2/2022

Inaczej widziana włoska scena tańca

W programie Gorizia Dance Festival najbardziej zainteresowała mnie premiera spektaklu Roberta Castella, jednego z pionierów współczesnego tańca włoskiego, oraz obecność izraelskiej choreografki Sharon Eyal, działającej na co dzień w Staatstheater Mainz w Niemczech.

Obrazek ilustrujący tekst Inaczej widziana włoska scena tańca

rys. Kinga Czaplarska

 

Taniec w Gorycji pojawił się dzięki włoskiej platformie tańca jeszcze w 2017 roku. NID, czyli New Italian Dance Platform, została powołana w 2012 roku jako branżowy festiwal w celu zwiększenia widzialności i promocji prac włoskich choreografów na świecie. Jest miejscem wymiany opinii i dyskusji, gdzie co dwa lata odbywają się prezentacje, zrzeszające zarówno włoskich, jak i zagranicznych kuratorów i dyrektorów festiwali. Podobnie zresztą funkcjonują polskie platformy tańca. Mimo chęci zwrócenia uwagi ekspertów spoza Włoch na potencjał tutejszego tańca współczesnego, dotychczas impreza odbywała się w mniejszych miasteczkach, często nieposiadających nawet międzynarodowych lotnisk (na przykład Lecce, Brescia, Salerno). Podobnie jest z Gorycją: trzeba przylecieć do Triestu, Wenecji lub Treviso i dalej pociągiem przebyć podróż do klimatycznego miasteczka u podnóża gór. Nie ma tu metra czy wielkomiejskiego zgiełku, ale jest kilka teatrów i spacerem można dotrzeć niemal do każdego miejsca. Odbywająca się tu kilka lat temu platforma cieszyła się dużym zainteresowaniem, i co więcej – zaktywizowała lokalną społeczność. Już wtedy w napiętym harmonogramie festiwalowym część spektakli widzowie oglądali w Nowej Gorycji na Słowenii, w siostrzanym mieście włoskiej Gorycji, oddalonym o zaledwie kilkanaście minut podróży autokarem.

Na fali entuzjazmu i energii zgromadzonej w czasie NID-u, w 2020 powołano tu nowy festiwal tańca, Visavì Gorizia Dance Festival, zachowując możliwość podróżowania do teatrów po drugiej stronie granicy. Rok później, w 2021, pomimo trudnej dla kultury sytuacji i pandemicznej niepewności, organizatorzy zdecydowali się przygotować kolejną edycję. Jednak zamiast zgodnie z popularną teorią mindfulness koncentrować się na „tu i teraz”, na doświadczaniu chwili obecnej, paradoksalnie w kontekście tego festiwalu wszyscy mówili albo o przeszłości Visavì albo o jego przyszłości. Wciąż czuć tu atmosferę przygotowań do zbliżających się obchodów Europejskiej Stolicy Kultury w 2025 roku, w ramach których włoska Gorizia oraz słoweńska Nova Gorica będą razem tworzyć program kulturalny. W pewnym sensie przygotowania do tego wydarzenia już się zaczęły, czego przykładem festiwal i próby wzmocnienia jego widzialności na scenie międzynarodowej. Dobrą patronką jest dla niego włoska minister kultury Donatella Ferrante, która niezwykle ceni sobie taniec, zaś na tegorocznym Visavì uczestniczyła we wszystkich spektaklach. Włoskie środowisko tańca uwielbia ją za prawdziwe oddanie dla tej dziedziny, rozumienie jej istoty i potrzeb.

W programie Gorizia Dance Festival najbardziej zainteresowała mnie premiera spektaklu Roberta Castella (1960), jednego z pionierów współczesnego tańca włoskiego, oraz obecność izraelskiej choreografki Sharon Eyal (1971), działającej na co dzień między innymi w Staatstheater Mainz w Niemczech. O tym pierwszym artyście, jednym z najbardziej poważanych włoskich choreografów starszego pokolenia, pisze się tutaj, że jest niezwykle zaangażowany politycznie. Zderzyłam moje wyobrażenie o jego pracy z najnowszą premierą. Inferno w moim odczuciu nie jest spektaklem stricte politycznym, trzeba w każdym razie natężyć słuch, by wychwycić w nim te nuty. Można się zgodzić, że choreograf przeprowadził tu pewną analizę społeczną i w efekcie powstała koncepcja Inferno, czyli piekła. Nie ma ono w sobie nic ze średniowiecznych konwencji teatralnych, raczej przeraźliwie przypomina realność. To właśnie podobieństwo może wzbudzać niepokój. Widzimy postaci ubrane zgodnie ze współczesną modą, przypominające trochę nas samych. Pojawiają się w różnych kontekstach, ale w ich działaniach dominują akcenty związane z zabawą, dostarczaniem sobie przyjemności i odczuwaniem jej. Są w ciągłym ruchu, dążeniu, w pogoni za czymś bliżej nieokreślonym.

