tego, co się myśli, nie jest obecnie popularne. Dzisiaj ludzie starają się raczej ustawiać stosownie do sytuacji, i to niezależnie od aktualnie rządzącej opcji. Moja postawa mogła się przyczynić do poddania mnie weryfikacji konkursowej, ale to nie był główny powód. Być może ktoś miał nadzieję, że uniosę się honorem, nie przystąpię do tego konkursu i zachowam się jak Rejtan. Rzeczywiście, zastanawiałem się nad tym przez kilka dni, ale uznałem, że mam mocne argumenty. Jeśli stworzyliśmy ten teatr, a ja wziąłem odpowiedzialność za losy związanych z nim ludzi, to nie mogę się obrażać, tylko muszę wykorzystać wszystkie możliwości, by móc kontynuować to, co udało mi się dotąd zrobić.

 

KOWALSKA Rzeczywiście rozważałeś gest Rejtana?

 

GŁOMB Oczywiście, że rozważałem. Próbowałem najpierw przekonać urząd marszałkowski, że konkurs nie jest najlepszym rozwiązaniem, a kiedy mi się to nie udało, postanowiłem wziąć w nim udział. Był taki dowcip o człowieku, który modlił się do Pana Boga o wygraną na loterii. Bóg mu odpowiedział: najpierw ty mi daj szansę i kup dla mnie los. Tak samo było ze mną – uznałem, że trzeba wykorzystać ten konkurs jako szansę, i dzisiaj widać, że postąpiłem słusznie, bo cała ta batalia, która być może miała pozbawić mnie funkcji, jeszcze bardziej mnie wzmocniła.

 

KOWALSKA Jak widzisz swoją dyrektorską misję na kolejne lata?

 

GŁOMB Myślę, że Legnicy nie jest potrzebna żadna rewolucja, tylko mądra kontynuacja. Konieczne jest pochylenie się nad stroną inwestycyjną w teatrze. Na pewno liftingu wymaga nasza scena i jakieś pieniądze muszą się na to znaleźć. Pracujemy w dwóch budynkach zabytkowych: w starym ratuszu z połowy XVIII wieku i gmachu teatru z połowy XIX wieku. Są to obiekty wymagające specjalnej troski. No i niezałatwioną sprawą jest remont Sceny na Nowym Świecie – byłego WDK. Mamy pełną koncepcję merytoryczną i architektoniczną. Nie mamy „tylko” środków, przegraliśmy kilka razy bój o nie.

 

KOWALSKA A w sensie programowym? Powiedziałeś, że Legnicy nie jest potrzebna rewolucja, ale Twoja dyrekcja rozpoczęła się od rewolucji, która wyprowadziła teatr z bezpiecznej strefy pluszowych foteli w nieprzewidywalną przestrzeń miasta. Teraz przyszedł czas na konserwowanie zdobyczy?

 

GŁOMB Na pewno nie. Mamy świetny zespół aktorski, myślę, że jeden z najlepszych w Polsce, i chciałbym go rozwijać, dając mu możliwość spotkania z ciekawymi twórcami. Mnóstwo ludzi chce pracować w Legnicy, więc nie muszę nikogo ciągnąć za uszy i przepłacać dużymi pieniędzmi. Z pewnością będziemy otwierać się na młodych, kontynuować projekt Czytelni Modrzejewskiej. Oprócz tego jest grupa reżyserów współpracujących z nami od dawna, takich jak Piotrek Cieplak, Łukasz Kos, Marcin Liber czy Łukasz Czuj, którzy – mam nadzieję – będą nadal realizowali u nas swoje projekty. Do niedawna był wśród nich także Leszek Raczak. Muszę powiedzieć, że bardzo mi go brakuje. Ceniłem sobie jego opinię i pytałem go o zdanie w różnych sprawach. Na pewno był to jeden z tych ludzi, którzy mnie stworzyli. Zawsze powtarzam, że w sensie ideowym jestem dzieckiem Ósemek.

