1/2022
Artur Pałyga

Atrapy

 

W Księgach Jakubowych Olgi Tokarczuk widać czas. Widać, jaki to kawał czasu – pół wieku. Jak bardzo przez ten czas wszystko się zmienia. Tak bardzo, że to już w ogóle nie jest ten sam świat. Człowiek żyje za długo, żeby się zmieścić w jednym świecie. Kiedy się kończy pięćdziesiąt lat, co mi się właśnie przydarzyło, można sobie boleśnie uświadomić, że różnica między tymi światami jest na tyle wielka, że przestają do siebie przylegać. Nie rozumieją się nawzajem. Świat sprzed mojego urodzenia, nawet ten najbliższy, znam z wyrywkowych przekazów. Jak bardzo są wyrywkowe i jak niewiele mówią, uświadamiam sobie, kiedy ktoś urodzony po mnie mówi coś o świecie, w którym ja już żyłem, a on jeszcze nie. To prawie tak samo, jak kiedy ktoś opowiada mi spektakl teatralny, o którym czytał i którego nagrane fragmenty widział – a ja go widziałem na scenie, byłem tam.

I tu się natykam na odwieczną trudność pt. „Tego się nie da opowiedzieć”. Sam sobie nie umiem tego opowiedzieć. Próbuję i nie umiem. Mam mnóstwo fragmentów, z których próbuję ułożyć jakąś całość, a ktoś inny, kto żył w tym samym czasie co ja, układa całkiem inną. Oczywiście mamy pewne stałe, te wyodrębnione i powtarzane do znudzenia ważne punkty w historii ostatniego półwiecza, efektowne obrazki, które się wryły w społeczną pamięć mocą powtarzania. Łatwo temu ulec. Te fragmenty nie dają jasnej odpowiedzi, dlaczego jestem, jaki jestem. Oraz inni ludzie czasowo mi bliscy – czemu są, jacy są. Co przynieśliśmy tutaj i skąd.

Pochodzę ze świata, w którym wszystko było jasne i uporządkowane. Partia była jedna. Pierwszy sekretarz Edward Gierek był wieczny i czuwał nad wszystkim, a ludzie się z niego śmiali, ale i szanowali go. Postęp był oczywisty. Z zagrzybionych starych kamienic do nowoczesnych bloków. Z tonącej w błocie wsi do nowoczesnych miast z dużymi, jasnymi szkołami i komunikacją publiczną. Radzieccy żołnierze, którzy przyjeżdżali w mundurach świętować z naszymi żołnierzami Dzień Zwycięstwa, rozdawali nam dzieciom odznaki i uśmiechali się do nas. Najstraszniejszą rzeczą w świecie była bomba atomowa. Z nabożną zgrozą oglądaliśmy zdjęcia przedstawiające skutki jej rażenia. Niemcy dzielą się na dobrych i złych, i dlatego zamieszkują dwa kraje. Największym publicznym świętem jest 1 maja. Wystrojony w białą koszulę i aksamitkę pod szyją maszeruję na czele pochodu z naszego przedszkola, niosąc z koleżanką wielką styropianową szóstkę, ponieważ pochód prowadzą sześciolatki. Rozbrzmiewa pieśń o pokoju między narodami. Na zakończenie roku przebieramy się za wszystkie ludzkie rasy i tańczymy w kółku, trzymając się za ręce. W osiedlowym kinie plenerowym Godzilla pomaga ludziom zwyciężyć wszystkie potwory. To jest moja dziecięca wyspa szczęśliwości, która zatonęła pod falami kryzysu, strajków, siedzenia przy świeczkach, stania w kolejce po wodę do beczkowozu i maszerowania z wiadrami pełnymi wody na dziewiąte piętro, bo winda nie działa. Ta wyspa nie tylko zniknęła, ale okazało się, że jej w ogóle nie było. Była kłamstwem, złudą, pokazówką, masowym teatrem. Tak się okazało, kiedy już nie został po niej ślad. Ja i moi współziomkowie-rówieśnicy pochodzimy z wyspy, która nie istniała, która się okazała atrapą. Dlatego kiedy próbuję znaleźć grunt pod nogami, badam nieufnie i wiem, że nigdy nie mogę być pewny. Im bardziej kierunek jest oczywisty i słuszny, im bardziej przekonująco świat jest uporządkowany na dobro i zło, im czyściej brzmi pieśń – tym mocniejszy mam odruch, żeby się czegoś uchwycić, bo za chwilę cały ten układ się zapadnie i okaże swoją kompromitującą nieprawdziwość. Za chwilę będą się bardzo głośno śmiać z tych, którzy uwierzyli, że ten grunt jest naprawdę.

To się przecież powtarza – tak mi wychodzi z układanki. Wchodzenie w dorosłość, czyli rok ’89 i lata dziewięćdziesiąte, to nowy, prawdziwy świat na miejscu poprzednich atrap. Teraz już wiemy, co i jak. Teraz już naprawdę idziemy w dobrą stronę. I nie było mądrych, którzy mówili inaczej. Głupi mówili inaczej. Oszołomy. Ciasne umysły. Wolny rynek, komercjalizacja wszystkiego, przedsiębiorczość, moralny nakaz nauki angielskiego, nawet McDonald’s brzmiał sexy. Oczywiście, była już nutka nieufności po zatonięciu wyspy naszego pochodzenia, ale nie na tyle głośna, żeby zgasiła entuzjazm. Hasła przewodnie brzmiały prawdziwie i bezsprzecznie słusznie. Gazeta była tylko jedna.

Ten świat rozwiał się nie wiadomo kiedy, jak mgła. Powoli, ale konsekwentnie zaczął się okazywać kłamstwem, a wiara w niego – powodem do wstydu. I tak dalej.

Historia tych pięciu dekad z punktu widzenia ich uczestnika to historia tonących wysp, rozsypujących się atrap. Nowe światy są jak kolejne ekipy budowlane, które przychodzą po odejściu poprzedniej i pytają, kręcąc z oburzeniem głowami: „Kto was tak strasznie oszukał?”. I to jest to dziwne uczucie, kiedy się widzi tych nowych, pewnych, że czują twardy i niewątpliwy grunt pod nogami, że nowy Edward Gierek, czy coś zamiast niego, będzie zawsze, że zmiany idą w dobrą stronę, kierunek jest w oczywisty sposób słuszny. Rozbrzmiewa jasna pieśń. Prawda jest tylko jedna. Dziwne uczucie, że wiem, że nie ma innej możliwości, że będą patrzeć na mnie tak samo, jak ja patrzyłem na tamtych, poprzednich, w najlepszym wypadku z wyrozumiałością.

dramatopisarz, dziennikarz, dramaturg w Teatrze Śląskim w Katowicach. Autor m.in. Żyda Nieskończonej historii; nagrodzony Gdyńską Nagrodą Dramaturgiczną za W środku słońca gromadzi się popiół (2013).