Język wypowiedzi Castella bazuje w pełni na ruchu technicznym tańca współczesnego, mimo łączenia go z elementami gestyki codziennej oglądamy precyzyjnie wykonywane kolejne kroki, plastykę ciała. Doskonale wyszkolonych tancerzy, niemal się z tą swoją wirtuozerią obnoszących, prezentujących wciąż nowe figury i możliwości wariacji tanecznych. Niezmordowanych w tym popisie bogactwa form kinetycznych, którym towarzyszy równie często zmieniająca się konwencja scenografii wyświetlanych na wielkim ekranie, które jednak mimo obfitości pozostają zawsze minimalistyczne (Castello jest zresztą znawcą nowej technologii, wykładał swego czasu choreografię cyfrową na akademii w Mediolanie). Widzimy beckettowską popękaną ziemię z wyschniętym drzewem, pustynie, ciemne i nieprzyjazne puste przestrzenie. Nadmiar króluje na scenie, ale ta tendencja zaznacza się stopniowo: tancerze sięgają po coraz to kolejne estetyki i konwencje zapisane w ich ciałach, następne i następne choreografie, prezentują niekończący się ciąg działań osadzonych w feerii barw i kolaży muzycznych. Początkowo ta multidyscyplinarność technik – od tańca współczesnego po rewiowy czy egzotyczny – imponuje. Najpierw zachwyciła mnie możliwość tworzenia i doświadczania nieskończonych światów, ale po pewnym czasie przyszło zmęczenie tą ciągnącą się nadproduktywnością działań na scenie, brakiem wyczucia limitu. Nie ma w tej perfekcjonistycznej choreografii „chocholego tańca” znanego z naszej kultury, ale właściwie jest ta sama niemoc, ten sam brak motywacji czy nadziei. Castello rozprawia się ze społecznymi mechanizmami nieokiełzanej żądzy i chciwości, konsumpcjonizmu, wiecznego niezadowolenia i niezaspokojenia.

Jeśli to celowy zabieg choreografa, krytycznego wobec nadprodukcji i nadmiaru – to jego diagnoza jest nad wyraz trafna i przerażająca w swojej prostocie. Ale też niekończący się ruch jego tancerzy przypominać może leśmianowski świat: skoro nie ma końca, to kiedy nasze ciała odejdą, ich cienie niestrudzenie będą dalej reprodukować rozpoczęte działanie. Udręką będzie zmechanizowane zapętlenie i powtarzalność bez możliwości znalezienia spoczynku, zaczerpnięcia oddechu.

Drugi wyczekiwany przeze mnie pokaz festiwalu, Soul Chain (2017) w choreografii Sharon Eyal, nagrodzony niemiecką nagrodą teatralną Faust, został w ostatnim momencie odwołany. W zamian odbyła się prezentacja filmu dokumentalnego Soul Chain – Sharon Eyal und das Ballett der Beats (2018) w reżyserii Andreasa Morella. Film opowiadał o kulisach tworzenia tego dzieła, jego ekstatycznym rytmie, dynamice oraz nieprzeciętnej osobowości artystki, widocznej gołym okiem w procesie kreowania choreografii. Oczywiście nie był to surowy materiał, zapis prób do spektaklu został poddany w filmie pewnej teatralizacji, potęgującej chęć zobaczenia tego spektaklu na żywo. Obraz skupia naszą uwagę na ruchu tańczących – w pierwszych kadrach celowo pokazanym w zwolnionym tempie, dzięki czemu można dopatrzeć się szczegółów, zobaczyć układ rąk, przyjrzeć się wyrazowi twarzy. W wykonywanej w realnym rytmie choreografii widzi się masę, w zwolnieniu zaś – jednostki z ich specyfiką gestu. Prezentacji filmu towarzyszyła rozmowa z tancerzami z pierwszej obsady i kolejnych składów zespołu. Artyści opowiadali, jak zmienia się praca i wykonywanie tego spektaklu w perspektywie pięciu lat od premiery.

Sharon Eyal urodziła się w 1971 roku w Izraelu, tam też uczęszczała najpierw na lekcje baletu, później (1990–2012) tańczyła w legendarnym zespole Batsheva Dance Company, założonym przez Marthę Graham w 1964 roku i kierowanym przez Ohada Naharina. W latach 2005–2012 została zastępcą dyrektora artystycznego, jednym z głównych choreografów. Rok później założyła własny zespół L-E-V Dance Company wraz z Gai Beharem, współzałożycielem i dyrektorem artystycznym. Od kilku lat współpracuje ze Staatstheater Mainz w Moguncji i z dwudziestojednoosobowym zespołem tancerzy i tancerek. Zastanawiam się dziś, czym było podyktowane zaproszenie spektaklu Sharon Eyal na ten włoski festiwal, gdzie można było zobaczyć głównie włoskich twórców, ewentualnie międzynarodowe kolektywy współpracujące z włoskimi artystami. Być może tym, że zespół Eyal jest międzynarodowym teamem, a Włosi są dumni, że wirtuozostwo również ich tancerzy i tancerek przyczynia się do jego sławy.

