2/2022

Prawda nas wyzwoli?

Wstyd Marka Modzelewskiego to dramat, który doczekał się już kilku adaptacji teatralnych i wersji kinowej. Ostatnie premiery – z Krakowa i Radomia – pokazują, że od jego publikacji nic się nie zmieniło. Wciąż żyjemy w dwóch Polskach, nadal zbyt łatwo i schematycznie dzielimy nasze społeczeństwo.

Obrazek ilustrujący tekst Prawda nas wyzwoli?

fot. Magdalena Franczuk / Teatr Powszechny w Radomiu

 

To jest czas Marka Modzelewskiego. W samej Warszawie można obejrzeć pięć sztuk jego autorstwa. Premiera nowego spektaklu Kto chce być Żydem? w reżyserii Wojciecha Malajkata w Teatrze Współczesnym odbyła się w połowie grudnia ubiegłego roku. Do wyboru mamy jeszcze Inteligentów (w Małej Warszawie; a także w repertuarze Teatru Śląskiego im. Stanisława Wyspiańskiego i Teatru Wybrzeże), Niepamięć (koprodukcję Fundacji Garnizon Sztuki i Teatru im. Stefana Jaracza w Łodzi), Zabawę w Teatrze Polonia oraz Wstyd w Teatrze Współczesnym. Ten ostatni dramat ma szansę stać się prawdziwym przebojem: za nami dwie kolejne adaptacje teatralne i jedna kinowa.

O czym opowiada Wstyd i dlaczego cieszy się taką popularnością wśród twórców, a także i widzów? Punktem wyjścia staje się ucieczka pana młodego sprzed ołtarza. Zaplanowane przyjęcie weselne zostało opłacone z góry, goście przybyli tłumnie (i z daleka). Co robić? Konfrontacja pomiędzy niedoszłymi teściami staje się więc nieunikniona. W tle aktualny podział społeczny i konflikt, czyli dwie Polski. Albo inteligencja kontra ludzie niewykształceni, dobrze sytuowani przeciwko biednym, liberalni versus wyznający tradycyjne wartości. Obraz nieco uproszczony, oparty na kliszach, bo czyż każdy inteligent wyznaje promiskuityzm i żyje z malwersacji, a człowiek niewykształcony jest pazernym na pieniądze kołtunem, w dodatku tandetnie ubranym? Ale może właśnie sami się tak postrzegamy, tkwiąc w klinczu zastygłych światopoglądów i wzajemnych uprzedzeń, a autor podsuwa nam jedynie lustro, w którym możemy się przejrzeć. Zaletą tekstu są wartko płynące dialogi, celne riposty, dobrze napisane, w zasadzie pełnoprawne role dla czworga aktorów.

Sztuka Modzelewskiego nasuwa wiele skojarzeń literackich począwszy od Wesela Stanisława Wyspiańskiego, twórczości Mikołaja Gogola i Gombrowiczowskiego Ślubu, po Boga mordu Yasminy Rezy. Są również odniesienia filmowe – poza oczywistym przykładem, czyli Weselem Wojciecha Smarzowskiego, jest jeszcze Kontrakt Krzysztofa Zanussiego, w którym również dochodzi do weselnego przyjęcia mimo zerwanego ślubu. Z kolei film Jakuba Michalczuka pod tytułem Teściowie, który powstał na podstawie scenariusza autora Wstydu, zawiera scenę, która jest bezpośrednim cytatem ze Smarzowskiego. Film cieszy się sporym powodzeniem i jest obecnie dostępny na jednym z serwisów VOD. Być może któryś z widzów zechce odwiedzić teatr i obejrzeć występującą w dwóch rolach Izabelę Kunę: u Michalczuka zagrała postać teściowej pana młodego, we Współczesnym wciela się w jego matkę.

Czym jest wstyd? Według Arystotelesa „to rodzaj przykrości i niepokoju w związku z naszymi obecnymi, byłymi lub zamierzonymi występkami, które – jak nam się wydaje – prowadzą do naszego zniesławienia”. A także cnotą pełniącą rolę dyscyplinującą, przypominającą wspomniane lustro. Reakcja ludzi na nasz „obraz” jest odbiciem, sprawdzianem; jeśli wypadnie źle, ogarnia nas wstyd. Socjolożka Katarzyna Chajbos, która zbadała, czym jest wstyd w życiu Polaków, wśród najważniejszych obszarów zawstydzających jej respondentów wymienia kontekst obyczajowy, sytuację materialną i politykę.