Poza tym chciałbym, by nasz teatr nadal był znaczącym głosem w mieście i w regionie, bo działamy przecież na rzecz Dolnego Śląska. Docenili to ludzie z Centrum Kultury w Polkowicach, którzy zaprosili nas do projektu Zróbmy Teatr!, na który zdobyli pieniądze w ministerstwie. W ramach tej akcji poprowadziłem tam w czerwcu cykl warsztatów. Fajnie było pracować z ludźmi, którzy mają pasję. Mam tam dwudziestoosobową grupę złożoną z osób w różnym wieku, od nastolatków po seniorów. Zaprosiłem do tego projektu także siódemkę aktorów z Legnicy. Jego efektem finalnym będzie spotkanie obu tych grup i plenerowe przedstawienie, którego premiera odbędzie się we wrześniu.

 

KOWALSKA Czy można uznać, że nastąpiło przeformułowanie etosu lokalności? Najpierw sceną teatru było miasto, teraz punktem odniesienia stał się region?

 

GŁOMB Tak, mamy taką misję, bo jesteśmy dolnośląskim teatrem. Od 2009 roku naszym głównym organizatorem jest urząd marszałkowski. Na przykład w 2016 roku objechaliśmy ze spektaklem Skarb wdowy Schadenfreude Roberta Urbańskiego w reżyserii Lecha Raczaka kilkanaście dolnośląskich miasteczek w ramach regionalnego programu ESK Wrocław 2016. Teraz chcemy tę akcję kontynuować w ramach programu Teatr Polska.

 

KOWALSKA Eksplorowanie dolnośląskości jest równie owocne, jak czerpanie inspiracji z miasta?

 

GŁOMB Tak, dowodem na to jest choćby Przerwana odyseja, którą zrobiliśmy parę lat temu z zaprzyjaźnionym Narodowym Teatrem w Skopje w Macedonii. Wszyscy znamy historie o dzieciach greckich, które przyjeżdżały po wojnie na Dolny Śląsk, natomiast mało kto wie, że 50% spośród nich było Macedończykami. Ich ojczyzna nie miała wtedy własnej państwowości. Namówiliśmy Macedończyków na wspólną opowieść o ich losach. Jest to także część historii Dolnego Śląska, ponieważ te dzieci w ramach tajnej operacji przywożono do nas, umieszczano w sanatoriach w Kudowie, Lądku-Zdroju, Polanicy. Niektóre z nich uczyły się w legnickich szkołach.

 

KOWALSKA Nawiązaliście także współpracę z Państwowym Teatrem Dramatycznym w Batumi i z Narodowym Akademickim Teatrem Dramatycznym im. Iwana Franki w Iwano-Frankiwsku. Czy międzynarodowe koprodukcje to nowy kierunek ekspansji?

 

GŁOMB Impulsem do takich przedsięwzięć jest dla nas zawsze sprawa, ważny społecznie temat. Gdyby nie było historii tych macedońskich dzieci, pewnie nie doszłoby do koprodukcji z teatrem w Skopje. Podobnie było z projektem polsko-ukraińskim Chlebem i solą, który realizowaliśmy ostatnio w sieci. Z powodu pandemii nie mieliśmy jeszcze możliwości bezpośredniego spotkania, bo pracowaliśmy wyłącznie online, ale cieszę się, że mamy wreszcie partnera na Ukrainie. W Polsce żyje już bardzo duża społeczność ukraińska, i to właśnie jej zadedykowaliśmy ten spektakl. Teatr w Iwano-Frankiwsku (czyli dawnym Stanisławowie) jest bardzo podobny charakterem do naszego − też wychodzi z budynku, też eksploruje tematy społeczne. Mam nadzieję, że jeśli w przyszłym roku sytuacja się unormuje, uda nam się zrobić wspólny spektakl.

 

KOWALSKA Czym dla Twojego zespołu było doświadczenie przymusowej izolacji?