Festiwalowy przegląd proponował wiele form i licznych twórców, oczywiście nazwiska Roberta Castella i Sharon Eyal podniosły poprzeczkę wysoko, ale poza „wielkimi nazwiskami” znalazło się również miejsce na prezentacje młodych twórców. Z wielką radością zobaczyłam także premierę Davide’a Valrossa – Cinque danze per il futuro, co można przetłumaczyć jako Pięć tańców dla przyszłości. Performera tego widziałam parę lat temu na festiwalu Alto Festo w Neapolu, występował w spektaklu typu site-specific, w kameralnym i ciemnym pomieszczeniu, w niezwykle statycznej i minimalistycznej pod względem kostiumu choreografii. Tym razem pokazał się w innej formie. Prowadził poprzez ciało i jego reakcje dialog z muzyką wykonywaną na żywo. Jego wszystkie działania nasycone były wyrazistością, elegancją. To abstrakcyjny układ oparty na wrażeniach, nastrojach i przeczuciach.

Publiczność w zapamiętaniu oglądała nie tylko Inferno, ale również spektakl Esercizi per un manifesto poetico autorstwa Collettivo MINE, niezwykle minimalistyczną pracę choreograficzną wykorzystującą przede wszystkim figurę skoku w działaniu scenicznym pięcioosobowej grupy. Polskim widzom pewnie skojarzy się to z pracą solową Pawła Sakowicza Jumpcore. Obie prace łączy zainteresowanie skokiem w gramatyce choreograficznego języka, ale różni koncepcja. Pięcioosobowa grupa faktycznie, poza jednym momentem, traktuje skok jako podstawową figurę, dzięki temu przez cały spektakl wykonuje się różnego rodzaju skoki, w różnych konstelacjach. Wytrwałość, synchronia i atrakcyjność działań jest fascynująca, po pewnym czasie tak przyzwyczajamy się do tego subtelnego rytmu, że kiedy skoki cichną i nikną – jesteśmy zaskoczeni siłą statyczności i bezruchu. Te ćwiczenia mają doskonałą dramaturgię i kompozycję, dzięki czemu pospolita wydawałoby się czynność nabiera zupełnie innego sensu. To kolejna praca o abstrakcji ruchu i formie. Jest w tej choreografii niewątpliwa lekkość, figlarność uwodząca konceptem i grająca z oczekiwaniami widza.

Poza gotowymi spektaklami odbywały się działania performatywne. Z tego nurtu na uwagę z pewnością zasługuje improwizacja typu site-specific w Muzeum Provinciali, w którym trzy performerki doskonale ucieleśniają przestrzeń i wędrują pomiędzy stałymi ekspozycjami, przenosząc gesty i działania z eksponowanych tam obrazów na swoje ciała. Ta transmisja nie jest przypadkowa, buduje subtelną narrację o przemijaniu i czasie. Marta Bevilacqua świetnie operuje ikonograficznym detalem, kontekstem historycznym oraz dźwiękiem, dzięki czemu prowadzi widzów w niezwykłą podróż w czasie.

Sposób programowania włoskiego tańca zmienia się, podobnie jak pojawiają się nowe formy. Tym razem mniej było prezentacji wielkich pełnometrażowych prac, wychodzących od baletu, spektaklu teatralnego (choć nie zabrakło trawestacji operowo-tanecznej Les Misérables z uwspółcześnionym tekstem), za to pojawiło się więcej improwizacji pomiędzy ciałem, muzyką i przestrzenią oraz performatywnych działań. Było też miejsce dla najmłodszych i konkursy choreograficzne. Festiwal jest doskonałą okazją do przyjrzenia się włoskiej choreografii i środowisku w sposób bardziej naturalny, bez manifestacyjnego charakteru platformy tańca i jego promocji przed międzynarodowym gronem ekspertów. Ta lokalność i swoista kameralność festiwalu były jego największym atutem.

 

II Visavì Gorizia Dance Festival

28–31 października 2021

kuratorka, badaczka i krytyk tańca, prezes Fundacji Performa. Autorka książek Pokolenie Solo. Choreografowie w rozmowach z Anną Królicą (2013) oraz Sztuka do odkrycia. Szkice o polskim tańcu (2011). Kuratorka i redaktorka albumu Nienasycenie spojrzenia. Fotografia tańca (2017).