Wróćmy do punkt wyjściowego, czyli zerwanego ślubu. Niektórym nowożeńcom in spe zdarza się rozpocząć przygotowania nawet na dwa, trzy lata przed ustalonym terminem ceremonii. Czasami jednak do ślubu nie dochodzi – młodzi uświadamiają sobie, że decydują się na coś, od czego nie ma odwrotu lub rezygnują z innych powodów. Wystarczy wpisać w sieć „odstąpię termin wesela”, a pokazują się tysiące ogłoszeń, w których niedoszli państwo młodzi próbują odzyskać wpłacone pieniądze z zadatku. Nie jest to nic nadzwyczajnego. Gorzej, kiedy rezygnacja następuje w dniu uroczystości. Jak się okazuje, takie sytuacje też się zdarzają. Tylko wtedy jest wstyd. A pieniądze przepadają.

U Modzelewskiego na zapleczu sali bankietowej spotykają się rodzice niedoszłych małżonków. Aspekt materialny nie jest najistotniejszy, przynajmniej dla rodziców chłopaka, którzy za wszystko zapłacili (poza orkiestrą, ale to w końcu tylko parę tysięcy złotych). Rozpoczyna się rozmowa, której przebieg można łatwo przewidzieć, bo odbywa się według określonego schematu. Początkowe skrępowanie, próby przeprosin i wyrażania żalu oraz wzrastająca temperatura dyskusji przeradzają się w kłótnię. Alkohol rozwiązuje języki, padają wzajemne oskarżenia, obelgi i wulgaryzmy, następuje eskalacja i dochodzi do bójki. Dalej mamy hitchcockowskie trzęsienie ziemi, po którym napięcie tylko rośnie (przynajmniej powinno). Pozostaje jednak pytanie: dlaczego pan młody uciekł sprzed ołtarza?

Premiery najnowszych adaptacji Wstydu (w radomskim Teatrze Powszechnym im. Jana Kochanowskiego w reżyserii Błażeja Peszka oraz w Teatrze Ludowym w Krakowie w reżyserii Małgorzaty Bogajewskiej) dzieli zaledwie paręnaście dni. Spektakl pokazywany w Radomiu był przygotowywany znacznie wcześniej, niestety, jak to w ostatnim czasie bywa, pandemia pokrzyżowała twórcom plany. Istotnym według mnie elementem, który miał niebagatelny wpływ na kształt obu spektakli, był wybór miejsca realizacji. Teatr Powszechny dysponuje czterema scenami. Błażej Peszek wyreżyserował swoje przedstawienie na Dużej Scenie. Scenograf Michał Dracz zabudował ją profesjonalnym sprzętem gastronomicznym – półki, zlew, wiatraki, krajalnica, długi stół, składane krzesła, wszystko w lśniącym chromie. W głębi lampa w kształcie błyszczącej kuli, element znany z dyskotekowych sal. Kieliszki i wódka. Zimna, sterylna, przygnębiająca wręcz przestrzeń. Mąż i żona (rodzice chłopaka), obecni od początku spektaklu, są od siebie oddaleni, często znajdują się po przeciwnych stronach sceny, co podkreśla ich wzajemne relacje. Uderza nas ledwo maskowana niechęć pomiędzy małżonkami. Dzielący ich dystans wydaje się im być na rękę.

Specyficzne usytuowanie Sceny pod Ratuszem Teatru Ludowego okazało się niezamierzonym (chyba) atutem scenograficznym. Aby dojść do sceny, przechodzi się przez działającą salę restauracyjną. I tak widzowie wraz z aktorami znajdują się na zapleczu lokalu, a obok za drzwiami odbywa się prawdziwa konsumpcja. Na scenie również, bowiem niedoszli teściowie zdejmują z półek zafoliowane tace i posilają się („żeby się nie zmarnowało”) przygotowanymi przekąskami. Niewielką scenę wypełniają starannie dobrane „akcesoria” weselne (scenografia Joanna Jaśko-Sroka). Oprócz smacznie wyglądającego jedzenia jest jeszcze tort weselny, są balony w kształcie gołąbków, stół i krzesło udrapowane białym płótnem, bukiet weselny zanurzony w wiadrze, kegi, skrzynki z alkoholem, worek ze śmieciami. Są nawet małe „eleganckie” pudełka ze słodyczami, które przygotowuje się dla gości w podzięce za przybycie (z napisem „Dziękujemy – Weronika i Łukasz”). Na podłodze duży biały napis „LOVE” ze światełkami. Panuje pewien nieład, ale i swojskość.

