7-8/2021
Artur Pałyga

Trzy

 

 

Zrobiłem wykład o dramaturgii dla grupy warsztatowej. Ogólny, podstawowy. Pierwszy raz tak. Musiałem sobie poukładać w głowie te rozsypane puzzle, które mam na ten temat, dotrzeć do jakichś rzeczy bazowych, oczywistych, może nawet tak oczywistych, że banalnych. Dlaczego nie robiłem tego wcześniej? Wydawało mi się, że nie jest mi to potrzebne. Te wszystkie prawidła, o których trochę czytałem albo o których dowiadywałem się na innych warsztatach, były dla mnie zbyt oczywiste albo niepotrzebne. Na warsztatach, które prowadziłem, spotykałem się z uwagami, że nie mówię nic o kompozycji, o metodologii, że nie daję podstaw. Odpowiadałem: „To prawda. Bo wydaje mi się, że mnie one nie były potrzebne. Przekazuję to, co mi samemu pomogło na początku”.

Kiedy zaczynałem pisać, nie myślałem o żadnych regułach, nie szukałem żadnych podręczników ani żadnej wiedzy zebranej o fundamentach, kompozycji i metodologii. Wiedziałem, że brak mi tzw. narzędzi i że z tego powodu pierwsze próby były dramatycznie nieudane. Czytałem dramaty, jeden po drugim, po kolei. Codziennie siedziałem w czytelni Książnicy Beskidzkiej i brałem od początku, od lat pięćdziesiątych, numery „Dialogu” i czytałem wszystko. Zarówno sztuki, jak i teksty krytyczne. A potem szedłem do wypożyczalni i brałem alfabetycznie, od „A”, wszystko z półki z dramatami. Plus historie dramatu i teatru. Wieczorem, oglądając jakiś film, jakoś już automatycznie zastanawiałem się nad tym, jak jest zrobiony. Lepiłem sytuacje z rzeczy, które zdarzały mi się codziennie. Pisałem sobie dialogi, scenki. Żeby zwalczyć syndrom pustej kartki, wymyśliłem pisanie bezmyślne. Pisałem po prostu przez jakieś pół godziny wszystko, co mi przychodziło do głowy, z sensem lub bez. A potem warsztaty u Słobodzianka i obserwowanie, jak kombinują aktorzy podczas improwizacji i co działa, co nie działa na scenie – to było superważne.

I kiedy trafiłem na warsztaty Royal Court w Barcelonie dla „emerging playwrigths”, wszystkie te punkty dramaturgii, które podawał nam Simon Stephens, wydawały mi się niepoważne i nieprzystające do tego, jak mi się pisało i jakoś się sprawdzało. Zmontowaliśmy wtedy z kolegą Francuzem grupę opozycyjno-dyskusyjną, która wkurzała prowadzącego, bo odrzucała wszystkie reguły dość bezczelnie i konfrontacyjnie. Ale rozstaliśmy się w przyjaźni. Miałem przekonanie, że wystarcza intuicja podparta permanentnym czytaniem i obserwowaniem. Specjalnie robiłem nie tak, jak wiedziałem już, że należy. Fascynowałem się tym, jak Szekspir zepsuł dramaturgicznie Hamleta, jak pokazał, że te reguły można zlekceważyć i właśnie jest lepiej. Więc, owszem, kiedy była taka potrzeba, dawałem na warsztatach ćwiczenia typu: budowanie napięcia, określanie postaci, rytm dialogów, ale traktowałem to raczej jak warsztatową rozrywkę, rodzaj szarady. Prawdziwe wydawały mi się ćwiczenia na odblokowanie, na walkę z syndromem pustej kartki, na uruchamianie się, odpalanie iskry, rozgadywanie tematu. Mówiłem też o swoich doświadczeniach. Raz całe warsztaty poświęciłem powieści Prousta, bo mnie to jakoś uruchamiało, zupełnie poza regułami. Podobało mi się, jak ktoś totalnie odrzucał wszystko, co mówiłem. No ale tak. Teraz po raz pierwszy spróbowałem ułożyć tę układankę z tego, co wiem o podstawach dramaturgii. Czy ja umiem sformułować jakąś definicję? Czym ona w ogóle jest?

Napisałem: Dramaturgia – zorganizowanie materiału, nadanie czemuś porządku, żeby zadziałało tak, jak chcielibyśmy, żeby zadziałało. Lub też, żeby nie zadziałało tak, jak chcielibyśmy, żeby nie zadziałało.

No więc jednak zorganizowanie. A każde zorganizowanie musi się odbywać według jakichś reguł. I na pewno je stosuję, tylko bezmyślnie, bezwiednie.

Napisałem: Możemy albo nadać porządek układowi spontanicznemu, albo odebrać porządek układowi zorganizowanemu (na przykład bierzemy tekst, tniemy go na kawałki i rozrzucamy je, nadając im wtórny układ spontaniczny). Formą pośrednią jest przeorganizowanie.

To jedna z tych oczywistych rzeczy, których nie chciałem nigdy formułować, żeby nie popaść w banał. A może się myliłem?

Napisałem: Nadawanie porządku zakłada wywołanie określonych reakcji, zakłada budowanie sensu. Odbieranie porządku burzy zastany sens, pozwalając na przypadkowe iskrzenia niekontrolowanych sensów. Przeorganizowanie wydobywa inne znaczenia.

Zrobiły mi się trzy punkty, więc jakaś całość, bo przecież trzy to całość. Kiedy zaczynałem o tym myśleć, nie wiedziałem, że ułoży się w trójkę i w ogóle nie miałem w głowie takich pojęć. Dopiero formowanie bezładnych myśli i intuicji na temat dramaturgii spowodowało ułożenie tych pojęć. Musiałem jednak do tych bezładnych myśli przyłożyć siatki i formy, które mam w głowie. I wtedy wyszły pojęcia i oczywiście wyszła trójka. Więc pierwszą, fundamentalną regułą jest liczba trzy. Reszta wynika z tego.

dramatopisarz, dziennikarz, dramaturg w Teatrze Śląskim w Katowicach. Autor m.in. Żyda Nieskończonej historii; nagrodzony Gdyńską Nagrodą Dramaturgiczną za W środku słońca gromadzi się popiół (2013).