11/2021

Koń i kamień (Koniec tragedii)

 

Obrazek ilustrujący tekst Koń i kamień (Koniec tragedii)

rys. Bogna Podbielska

 

Dwie osoby w kostiumach konia i kamienia.

 

KOŃ

Chciałbym mieć dom. Taki jak moi rodzice. Pod miastem. Nie za daleko, ale żeby już było dziko. Z małą rzeką i lasem. Ale blisko na stację kolejową i do autostrady. I SUV-a. Taki zwyczajny dom z ogródkiem, parę drzew owocowych, miejsce na uprawę warzyw, drewutnia. W domu kominek, na dachu panele słoneczne. Pod koniec lata w ogrodzie ktoś się wystraszy dźwięku spadających owoców. Zostawimy je jeżom, jeśli jeszcze będą jeże. Chciałbym tym SUV-em codziennie wozić dzieci do szkoły, a potem odbierać, a potem znowu wozić na zajęcia pozalekcyjne, na fortepian albo balet, zależy, czym by się interesowały. Mogłyby być nawet zupełnie różne ode mnie, mogłyby kochać boks, trenować karate, tym lepiej. Byle tylko leżały w swoich wózkach, siedziały na tylnych fotelach samochodu albo w siedziskach sklepowych koszyków. Frunęłyby w nich przez niekończące się regały pełne warzyw, mięs i pieczywa, a potem przez działy ze sprzętem elektronicznym, przecenionymi ubraniami i alkoholami. Tak jak ja frunąłem w ich wieku. W upalny dzień, z przyklejonymi do twarzy włosami, uśmiechałyby się z uczuciem ulgi, którą daje tylko chłód sklepów wielkopowierzchniowych. Chcę sadzać je wszędzie tam, gdzie ja siedziałem. Pod tą samą wiśnią u dziadka. Prosić je, by zbierały ze mną owoce, podlewały warzywa, a kiedy podrosną, by na zmianę, co parę dni kosiły trawę. Gdyby była jeszcze trawa do koszenia i woda do podlewania. Robi się coraz jaśniej.

Chciałbym zobaczyć, jak się rodzą, chciałbym tego wstrząsu, uderzenia hormonów, nieprzespanych nocy. Nawet wyrzutów, że sprowadzamy je na świat w takim momencie i że mimo to planuję kolejne. Chciałbym odczuwać irracjonalny lęk, kiedy ktoś inny brałby je na ręce, rzucać się jak lwica, kiedy dzieje się im krzywda, stawać w ich obronie, mieć na ich punkcie obsesję, a potem się z niej leczyć, bać się oglądać filmy, gdzie dzieciom dzieje się krzywda, potem zorientować się, że one zaraz dorosną. Patrzeć, jak się oddalają. Wiedzieć, że zaraz sobie pójdą na dobre.

 

KAMIEŃ

Wszystko, czego nie mogłeś mieć. Dlatego po trzydziestce wycofałeś się z biegu wypadków, porzuciłeś wszystko i wróciłeś do domu rodzinnego. Chciałeś zatrzymać przynajmniej to, co było w garści, kiedy przyszłość – jak myślałeś – przepadła. Tylko ty, twoja mama, twój tata i wasz mały domek pod miastem. We wsi ze strumykiem, lasem i stadniną. Kraina szczęśliwości, bez oczekiwań i wstrząsów, bez przeszłości i przyszłości. W idealnie pustej chwili, która przed wszystkim chroni i oszczędza. Mijają godziny, dni, tygodnie, pory roku, a ty oddalasz się od wszystkiego coraz bardziej.

 

Pamiętam, że kiedy się kochaliśmy, sprawiałeś na chwilę wrażenie ożywionego, ale po zawsze czułem się jak narzędzie, którego ktoś właśnie użył. Okazywało się, że wszystko, co we mnie było, co było wtedy mną, pozostawało nietknięte. Jakby celowo niezauważone. Jakby ktoś założył sobie klapki na oczy i galopował w nieznane, przez kamienną pustynię, zostawiając za sobą całą przeszłość, teraźniejszość i przyszłość.

 

KOŃ

Czy nie tego właśnie oczekiwałeś? Ślepoty na to wszystko, czego nie chciałeś w sobie? A jednak kiedy to dostawałeś, robiłeś się smutny i zawiedziony. Nie chciałeś mnie później oglądać miesiącami, jakbym przypominał ci o czymś strasznym. A mimo to kiedy odjeżdżałem, zawsze płakałeś. Na dworcu, w twoim domu, na stacji benzynowej. Ale czy płakałeś, bo cię opuszczałem, czy dlatego, że to, czego pragnąłeś, nie spełniło twoich oczekiwań? Po raz kolejny.