Błażej Peszek postanowił nieco odejść od realizmu tekstu Modzelewskiego i pobawić się formą, co niestety okazało się nie do końca dobrym pomysłem. Pierwsza scena u autora to próba dodzwonienia się rodziców do syna i zarysowanie sytuacji wyjściowej. U Peszka, zanim otrzymamy ekspozycję, mamy niekończącą się zabawę z papierosami, kiedy zdenerwowana żona (Małgorzata – Izabela Brejtkop) chce zapalić, a mąż (Andrzej – Jarosław Rabenda) najpierw jej odmawia, potem podaje papierosa, ale w ostatnim momencie go zabiera, i tak dalej, a my nie wiemy, co się stało. Oczywiście zdajemy sobie sprawę, że są parą z długoletnim stażem, a te sztuczki to rodzaj odgrywania się za wszystkie błędy i przewiny. Potem są jeszcze inne mniej lub bardziej udane pomysły wariantów zabaw weselnych: z długopisem na sznurku, akcentowania imienia Weronika (na drugą bądź trzecią sylabę od końca), upiornego korowodu tanecznego.

Szkoda też, że radomscy aktorzy przerysowują swoje role. Oprócz oczywistych sytuacji, kiedy puszczają im nerwy, niepotrzebnie wybuchają co chwila wściekłością, wywrzaskując swoje kwestie i kopiąc na przykład z całej siły stojące krzesła. Władcza i inteligentna Małgorzata, nieznosząca nikogo poza własnym synem, powinna jednak panować nad sobą (poza określonymi momentami wynikającymi z tekstu). Nawet Andrzej Jarosława Rabendy, najlepszy z obsady, usiłujący zachować stoicki spokój, też traci go zbyt często. Wanda Joanny Jędrejek miewa zabawne momenty, zwłaszcza na początku, kiedy pojawia się z zaciętą twarzą czy w oniemieniu, a w dalszej części jako pijąca wódkę „ofiara incydentu”, ale i ona zachowuje się groteskowo. Dodajmy jeszcze liczne wulgaryzmy (które są w tekście, ale chyba w mniejszej liczbie niż w radomskim spektaklu), na które część widowni reaguje z entuzjazmem. Po spektaklu udało mi się usłyszeć opinie dwojga widzów, którym spektakl bardzo się podobał z powodu jego „realności”.

W Teatrze Ludowym zdenerwowani rodzice (Małgorzata Kochan i Tadeusz Łomnicki) wydają się na pozór całkiem zgodną parą. Jest między nimi porozumienie, nawet pewien rodzaj czułości, dopiero w trakcie rozwoju wydarzeń wychodzą wzajemne pretensje i skrywane żale. Małgorzata przyzwyczajona do rządzenia, zręcznie manipulująca innymi, w stosunku do syna przybiera płaczliwo-jękliwy ton. Frazę „zawsze traktowałam ją jak córkę” będzie parokrotnie powtarzać, raz jako żart, którym może rozbawić własnego męża, kiedy jest już podpita, potem jako rodzaj tarczy czy też usprawiedliwienia przed rodzicami dziewczyny. Andrzej jest człowiekiem trzeźwo myślącym, który radzi sobie z żoną oraz jej matką za pomocą ironicznych uszczypliwości. Tadeusz (Piotr Pilitowski) to tak zwany swój chłop, próbujący załagodzić sytuację i zaklinający rzeczywistość przy pomocy „dogadajmy się”. Wanda (Katarzyna Tlałka) pojawia się ze łzami w oczach, zdruzgotana z powodu nieszczęścia córki, onieśmielona względem gospodarzy. Długo milczy, dopiero dzięki alkoholowi odzyskuje animusz, broniąc jak lwica swojego dziecka. Tak zresztą, jak i Małgorzata, bowiem to kobiety grają pierwsze skrzypce, i biada temu, kto stanie w szranki z matką, która uważa, że jej dziecku dzieje się krzywda.