 

GŁOMB Trzecią wojną światową. (śmiech) Ten pierwszy lockdown był niesamowity. Teraz do radykalnych obostrzeń zdążyliśmy się już przyzwyczaić, ale wtedy to był szok. Na szczęście szybko się otrząsnęliśmy i zrobiliśmy w maju 2020 roku pierwszą premierę w Polsce, przygotowaną specjalnie z myślą o Internecie.

 

KOWALSKA Nowy Dekameron.

 

GŁOMB Tak, inspirowany nowelami Boccaccia. Zdecydowaliśmy się na tę realizację zaledwie tydzień po ogłoszeniu lockdownu. Udział w tym projekcie był dobrowolny, ale akces zgłosiło około 99% zespołu. Był to świetny ruch, bo gdy wokół nas narastała groza, aktorzy byli zajęci robotą i żyli tym przedsięwzięciem. Najpierw planowaliśmy, że wesprze nas w tej realizacji nasz kamerzysta, Karol Budrewicz, ale wkrótce okazało się to niemożliwe, bo zostaliśmy zamknięci w domach. Aktorzy musieli więc ten materiał nakręcić sami. Opiekowałem się tym projektem reżysersko, ponieważ jednak nie mogliśmy się spotkać, nie miałem wielkiego wpływu na ich pracę. Poprosiłem tylko, by nie wybierali tej samej noweli i by konwencje ich opowieści były różne. Efekt końcowy przeszedł wszelkie oczekiwania. Aktorzy zaproponowali bardzo szeroki wachlarz technik i form – od animacji komputerowych po teledyski kręcone telefonem komórkowym. Byłem naprawdę zaskoczony ich wyobraźnią i kreatywnością. Niedługo później podjąłem decyzję o zakupie czterech kamer i powołaniu wewnętrznej, teatralnej ekipy streamingowej. Należą do niej specjalista ds. streamingów, rejestracji i dokumentacji Karol Budrewicz, aktor Bartosz Bulanda, oświetlacz Tomasz Kotek i plastyk Marcin Wilczyński, czyli ludzie bardzo różnych profesji.

 

KOWALSKA Nowy Dekameron otworzył całą serię inicjatyw sieciowych i multimedialnych – były to nie tylko streamingi, ale i produkcje filmowe oraz zapisy spektakli teatralnych. Stworzyliście także własną platformę internetową. Czy to rozszerzenie działalności na pola cyfrowe można uznać za pandemiczny bonus, który wzbogaci życie teatru po powrocie do normalności?

 

GŁOMB Być może z części spośród tych kanałów i form komunikacji będziemy korzystać nadal, ale poza tym nic nie powinno się zmienić. Gdy ktoś mnie pyta, jak będzie wyglądał teatr po pandemii, to odpowiadam: tak samo! Internet nie jest naturalnym środowiskiem teatru, jego istotą pozostanie zawsze żywe spotkanie człowieka z człowiekiem. Gdy pandemia się wycofa – o ile to nastąpi – to naprawdę chciałbym wrócić do rzeczywistości sprzed dwóch lat. Niewątpliwą korzyścią, jaką wyniesiemy z czasów pandemicznych, pozostanie to, że będę miał lepsze zapisy przedstawień. Zauważyłem, że niektórzy koledzy dyrektorzy zaczęli wpuszczać do sieci zapisy spektakli dość haniebnej jakości, i to był błąd. Internetowa konkurencja jest bezwzględna – widz po kilku minutach może się przełączyć na coś innego, więc znacznie trudniej jest przyciągnąć jego uwagę. Teatr musiał jednak skorzystać z tej szansy, którą dawała obecność w sieci, przede wszystkim dlatego, by nie stracić widowni. Nie ma zresztą pewności, czy publiczność w ogóle wróci do teatru. Myślę, że jej najwierniejsza część nas nie opuści, ale czy inni zechcą przyjść, mając w perspektywie siedzenie przez kilka godzin w maskach – tego nie wiem.

 

KOWALSKA Czy stan przymusowej izolacji miał jakiś wpływ na kondycję artystyczną zespołu?

