10/2021
Grzegorz Kondrasiuk

…i nie zdarzy się nic aż do końca?

 

Tej jesieni w teatrach dzieje się bardzo dużo i nic się nie dzieje. Przez ostatnie lata tyle było awanturek i połajanek (przepraszam, powinno być – „call outów”), przez teatry przetoczyła się ogromna fala, której nikt już nie powstrzyma, bo teraz miała być zmiana, zmiana teraz, przewracaliśmy stoliki, żądaliśmy całkowicie nowych reguł, spadały głowy, i tak dalej. I co? Ano chwilowo nic. Do końca roku odbędzie się rekordowa liczba premier. Najstarsi ludzie takiego urodzaju nie pamiętają. Po dwóch lockdownach i trzech falach, w niepewnym oczekiwaniu na czwartą, która nastąpi albo i nie nastąpi, nie ma innej alternatywy – czy jest się na etacie, czy nie na etacie – niż zakasać rękawy i kosić, kosić, kosić, zanim przyjdzie zima. Dlatego właśnie chwilowo wszystkie śmiertelne wojny (przepraszam – „inby”, czy jak im tam) zostały zawieszone na kołku, aż do końca opóźnionych, jesiennych żniw. Nie ma o czym pisać. No chyba tylko o tym, że w Gdyni aktorzy zeszli ze sceny, rezygnując z oklasków po wiekopomnym Mistrzu i Małgorzacie Stokłosy i Józefowicza. Ale to nie wygląda na nowoczesny protest w imieniu „zmiany teraz”, tylko wspaniały, epicki, no i raczej oldskulowy, solidarny gest zespołu przeciwko maksymalnemu przegięciu, przekroczeniu wszelkich granic dopuszczalności chałtury w państwowym teatrze. Ponoć „trwają rozmowy”, podejmowane są „próby rozwiązania sytuacji”. Zobaczymy.

Tak czy inaczej – zbyt wiele dzieje się, żeby mogło zdarzyć się cokolwiek. Nie wydaje mi się, by zamajaczyło na horyzoncie jakiekolwiek systemowe rozwiązanie, choćby problemu chałtur – tych spektakularnych, jak Mistrz i Małgorzata, i tych mniej widocznych, codziennych i oczywistych. A co dopiero mówić o tematach przemocy w teatrze, molestowania seksualnego w teatrze, nadużywania władzy w teatrze, i tak dalej.

Ale zaraz, zaraz, wróć. Koło Młodych działające przy Gildii Polskich Reżyserek i Reżyserów Teatralnych (fajna nazwa, taka nie za długa i nie za hierarchiczna) przygotowało „Elementarz dobrego debiutu”. Młodzi, a więc w większości bezetatowi twórcy proponują otwarcie rozmowy o problemach. „Problemy te są związane głównie z brakiem strukturalnego wsparcia oraz szeregiem zaniedbań, które przez lata stały się obowiązującą »normą«. Zastane i zaakceptowane jako »nienegocjowalne« mechanizmy współpracy nieetatowych pracowników kultury z instytucjami wymagają nie tylko uwzględnienia naszej opinii i szerszej środowiskowej dyskusji, ale też podjęcia próby wspólnego wytworzenia standardów współpracy z instytucją” – piszą we wstępie, i nie sposób się z tym nie zgodzić. Bo „Elementarz” liczy sobie szesnaście stron, i na każdej stronie ma rację. Całość rozpisano na dziewięć kroków, zawierających liczne rekomendacje. Od „wyrażenia zainteresowania” aż do premiery i ewaluacji – ujęte są tu wszystkie etapy współpracy silniejszego ze słabszym, instytucji publicznej z debiutującym (a jako debiutanckie uznaje się trzy pierwsze produkcje) realizatorem.

„Elementarz” został przygotowany zespołowo przez Koło Młodych, na bazie, jak mniemam, równie licznych, co traumatycznych doświadczeń. To trochę tak, jak w typowej filmowej formule jakiegoś thrillera czy horroru, którego „scenariusz powstał na podstawie autentycznych wydarzeń”. Z tą różnicą, że wszystkie ciosy – te poniżej pasa i te śmiertelne – zostały zmienione w propozycje konstruktywne. To cieszy. Był też konsultowany przez wielu dyrektorów teatrów (!).

Postulaty „Elementarza” podzieliłem sobie na trzy grupy: „raczej oczywiste, ale trzeba przypominać”, „warto być przyzwoitym, choć rzadko się to udaje” – oraz „pobożne życzenia”. Do tej pierwszej zaliczam na przykład rekomendacje odpisywania reżyserom na maile, zapoznawania się z portfolio, czy – last not but least – konieczność respektowania ósmego przykazania Dekalogu. Najsensowniejsze są te z drugiej grupy i dokument zawiera naprawdę sporo praktycznych wskazówek na temat negocjacji uczciwych zapisów w umowach, procesu produkcji i eksploatacji. Do grupy trzeciej zaliczyłbym takie „w idealnym świecie powinno być”, jak: transparentność budżetu spektaklu (i wpływ reżysera na decyzje budżetowe), zwrot wszelkich poniesionych kosztów – również w przypadku niepodjęcia współpracy, wykonywanie w terminach scenografii czy kostiumów, podpisywanie przed pracą umów, czy praktycznie cały krok ósmy, pod frapującym tytułem „Wizyta dyrektorska oraz odwołanie premiery”. Pobożne życzenia rozpoznawałem po wrażeniu déjà vu z rozmów ze znajomymi oraz ze swojej, nie nazbyt może imponującej, ale bogatej w doświadczenia historii pracy w teatrze jako dramaturg. Tak się bowiem składa, że wszystkie punkty „Elementarza” są przez teatry notorycznie łamane, bez żadnej nadziei, że kiedykolwiek będzie inaczej. Ale może się mylę, od dawna sądząc, że szuflady świata pełne są znakomitych i słusznych pomysłów, pozostaje jedynie ich wdrożenie. Tak czy inaczej, Szanowna Gildio, opublikujcie gdzieś ten „Elementarz”, niech sobie Dyrekcje i rozmaite Wydziały Kultury poczytają!

teatrolog, dramaturg, krytyk teatralny. Redaktor i współautor książek Scena Lublin (2017) i Cyrk w świecie widowisk (2017). Pracuje na UMCS, współpracuje z Instytutem Teatralnym w Warszawie.