Przedstawienie z Teatru Ludowego ma świetne tempo, jest bardzo dobrze zagrane przez wszystkich aktorów. Małgorzata Bogajewska zgrabnie zaadaptowała tekst (brawa za krakowskie akcenty). Trzeba też docenić kostiumy – tak zwana weselna moda jest dosyć specyficzna, tymczasem różnica w stroju między parą z miasta a parą z prowincji nie jest karykaturalna. W tle słychać stłumioną muzykę, stanowiącą dowcipny komentarz odnoszący się do wydarzeń rozgrywających się na scenie – począwszy od aranżacji I’m so Excited The Pointer Sisters do Only You Elvisa Presleya. Po wszystkich zwrotach akcji powraca jednak pytanie, co naprawdę się wydarzyło, że ślub został zerwany. Tego do końca się nie dowiemy: do konfrontacji z młodymi nie dojdzie. Poznamy tylko fragmenty, a może warianty prawdy, dzięki wypowiedzi jednej z matek, listu syna, wersji przekazanej przez siostrę dziewczyny. A przecież „prawda zawsze zwycięża i nawet nasz papież tak mówił”.

Kto zatem jest winny, i komu powinno być wstyd? Przywoływany wcześniej socjologiczny kontekst obyczajowości wybrzmiewa w sztuce najsilniej. Dla rodziców dziewczyny największym upokorzeniem jest nieszczęście córki spowodowane odwołanym ślubem („to wstyd na całe życie”). Jednocześnie normy obyczajowe okazują się przydatnym narzędziem zawstydzania rodziców chłopaka (nie będę zdradzać szczegółów). Podobnie jest w przypadku różnic ekonomicznych („nie mogliśmy tyle dać Weronice, co wy Łukaszowi” oraz „dorobił się tylko ten, który kombinował”). Politycznym odniesieniem staje się skarga Wandy: „Jeszcze mi powie, na kogo głosować!”. Czy rodzice chłopaka powinni się wstydzić za zachowanie syna? Czy może powinni wstydzić się, że poczuli ulgę, że do ślubu jednak nie doszło? Czy powinni odczuwać wstyd względem siebie i swoich bliskich za to, co im zrobili? I wreszcie: za pogardę, którą odczuwają w stosunku do rodziców dziewczyny, a także do niej samej?

Widz łatwo może odnaleźć się w sytuacji bohaterów Wstydu – z różnych powodów może ona być mu bliska, albo przynajmniej znajoma. Większość dorosłych osób uczestniczyła we własnym bądź czyimś ślubie, troszczyła się o dobro swoich dzieci, była świadkiem kłótni spowodowanej nadmierną ilością alkoholu oraz napotkała w swoim najbliższym otoczeniu ludzi o diametralnie różnych poglądach. Są oczywiście jeszcze skandale, które wydarzają się wszędzie, choć prawdę mówiąc, te w sztuce niebezpiecznie przypominają rewelacje występujące w telewizyjnych tasiemcach.

Czy rodzice narzeczonych są w stanie porozumieć się? Przecież dzieli ich wszystko: wykształcenie, pozycja społeczna, status materialny, światopogląd. Jedyny temat, na który mogą rozmawiać, nie skacząc sobie przy tym do oczu, to pogoda (która w dniu ślubu jest „jak drut” i „lepszej nie można sobie wymarzyć”). Początkowa sympatia, którą mógł odczuwać widz w stosunku do rodziców Łukasza, zaczyna maleć, kiedy na jaw wychodzą kolejne tajemnice rodzinne. Rodzice Weroniki wcale nie są lepsi w swoim dochodzeniu „sprawiedliwości”. Mimo komediowych akcentów diagnoza zaprezentowana w obu przedstawieniach jest dosyć przykra. Te dwa odrębne i skompromitowane światy zawsze będą istniały obok siebie, bez szansy na porozumienie. Nasze światy. Taka jest prawda.

 

 

Teatr Ludowy w Krakowie

Wstyd Marka Modzelewskiego

reżyseria Małgorzata Bogajewska

scenografia Joanna Jaśko-Sroka

opracowanie muzyczne Weronika Kowalska

oraz zespół muzyczny w składzie: Weronika Kowalska (wokal, skrzypce), Maciej Salus (gitara elektryczna), Marcin Chadys (gitara basowa), Piotr Przewoźniak (perkusja)

premiera 11 grudnia 2021

 

Teatr Powszechny im. Jana Kochanowskiego w Radomiu

Wstyd Marka Modzelewskiego

reżyseria Błażej Peszek

scenografia, kostiumy Michał Dracz

muzyka Wojtek Kiwer

premiera 27 listopada 2021

absolwentka teatrologii UJ, tłumaczka z języka francuskiego i włoskiego, członkini komisji XXVII Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej. Współpracuje z „Didaskaliami”.