 

GŁOMB Trudno się pracuje w takich warunkach. Zdarzało się, że trzeba było przerywać próby, bo ktoś był na kwarantannie. Wybijało nas to z rytmu, traciło się poczucie ciągłości pracy. Prowadziłem na Zoomie kilka prób wstępnych do Rzezi i muszę powiedzieć, że było to wyjątkowo wykańczające. Chmara ludzi, komuś się mikrofon zawiesi, komuś dziecko płacze – zgroza.

 

KOWALSKA Próby online nie są pozorowaniem procesu twórczego? Praca nad spektaklem to jednak działanie zespołowe w realnej przestrzeni.

 

GŁOMB Staraliśmy się zminimalizować ten tryb pracy. Na przykład w Rzezi według tekstu Krzysztofa Kopki i w mojej reżyserii próby sytuacyjne robiliśmy już na scenie i dzięki pandemii mieliśmy na to więcej czasu, bo teatr był nieczynny. W najgorszym położeniu znaleźli się twórcy Chlebem i solą. Z powodu lockdownu i dramatycznej sytuacji epidemicznej przedstawienie powstawało wyłącznie w trybie online. Polscy i ukraińscy aktorzy realizowali swoje sceny osobno, a potem reżyser Rafał Cieluch i montażysta Bartosz Bulanda starali się z tego materiału zbudować w miarę spójną narrację. Nie można powiedzieć, że to praca pozorowana, ale realizowanie tego typu projektów jest rzeczywiście trudne, a efekt nie zawsze zadowalający. Na szczęście w maju tego roku wróciliśmy do grania i daliśmy premierę Rzezi. Kondycyjnie nie zawsze dobrze to wyszło, bo jednak brak kontaktu z publicznością dał nam się we znaki, ale wyszliśmy do ludzi na scenę i to było najważniejsze. Nic nie motywuje lepiej niż żywa relacja z widzem.

 

KOWALSKA Jaką frekwencję miały Wasze przedstawienia w sieci?

 

GŁOMB Bardzo różnie to wyglądało. Gdy robiliśmy serial 5.0 Magdaleny Drab w reżyserii Piotra Ratajczaka, to każdy odcinek miał inną oglądalność. Podobnie było z Nowym Dekameronem. Premierę pierwszej części oglądało prawie tysiąc sześćset osób. Drugą część trochę mniej, bo niespełna tysiąc dwieście. Takiej widowni nie zgromadziłbym na żywo na premierze w teatrze.

 

KOWALSKA Po zniesieniu obostrzeń publiczność wróciła do teatru?

 

GŁOMB Wznowiliśmy działalność w reżimie sanitarnym, a więc przy 50-procentowym obłożeniu widowni, co w naszym przypadku daje przy „normalnej” widowni sto dziesięć miejsc − i mieliśmy komplety. Zdarzyło się nawet w marcu 2021 roku, że musieliśmy dodać jeden spektakl Ożenku Piotra Cieplaka, bo było tak duże zainteresowanie.

 

KOWALSKA Pomówmy wobec tego o ekonomii pandemicznej. W jakim stopniu lockdowny i ograniczenia sanitarne uderzyły Was po kieszeni?

 

GŁOMB Na początku to rzeczywiście była katastrofa i wbijanie zębów w ścianę. Ale organizatorzy zachowali się przyzwoicie i nie obcięli nam budżetu, a wręcz dodali pieniędzy. Nie możemy narzekać też na brak pomocy ze strony państwa. Nasz teatr korzysta z Tarcz Antykryzysowych (8.0 i 9.0), dzięki czemu uzyskaliśmy zwolnienie z ZUS-u. To okazało się dla nas zbawienne, bo pozwoliło na zrekompensowanie utraconych przychodów. Sytuacja finansowa teatru jest w tej chwili stabilna – nie mamy długów, mogłem sobie nawet pozwolić na wydanie 114 tys. zł na podniesienie pensji pracownikom, którzy od dawna nie dostali podwyżki. Teatr legnicki ma wciąż najniższe płace wśród teatrów na Dolnym Śląsku. Nawet w instytucjach miejskich, takich jak Legnickie Centrum Kultury, zarabia się lepiej niż u nas, dlatego czasem podkupuje się naszych fachowców. Osobnym problemem jest spłaszczenie płac, spowodowane wzrostem pensji minimalnej. Doszło do tego, że pani sprzątająca zaczęła zarabiać tyle co specjalista.

