11/2021
Antonina Grzegorzewska

Mistyfikacje białych murzynów

 

„Właściciel, a zarazem kapitan yachtu, rozkazał związać mię i wtrącić do komórki pod pokładem, a to dlatego, że gdy zmieniał przy mnie obuwie, nieopatrznie zdradziłem zdziwienie na widok jego białej stopy. Choć twarz miał białą, byłbym się założył, że stopa będzie czarna, jak smoła, a jednak była zupełnie biała! Na skutek tego powziął do mnie bezgraniczną nienawiść. Pojął, że przejrzałem jego tajemnicę fizjologiczną, której nikt, prócz mnie, na całym świecie się nie domyślał, to jest, iż był białym murzynem”.

Ten, przeczytany wkrótce po wysłaniu poprzedniego felietonu, fragment opowiadania Przygody Gombrowicza (z tomu Bakakaj) skłonił mnie do kontynuowania podjętego uprzednio tematu. Olśniło mnie bowiem, że hipokryzja białej rasy, lukrującej swą mentalność nieustającymi dygnięciami języka i gestami pozorującymi brak uprzedzeń, zasadza się na fakcie, że jest wytworem białych murzynów. Ta utajona rasa ujawnia się w dwojaki sposób. Bądź przez Picassa, wprowadzającego afrykańską ekspresję w sztukach wizualnych, bądź przez strategów politycznej poprawności, autorów językowych wygładzeń, jak na wspomnianej przeze mnie poprzednio wystawie Anny Bilińskiej. Biali murzyni przodują w chuchaniu i dmuchaniu jedynie na powierzchnię zagadnień, albo też, już pozytywnie, zaszczepiają europejskim konwenansom tę nieokiełznaną czarną iskrę, która ożywia przewidywalną białą nudę.

„Inscenizator awangardowy będzie tym, kto ośmieli się zastąpić jeden styl drugim […], przekształcić tragiczny akademizm w murzyńskie święto, jak zrobił to Barrault w Orestei”. Piszący te słowa Roland Barthes rozumiał więc ten mechanizm, ponieważ z dużym prawdopodobieństwem sam był białym murzynem.

Białym murzynem musiał być prorok Malachiasz; jego enigmatyczne przepowiednie dotyczące papieży utrwaliły proroctwo o papieżu czarnym, którego pontyfikat przypadnie na czas sądu ostatecznego i końca świata. Przykład najbardziej harmonijnej białej murzynki stanowi Pina Bausch. Teatr tańca to nieustające poszukiwanie czarnej, straconej lub nieodnalezionej jeszcze nuty. Białasy czystej rasy są w stanie tańczyć tylko walca.

Walkę czarnucha z psami wystawiano już w wielu miejscach. Jak ocenia pan te inscenizacje?” – pytał Koltèsa Alain Prique.

„Widziałem tylko niektóre z nich: w Niemczech, Austrii oraz kilka prób we Włoszech. Odkryłem dzięki nim na przykład, że Alboury’ego gra biały. […] W Szwecji powiedzieli mi, że nie są w stanie znaleźć czarnego aktora, który mówiłby po szwedzku”. Właśnie kwestie obsadowe i granie czarnych przez białych najbardziej wyprowadziły dramatopisarza z równowagi.

Holenderską tradycją jest zwyczaj witania przez rodziny Świętego Mikołaja, który do Holandii przypływa łodzią, z Hiszpanii. Towarzyszyło mu zawsze wielu Czarnych Piotrusiów (Zwarte Piet), białych dzieci pomalowanych na czarno i w czarnych perukach, jak na balu maskowym. W ostatnim dziesięcioleciu Mikołaj przyjeżdża sam, a wokół tradycji Zwarte Piet rozgorzała dyskusja. Jawne kolonizatorskie podstawy tego zwyczaju (z Hiszpanią w tle) są przez wielu kontestowane i wypierane. Wydaje się, że absurd całego tego konceptu wiąże się właśnie z dobrobytem, nadmiarem, nieskończoną skarbnicą dóbr i przepychem, które zwiastują Czarni Piotrusiowie, noszący często drogie kamienie w fantazyjnie upiętych turbanach. Zwyczaj ten w państwie obarczonym dużą przewiną kolonialną zdaje się iść w parze z pytaniem, czy czarnoskórzy Piotrusiowie nie są utajonymi „łupami” Mikołaja. Do tematu Czarnych Piotrusiów dorzuciłabym spostrzeżenie, że karciana gra pod tym tytułem czyniła przegranym tego, który na koniec partyjki zostawał z kartą bez pary. Okrzykiwano go wówczas Piotrusiem (Czarnym).

W polskich kościołach w okresie świątecznym pojawiały się skarbonki trzymane przez figury Murzynków (właśnie tak!), które po wrzuceniu monety kiwały głową w podziękowaniu… Nigdy nie wiedziałam, czy datki te są przeznaczone na biedne dzieci w Afryce, czy może specyfika skarbonki wiąże się z przywołaniem orientu w ikonografii epifanii…

„Ja wcale nie jestem biała, o nie. Och, ja się już tak przyzwyczaiłam do tego, żeby być tym, czym nie jestem, że nic mnie to nie kosztuje być w dodatku czarną”. Kwestia Léone z Walki czarnucha z psami jest koronnym szlachetnym dowodem na istnienie białych murzynów.

Dobry dramat nigdy nie wyjdzie spod ręki żadnego białasa, bo jest on niemożliwy bez masajskiego podskoku i cielesnej antylopiej formy, którą mają tylko czarnoskórzy, rdzenni afrykańscy czarnoskórzy. Ich stopy od kuli ziemskiej dzieli tylko cienka skórzana podeszwa albo zgoła nic.

Gdy próbuję pisać, w gruncie rzeczy szukam swego murzyna. Murzyna nie sługę, nie ubezwłasnowolnionego i ciemiężonego, nie spostponowanego (tych trzeba pomścić! – ale błagam, nie za pomocą czczych formułek językowych! tylko białas może uważać, że cokolwiek załatwi swoją nowomową), lecz murzyna strzelającego w punkt, w sam środek tarczy.

Bycie murzynem, choćby białym, do czego wciąż pretenduję, jest dla mnie zaszczytem.

plastyczka, dramatopisarka, autorka m. in. dramatów On, Ifigenia, Migrena, laureatka konkursu „Dramatopisanie”, w ramach którego napisała dramat La Pasionaria.