1/2022
Jacek Kopciński

Autorytet „Dziadów”

 

Trudno spierać się o Dziady Mai Kleczewskiej, jeśli metaforyczną frazę Konrada: „Czuję całego cierpienia narodu, / Jak matka czuje w łonie bole swego płodu”, wypowiada aktorka, a publiczność rozumie ją dosłownie, jako skargę kobiety, której każe się dziś rodzić chore dzieci. Trudno je także recenzować, bo jeśli jesteś przeciwny/przeciwna zaostrzeniu w Polsce przepisów antyaborcyjnych, spektakl powinien ci się podobać. A jeśli zgłaszasz jakieś wątpliwości, możesz zostać zaliczony/zaliczona do prawicowych krytyków, którzy, jak napisał Łukasz Drewniak, stroją sobie żarty z krakowskich Dziadów (Moroz i Skrzydelski), nie dostrzegają w nich aluzji politycznych (Grabowski) lub po prostu próbują je przemilczeć. A moment jest przełomowy: „Artyści i obywatele, a raczej artyści mówiący za obywateli, znaleźli się pod ścianą. Nic już nie trafia do ogłuchłego konformistycznego społeczeństwa. Trzeba dopiero autorytetu Dziadów, żeby ludzi obudzić” (Wszystko nie tak, teatralny.pl).

Drewniakowi zależy na confiteor delicta mea prawicowych krytyków, mnie zaś zainteresowało jego przeświadczenie o autorytecie Dziadów. Na czym je opiera? Przecież Dziady wystawia się dziś najczęściej po to, żeby je autorytetu pozbawić. Dziady są groźne, bo konserwują w Polakach plemienną skłonność do resentymentu, niechęć wobec obcych, przekonanie o własnej wyższości, no i pewność, że Bóg jest po ich stronie. Kiedy po katastrofie smoleńskiej Polacy zaczęli palić znicze swoim zmarłym i modlić się na ulicach, trzeba było przerwać to romantyczne szaleństwo – i co zrobiono? Oczywiście sięgnięto po Dziady jako źródło polskiego szaleństwa. Dariusz Kosiński w wypowiedziach Jarosława Kaczyńskiego usłyszał „coś na kształt” widzenia Księdza Piotra, a Paweł Wodziński w swoim spektaklu z 2011 kazał zbuntowanemu Konradowi odciąć się od narodowej wspólnoty, której oczywiście przewodził silniejszy od niego ksiądz.

Kilka lat później celebrowanie polskiego męczeństwa przez nową władzę (niekończące się miesięcznice) zbiegło się z radykalnymi postulatami środowisk antyaborcyjnych, co Maria Janion skomentowała we właściwy sobie sposób: „Naród, który nie umie istnieć bez cierpienia, musi sam sobie je zadawać. Stąd płyną szokujące sadystyczne fantazje o zmuszaniu kobiet do rodzenia półmartwych dzieci…”. W głośnym liście do uczestników Kongresu Kultury w 2016 Janion wyznała, że nienawidzi polskiego mesjanizmu. Dziś w spektaklu Kleczewskiej wypowiada pośmiertnie słowa Ducha: „Człowieku! gdybyś wiedział, jaka twoja władza!”. Czas uległości się skończył.

Nie da się wystawiać Dziadów bez ofiar, ważne jednak, żeby to były ofiary właściwe. Kleczewska mówi jasno – dzisiaj są nimi kobiety zmuszane do prokreacji nawet za cenę życia. To w ich imieniu przemawia Konrad. Ten sam, który jeszcze kilka lat temu improwizował w sprawie czarnych potomków amerykańskich niewolników w „popkulturowych” Dziadach Rychcika, albo bełkotał coś po pijanemu w „kontrkulturowych” Dziadach Zadary. Owszem, był jeszcze zakuty w kajdany i uwięziony gdzieś pod ziemią Konrad Tomaszuka, ale hermetyczny spektakl Wierszalina to tylko dowód na to, że w Polsce Dziady „przejęła” prawica. Teraz „odbiła” je lewica i Dziadami wzywa do społecznej rewolucji (na co ministerstwo odpowiedziało wycofaniem patronatu dla Teatru im. Juliusza Słowackiego).

To prawda, władza PiS, licząc na poparcie radykalnych przeciwników aborcji i Kościoła, skrzywdziła kobiety, bo ustanowiła prawo, które naraża je na śmierć. Jedna z ciężarnych już umarła z powodu nowych przepisów. Kobiety protestują więc na ulicach, a w teatrze wzywają na pomoc Mickiewicza. Wzywają, ale znowu przeinaczają jego myśl, żeby rewolucyjna siła Dziadów była jeszcze większa. Współczujący Konrad zagrany ofiarnie przez zdolną aktorkę – tak, ale pokorny Ksiądz Piotr – już nie, bo dzisiaj ksiądz to nie tylko narodowy oszołom, ale i krzywdziciel. Nie ma innych duchownych niż biskup z Krakowa, więc to on musi zjawić się w celi Konrada i go prześladować, a potem zgwałcić Ewę, która modli się za duszę poety. Modlitwa jest zresztą zbędna, bo Konrad nie bluźni, a z Bogiem dyskutuje tylko dlatego, że to On stanowi kulturowy wzór męskiego okrucieństwa.

„Maja Kleczewska usłyszała opowieść Konrada jako herstorię” – pisze celnie Katarzyna Flader-Rzeszowska, recenzując na naszych łamach krakowskie Dziady. Zastanawiam się jednak, dlaczego reżyserka nie zechciała ich jeszcze bardziej sfeminizować? Dlaczego nie zamieniła zakonnika na zakonnicę, brata na siostrę? Skoro Dominika Bednarczyk w roli Konrada chodzi o kulach i bardzo przypomina Janinę Ochojską, czemu duchowny nie miałby być zagrany przez inną aktorkę i przypominać na przykład siostry Małgorzaty Chmielewskiej? Chmielewska niosła pomoc niewidomym dzieciom w Laskach i więźniarkom przy Rakowieckiej w Warszawie. Czy to nie idealny przykład współczucia duchownych? Problem w tym, że słysząc straszne słowa Konrada skierowane do Rollisona: „Patrz, tam masz okno, wybij, skocz, zleć i złam szyję”, musiałaby zareagować sprzeciwem. Tymczasem Kleczewska z frazy opętanego poety czyni motto swojego spektaklu, jakby to nie anachroniczny mesjanizm, ale samo chrześcijaństwo było dziś w Polsce problemem.

Na ile więc trzeba Dziady zniekształcić, by móc je w polskim teatrze uznać za autorytet?

redaktor naczelny miesięcznika „Teatr”. Profesor w IBL PAN, wykładowca UKSW i UW. Ostatnio wydał tom Wybudzanie. Dramat polski / Interpretacje.