 

KOWALSKA Jak oceniasz formy pomocy wdrożone przez państwo na czas pandemii? Myślę przede wszystkim o programie grantowym „Kultura w sieci” i Funduszu Wsparcia Kultury.

 

GŁOMB Fundusz Wsparcia Kultury wymyśliła Unia Polskich Teatrów, której jestem wiceprezesem. Był to projekt, który miał być początkowo adresowany tylko do scen publicznych, prywatnych i NGOsowych, ale go „zepsuto”, dołączając do beneficjentów branżę koncertowo-rozrywkową i ustalając dla wszystkich jednakowe kryteria. To było posunięcie, które niestety skompromitowało tę inicjatywę w oczach opinii publicznej. Myśmy dostali z tego funduszu nieco ponad 207 tys. zł. Nie jest to wielka kwota, ale w obecnej sytuacji każdy rodzaj wsparcia jest ważny. W ubiegłym roku udało mi się pozyskać około 900 tys. zł z ministerstwa na różnego typu granty, a w tym roku – prawie pół miliona. Dzięki temu mogłem części naszych pracowników zapłacić tzw. premię projektową.

 

KOWALSKA Czy po pandemii powinno się coś zmienić w regulacjach dotyczących życia teatralnego?

 

GŁOMB Na pewno musimy się wszyscy pochylić nad regulaminami wynagradzania aktorów. Do tej pory pensja aktora na etacie składała się z dwóch części: niewysokiego, stałego wynagrodzenia i dodatkowego za granie w spektaklach. Zawieszenie normalnej działalności teatrów znacznie więc uszczupliło dochody tej grupy zawodowej. Każdy z dyrektorów starał się rozwiązać ten problem we własnym zakresie, ale istnieje potrzeba zmian systemowych. Moim zdaniem aktorzy są solą teatru i powinni zarabiać najlepiej. Ja zdecydowanie podwyższyłem im pensje, wpisując do umowy cztery normy (cztery spektakle – jeśli są zaplanowane – grają w ramach etatu). To jest tymczasowe rozwiązanie i nie zmienia faktu, że trzeba znaleźć jakieś wyjście na poziomie regulacji prawnych. Teraz widać, jak bardzo by nam się przydała ustawa o teatrze. Nie rozumiem sytuacji, w której biblioteki, muzea, nawet film mają ustawowe regulacje, a teatr nie.

 

KOWALSKA Ale rolę hamulcowego w tej sprawie odegrało samo środowisko teatralne.

 

GŁOMB Jacek Sieradzki napisał kiedyś, że po 1989 roku zreformowano każdą dziedzinę życia, nawet Ochotniczą Straż Pożarną, z wyjątkiem teatru. (śmiech) Bogdan Zdrojewski, gdy jeszcze był ministrem, powiedział mi w cztery oczy: „Jak się państwo wreszcie między sobą dogadacie, to zrobimy wam tę ustawę”. Ale my się nie możemy dogadać, bo inne interesy mają aktorzy, inne reżyserzy, jeszcze inne dyrektorzy. Te różnice zdań nie pozwalają nam na porozumienie. Na ostatnim walnym zebraniu Unii Polskich Teatrów przegłosowaliśmy uchwałę o przystąpieniu do dalszych prac nad reformą prawa teatralnego. Zamierzamy się zwrócić do wszystkich zainteresowanych podmiotów o opinię w tej sprawie. Jednym z nich jest Rada ds. Instytucji Artystycznych przy MKDNiS. Mam nadzieję, że wkrótce te prace ruszą z miejsca, choć muszę przyznać, że w przeszłości podobne inicjatywy kilkakrotnie kończyły się fiaskiem. Środowisko jest rzeczywiście mocno podzielone, a pandemia te różnice zdań jeszcze bardziej obnażyła. Dlatego tak zaskakująca była manifestacja jedności w mojej sprawie.

