3/2022
Grzegorz Kondrasiuk

Wielkie oszustwo

 

Przyjaciołom z Ukrainy

 

Jest początek marca 2022, rosyjskie pociski spadają na Kijów, Charków, Chersoń, ludzie giną, ludzie giną, ludzie giną. Zabieranie głosu na temat Białorusi czy Ukrainy stało się jeszcze bardziej zawstydzające. O czym piszą i co relacjonują w tym momencie autorzy ukraińscy – widzimy na naszych fejsbukach i tłiterach. Oglądamy to jak film w tysiącach króciutkich sekwencji, mamy setki godzin relacji, możemy do woli gapić się na wojnę, kiedy tak sobie siedzimy po tej przyjemniejszej stronie granicy Unii Europejskiej. Ciągle ta liczba mnoga, bo choćbym bardzo się starał pisać od siebie, to i tak napisze mi się od nas, od Polski. „Stoimy na granicy wyciągamy ręce / I wielki sznur z powietrza wiążemy bracia dla was”, i tak dalej. Stoimy, wiążemy sznur z powietrza, pomagamy, ile się da. Ale jest coś jeszcze, o czym chciałem napisać w liczbie jak najbardziej pojedynczej.

Pierwszy raz na Ukrainie znalazłem się ponad dwie dekady temu. To nieznane fakty z historii polskiego reggae: jako młodziak stukający na bębenku byłem przez chwilę w mieście Łuck zagraniczną gwiazdą. W Dzień Niepodległości graliśmy reggae dla wielotysięcznej publiczności na głównym placu miasta, przed nami chóry wojskowe, a po nas – megagwiazda ukraińskiego disco. Wystrojeni jak pajace i pod dużym wpływem takich czy innych używek, wzbudzaliśmy na ulicy sensację. Kolorowych obcokrajowców było wtedy w Łucku niewielu, mężczyźni mieli do wyboru dwa warianty dress code’u: dresy albo garnitur. Jakieś dzieciaki, słysząc polski język, krzyczały za nami „Fuck NATO!”, i dlatego bez problemu mogę datować ten wiekopomny koncert, wszak Polska do NATO wstąpiła w marcu 1999. I tak przewijają się w pamięci kolejne migawki, jest ich dużo, i różnią się od tej pierwszej. Ciepła jesień 2002, Drohobycz, jeden z pierwszych festiwali schulzowskich, kochani Wira i Igor Meniokowie. Na zawsze zapamiętane kadysz i „Wieczny odpoczynek” na ruchliwej ulicy, w miejscu śmierci Brunona Schulza. Wtedy okazało się, że jego proza bywa ściśle topograficzna. A potem wszystko przyśpieszyło, w Fundacji Trans Kultura i w lubelskich Warsztatach Kultury. Od 2007 zajmowałem się głównie ukraińsko-polską wymianą kulturalną, połączeniem z tą sąsiedzką krainą, bliską, ale egzotyczną, odciętą trudną do przekroczenia granicą. Moja Ukraina, poznana, przyjacielska, to Lwów, ulica Wirmińska biegnąca lekko w dół, zamknięta bramą, a w bramie Dzyga, nieodżałowany Markijan, Włodko Kaufman i tamto kolorowe środowisko, artyści z mojego pokolenia, rozmowy, chodzenie po mieście w dzień i w nocy, Mychajło, Oleksy, Serhij, Wowa. Lwów – europejskie miasto, metropolia bez kompleksów, chciało się przyjeżdżać, być na okrągło. Pamiętam to dziwne poczucie, że współtworzymy jedno z centrów europejskiej kultury, tak po prostu. Lwowski festiwal performance art, triennale Ukraiński Zriz, pismo internetowe „Kultura Enter”, Kongres Kultury Partnerstwa Wschodniego, przejmująca Aporia Łukasza Witta-Michałowskiego, Terytoria Choreografii z Lubelskim Teatrem Tańca… Główna ulica Lublina zamknięta dla aut, siedem scen muzycznych, Noc Kultury podczas Euro 2012, kto jeszcze pamięta tamte emocje? W aplikacji na konkurs Europejskiej Stolicy Kultury pisaliśmy, że Lublin chce porwać Europę na Wschód, potem część naszego programu wschodniego zrobił w 2016 roku Wrocław, i chwała mu za to. Po Euromajdanie w Kijowie można było uwierzyć, że sprawy idą w dobrym kierunku. Potem wojna w Donbasie. Polska w pełni otworzyła swój rynek pracy, każdy dziś zna Ukraińców. Czy da się to wszystko połączyć, wyznaczyć jakieś kontinuum do tych tragicznych dzisiejszych dni, kiedy Polska przyjęła z dnia na dzień ponad milion uciekających przed wojną kobiet i dzieci?

Czytam nasz manifest z 2010, sygnowany przez Ukraińców i Polaków. Słowa klucze: transmisja, Partnerstwo Kulturowe, przekraczanie granic administracyjnych i etnicznych, poszerzenie dialogu na temat wartości europejskich, poszukiwanie utraconej Europy Wschodniej. Wszędzie pada to magiczne hasło: Partnerstwo Wschodnie. Miał być to projekt polityczny, mentalne przygotowanie Unii Europejskiej do przyjęcia akcesji krajów Europy Wschodniej, a kultura miała pełnić rolę soft power. Po dekadzie mogę napisać tylko tyle: było to jedno z tych wielkich oszustw, za które nikt nie zamierza dziś odpowiedzieć. Partnerstwo Wschodnie, powołane w roku 2008, wzięło się z dobrych chęci Polski i Szwecji. Przypomnijmy teraz jego demontaż przez Europę Zachodnią pod stołem dogadującą się z Rosją. Cele polityczne Partnerstwa, ponury to chichot historii, właśnie się realizują, w cieniu pocisków z wyrzutni Grad spadających na ukraińskie osiedla. To na planszy globalnej. A na osobistej – od lat jest mi po prostu wstyd przed przyjaciółmi z Ukrainy, wstyd za te wszystkie puste słowa, które wypowiedziałem, napisałem czy zredagowałem, ponieważ dawały im nieuzasadnioną nadzieję. Dziś wiem, że zamiast wymachiwania niebieską flagą z dwunastoma gwiazdkami powinniśmy wtedy mówić szczerze o zachodniej Realpolitik oraz wspierać zakupy broni i amunicji dla ukraińskiej armii.

teatrolog, dramaturg, krytyk teatralny. Redaktor i współautor książek Scena Lublin (2017) i Cyrk w świecie widowisk (2017). Pracuje na UMCS, współpracuje z Instytutem Teatralnym w Warszawie.