 

KAMIEŃ

Tak. Byłem piękny, a czułem się najbrzydszy, w każdym miejscu i towarzystwie, byłem dobry, a widziałem w sobie tylko to, co zepsute. Nigdzie nie czułem się u siebie, zawsze bokiem jak na oparciu fotela, gotów wstać i wyjść. I tak nikt nie zauważy, byłem niewidzialny i taki chciałem zostać. Myślałem, że mogę się opróżnić ze wszystkiego, co bolesne, z całej swojej historii, z siebie samego. Czekałem w milczeniu, ze wstrzymanym oddechem, nic nie czując, aż przyjdzie ktoś, kto wypełni mnie czymkolwiek innym. Ale stawałem się tylko coraz twardszy i bardziej zamknięty. Zamieniłem się w kamień i wszystko, czego dotknąłem, też się nim stawało. Pocieszałem się, że wewnątrz mnie są jakieś nieprzebrane tajemnice albo olbrzym, którego nie da się ogarnąć wzrokiem, albo wielkie sale balowe. Wielkie, piękne i puste.

 

KOŃ

Ale w nich nie było w ogóle miejsca.

 

KAMIEŃ

Tak. I to nas ze sobą łączyło.

 

KOŃ

Wszystko, co nieważne, czego nie chcę, odchodzi ode mnie. Oddalam się. Wychodzę z domu już tylko do koni i supermarketu.

 

KAMIEŃ

Wieczorami, kiedy nie możesz spać, idziesz do stajni i czujesz, że zbudzony koń mówi całym swoim rozgrzanym ciałem: jesteś mój, jesteś mój, a ja, ja jestem twój. Wiem, bo dawniej ukrywając się, patrzyłem na was i zastanawiałem się, co daje ci on, czego ja ci nie mogę dać.

 

KOŃ

Karmię go, czeszę, czyszczę mu kopyta, patrzę mu w oczy, czuję jego zapach, jego pot, jego lęk, każdą emocję. Oswajam go i opiekuję się nim. Mam nad nim władzę, ale tak naprawdę to on ma władzę nade mną, nie tylko kiedy siedzę na jego grzbiecie. Może zrobić ze mną, co tylko mu się podoba. Moje pole widzenia zawęża się i rozszerza jednocześnie. Krajobraz pustynnieje, widać coraz więcej. Tylko ja i koń. A im więcej zostawiam za plecami, im bardziej jesteśmy razem, tym bardziej staję się sobą.

 

W którąś z tych nocy koń zajrzy w głąb mojej duszy, w to miejsce, które zawsze przed sobą strzegłem. „Tutaj nic nie ma, tu nie patrz, nie, nic tu nie widzę, muszę uciekać”.

Byłeś mi bliski. Byłeś najbliżej, jak to było możliwe.

I wtedy, w taką noc wydarzy się tragedia.

 

Jestem już bardzo daleko. Coraz trudniej mnie dostrzec. Może to tylko cień. Galopuję coraz szybciej, coraz dalej. Wszystko zostaje za mną. Zaraz tam będę, za chwilę. Już prawie. Już nic nie widać. Nie słychać. Tylko stukot moich kopyt. Albo serca. Wszystko brzmi tylko nim. Nic więcej nie ma.

 

KAMIEŃ

Słyszę je. Biegniesz tak szybko i tak długo, ale mimo to słyszę cię. I widzę. Czy to nie wydaje ci się dziwne? Wciąż tu jestem. Hej! Ostatecznie to po prostu wciąż ten sam punkt wyjścia. Być może faktycznie wszystko się skończyło, poupadało albo padnie za chwilę itd., ale my nadal tu jesteśmy. Ale żadna tragedia już się nie wydarzy. Na szczęście tragedie się już skończyły. Zostały tylko rzeczy do naprawienia. Wszystko niby stanęło na głowie, ale jakby wracało na swoje miejsce. Doszło nawet do tego, że kamienie mają drzwi. Zobacz. O, tutaj. Nie są to może jakieś wielkie wrota, ale zawsze coś. Zresztą będę się zbierać. Muszę iść, mam masę rzeczy do zrobienia, nie masz pojęcia. Wszystko to, co jest możliwe do zrobienia. Całą masę rzeczy trzeba ułożyć na nowo. A nuż… Miło cię było zobaczyć. Bądź szczęśliwy! Naprawdę, najbardziej jak tylko się da. Do zobaczenia!

dramaturg i twórca teatralny, absolwent Wydziału Reżyserii Dramatu na AST w Krakowie. Studiował także prawo na UWr. Od 2015 tworzy stały tandem twórczy z reżyserem Jędrzejem Piaskowskim. W 2021 roku na Opolskich Konfrontacjach Teatralnych otrzymał nagrodę w konkursie „Klasyka Żywa” za najlepszą dramaturgię za spektakl Nad Niemnem.