 

KOWALSKA Przywołałeś w tej rozmowie postać Lecha Raczaka. Wielokrotnie podkreślałeś, jak ważna była dla Ciebie rada, jakiej udzielił Ci na początku drogi, mówiąc: „Zmień miasto”. Na ile podczas tych blisko trzydziestu lat w Legnicy udało Ci się zmienić miasto i w jakim stopniu miasto zmieniło Ciebie?

 

GŁOMB Cóż, myślę, że teatr jednak nie zbawi świata, ale może pomóc żyć.

 

KOWALSKA I kto to mówi?

 

GŁOMB Ja to mówię, już od kilku lat zresztą. Dawniej myślałem inaczej… Teatr nie ma wystarczających narzędzi, by zmienić świat, choćby dlatego, że nie jest sztuką masową i ma ograniczony zasięg.

 

KOWALSKA Teatrowi w Legnicy nie sposób odmówić siły sprawczej, czego dowodem choćby Wasza akcja na rzecz ratowania popadających w ruinę obiektów o ciekawej historii.

 

GŁOMB Udało nam się uratować kilka przestrzeni, w których graliśmy. Zresztą nie tylko w Legnicy. Pamiętam starą winiarnię w Kościerzynie, którą zdecydowano się ocalić przed wyburzeniem po naszych występach z Koriolanem. Pamiętam zrujnowaną dawną bibliotekę w Zabrzu, w której graliśmy Balladę o Zakaczawiu, wyremontowaną potem na siedzibę filharmonii. Nie udało się natomiast przekonać naszych włodarzy, by zachować starą zabudowę miasta. Wygrała koncepcja plastikowej nowoczesności. Pan prezydent Legnicy otworzył ostatnio AquaFun za 27 mln zł i fontanny w parku za 16 mln zł. Gdyby teatr mógł zmieniać świat, nasza akcja zostałaby zwieńczona powodzeniem, tak się jednak nie stało. Wiem natomiast, że wielu moim widzom teatr pomaga w życiu. W dwudziestą rocznicę naszych „chrzcin” nagraliśmy sondę wśród legniczan pod tytułem „Co Teatr Modrzejewskiej zmienił w Twoim życiu”. Ich wypowiedzi potwierdzały, że jesteśmy naszym widzom potrzebni, a to, co robimy, pozostawia w nich trwały ślad. Legnica zresztą ostatnio bardzo się zmieniła. Miasto się wyludnia, coraz mniej jest młodych ludzi. Nawet mój syn przeprowadził się do Wrocławia, co oznacza, że musiałem popełnić jakiś błąd wychowawczy. (śmiech) Ale działanie w małym mieście ma też swoje zalety. Koledzy prowadzący teatry w Warszawie skarżą się, że etos pracy zespołowej legł u nich w gruzach, bo rynek filmowo-serialowo-dubbingowy stał się tak potężną konkurencją, że nie są już w stanie zebrać aktorów na próbach. Nam to z pewnością nie grozi.

A czy miasto zmieniło mnie? Myślę, że to wielkie szczęście, że mogę robić teatr właśnie w Legnicy, mieście, które z powodu swej popękanej historii stało się kopalnią tematów. Wcześniej niewiele o nim wiedziałem, trafiłem tu przez przypadek. Gdyby nie ten kaprys losu, wszystko mogłoby się potoczyć inaczej, tak jak w Przypadku Kieślowskiego, pokazującym kilka możliwych scenariuszy życia człowieka, który usiłował wskoczyć do pociągu. Mnie się udało wskoczyć do właściwego pociągu i wciąż jestem w drodze.

krytyk teatralna, stała współpracowniczka „Teatru”. Autorka monografii Kazimierz Junosza-Stępowski (2000) i zbioru recenzji Spacer po barykadach (2014).