11/2021
Artur Pałyga

Przerażacze

 

Niestrudzenie opowiadamy świat znacznie gorszy, niż jest rzeczywiście. Kłamiemy w głębokim przekonaniu, że dzięki temu czynimy świat lepszym.

Przyszedł do mnie kot, istota moralnie obojętna, poza dobrem i złem. Zjadł poczęstunek, podrapał mnie, ugryzł i poszedł. Przyszedł znów, kiedy trochę zgłodniał, zobaczyć, czy coś jeszcze dostanie. Przypomniał mi się ten kot sprzed lat. Ten, którego przy mnie zamordowano, wkładając mu głowę w stygnący beton, i patrząc, jak kona, uduszony, a potem, jak pęcznieje mu kocie ciało, i jak ktoś przecina je nożem. A ja? Nic nie powiedziałem. Nie zareagowałem. Patrzyłem tylko. Dlaczego? Cholera! Przecież to tak nie było! Ej! Napisałem o tym prozę, a potem opowiadałem tę historię dziesiątki razy i zupełnie zapomniałem, że wcale tak nie było, że opowiadałem własną opowieść, a nie rzeczywistość. Jak to było naprawdę? Trochę wysiłku kosztowało mnie, żeby to odgrzebać.

Pracowałem wtedy na budowie. Budowaliśmy fabrykę wódki. Byłem pomocnikiem zbrojarza. To była lepsza robota, bo pod dachem. Stół, na którym układało się i wiązało konstrukcje z prętów żelaznych i drutu, stał pod wiatą, osłonięty od upału, deszczu i wiatru. Dlatego przychodzili do nas posiedzieć, pogadać. Nie za długo, bo pracowało się na akord. Ile zrobiłeś, tyle zarobiłeś. Kiedyś napisałbym: siedzieli godzinami i chlali. Ale teraz staram się nic nie ubarwić, nie nakłamać więcej. Wpadali do nas, czyli do mojego mistrza zbrojarza, i przy okazji do mnie, parę razy dziennie, zapalić i pogadać, a czasem posiedzieć w milczeniu. Siedzieli w kucki, bo nie było na czym. Czasami, z rzadka, pojawiał się gość, który miał alkohol. Opowiadali o nim barwne rzeczy, pewnie w większości kłamstwa, na przykład, że zjadał kieliszki. I pewnego razu pojawił się kot. Padał deszcz i schronił się pod naszą wiatą. Oprócz stołu, na którym wiązałem drutami pręty, mieliśmy tam betoniarkę, piach, cement, wodę i formę, do której się wkładało moją metalową konstrukcję i w której się ją oblewało wymieszaną w betoniarce szarą mazią zastygającą w beton. Kot był z nami cały dzień. Stał się tematem rozmów przy papierosach. Wtedy też przyszedł ten gość z wódką i częstował. Padały jakieś żarty o tym kocie i betonie, takie, jakie padają w robotniczo-budowlanym towarzystwie przy kieliszku nielegalnej w pracy wódki i papierosach, w czasie deszczu, kiedy wszyscy są trochę ubłoceni i trochę się sobie wydają twardsi. Wtedy musiała się pojawić ta opowieść. Ktoś przy tej wódce opowiedział, że tak kiedyś zdarzyło się z kotem, że wciśnięto mu łeb w stygnący beton i spuchł, dusząc się. Puentą było, że zepsuła się płyta betonowa i cała robota poszła na marne. Zrobienie takiej jednej płyty to była dla mnie połowa dniówki, więc sporo pracy. Plus zmarnowane materiały, o które kierownik na pewno by się przyczepił. Dlatego kiedy teraz o tym myślę, cała ta opowieść od początku do końca wydaje mi się niewiarygodna.

Ale wtedy napisałem opowiadanie o tym, jak zabito kota na budowie. Przypominam sobie teraz, jak wymyślałem puentę, czyli rozcięcie napuchniętego kociego tułowia szkłem rozbitej butelki i krew barwiącą beton. Jednym z bohaterów był młody, który na to patrzył i nic nie zrobił, w ogóle nie zareagował. To byłem ja. Na spotkaniu w klubie, na którym odczytałem opowiadanie, dostosowując się do wyraźnych oczekiwań publiczności, powiedziałem, że to na faktach, że tak, pracowałem w takiej brygadzie i widziałem tego kota i tę krew. Zrobiło wrażenie. Zapewne ktoś z obecnych poniósł tę opowieść dalej i dalej, i dalej. Bestialstwo i głupota prostego ludu budowlańców to nośna rzecz. I tak, opowiadałem to potem wiele razy, przy różnych okazjach, akcentując różne elementy tej historii, zależnie od potrzeby i humoru. Stałem się narratorem, którego sam wymyśliłem. Doświadczyłem tego, widziałem, przeżyłem, dystansuję się, a jednocześnie trochę się obwiniam, bo wiem, że powinienem był zareagować, bo przecież jestem słuszny, myślę i czuję słusznie, a nie zareagowałem, bo jestem słabszy niż moja słuszność – taki był ten narrator.

No można snuć teorie o grach z pamięcią, ale przecież ja rozpowszechniałem kłamstwo, które sam wymyśliłem. Kłamstwo szkalujące ludzi, z którymi pracowałem, wplatając w nie tę najbardziej dziś dla mnie nieznośną nutę uniwersalizacji, uogólnienia, jakby ta sytuacja miała coś mówić w ogóle o budowach, o budowlańcach, o robotnikach i losie zwierząt pośród nich. Ja sam w to uwierzyłem. Dopiero dziś mnie tknęło, po latach, kiedy myślałem o kocie, który teraz pojawia się w moim domu, zjada z miski, czasem nocuje, i prawdopodobnie łazi też po innych domach, gdzie też jest dokarmiany i ma swoje legowiska. Pomyślałem o tej kolosalnej różnicy pomiędzy obrazem świata, który dociera przez media i opowieści ludzi (którzy zawsze wybierają najbarwniejsze kąski, te, które robią największe wrażenie, albo i całkiem zmyślają na podstawie jakichś mizernych przesłanek), a światem, jaki jest rzeczywiście, przez który możesz iść i iść, i iść, gadać z ludźmi, pomieszkiwać u nich, i nie zobaczyć nic z tych strasznych rzeczy, o których tyle się gada.

Pomyślałem o spektaklach, jakie widziałem ostatnio, w których pokazywano takie straszne rzeczy i zło cechujące świat, z nutką uniwersalizacji i uogólnienia.

Efekt jest dość prosty. Te naprawdę straszne i złe rzeczy całkiem nikną w tłumie.

dramatopisarz, dziennikarz, dramaturg w Teatrze Śląskim w Katowicach. Autor m.in. Żyda Nieskończonej historii; nagrodzony Gdyńską Nagrodą Dramaturgiczną za W środku słońca gromadzi się popiół (2013).