3/2022

Rewolucja z nudy

W kowieńskich Szewcach bunt ma być ostatnią próbą ekspresji, sposobem wyrazu własnej osobowości. Ale powstaje pytanie, które stawiał też Mrożek w Tangu: przeciw czemu się buntować, gdy wszystko jest dozwolone?

Obrazek ilustrujący tekst Rewolucja z nudy

fot. Dmitrij Matvejev

 

„Zbyt skomplikowana i nie na nasze teatralne siły” – tak o twórczości Witkacego miał się wyrazić litewski krytyk teatralny Egmontas Jansonas. Jego opinia właściwie nie dziwi – w końcu litewski teatr od lat znany jest przede wszystkim ze swojego subtelnego i poetyckiego języka, nacechowanego gargantuiczną wprost ilością metafor. Nie licząc inscenizacji W małym dworku, której w 1993 roku podjął się Saulius Varnas w teatrze w Poniewieżu, nazwisko Stanisława Ignacego Witkiewicza w litewskich kronikach teatralnych pojawiło się dopiero przed trzema laty. W 2019 roku, dzięki staraniom między innymi Instytutu Polskiego w Wilnie, Instytutu Adama Mickiewicza i Instytutu Witkacego, ukazała się pierwsza publikacja w języku litewskim poświęcona Witkacemu – Witkacy. Drapieżny umysł. Złożyły się na nią różnorodne prace artysty: rysunki, portrety, fotografie, sztuki, fragmenty powieści i eseje oraz teksty krytyczne. Wśród nich znaleźli się także Szewcy, których jeszcze w tym samym roku na warsztat wziął młody reżyser Antanas Obcarskas.

Nie był to zachwyt od pierwszej lektury. Obcarskas przyznał, że sztukę poleconą mu przez dyrektora Litewskiego Narodowego Teatru Dramatycznego w Wilnie czytał półtora miesiąca. Coś jednak zadziałało – językowa brawura, ekstrawagancja w zestawianiu bohaterów i wątków, wreszcie niezwykła aktualność tekstu o… nudzie, z której rodzi się rewolucja. Bo właśnie to reżyser zobaczył przede wszystkim w ostatnim dramacie Witkacego, wystawiając go najpierw w formie czytania performatywnego w Wilnie, a kilkanaście miesięcy później – na małej scenie Narodowego Teatru Dramatycznego w Kownie.

W spektaklu Obcarskasa szewski warsztat zamienił się w pracownię projektową (scenografia Lauryna Liepaitė), która śmiało mogłaby stanąć z jakimś współczesnym lofcie. Centralne miejsce zajmuje duży, wysoki stół, przy którym szewcy, zamiast szyć i naprawiać buty, od niechcenia przeglądają ich projekty, zebrane na arkuszach i umieszczone w biurowych segregatorach. Po obu stronach stołu znajdują się wygodne skórzane kanapy w kolorze musztardowym i stoliki zawalone puszkami coca-coli. To właśnie tu bohaterowie spędzają najwięcej czasu. Stare maszyny stoją w tyle pod ścianą, nikomu nie są już potrzebne. W tej przestrzeni właściwie nie wykonuje się żadnej pracy – o pracy jedynie się tu mówi. Podkreśla to także wygląd szewców – Sajetan Tempe (Gytis Ivanauskas) ubrany jest na biało i początkowo nie rozstaje się ze swoim telefonem, zaś czeladnicy (Deividas Breivė, Mantas Bendžius) wyglądają tak, jakby zamiast do pracy przyszli raczej do baru na drinka. Podobnie szewską pracownię traktują Prokurator Scurvy (Saulius Čiučelis) i Księżna Irina (Augustė Šimulynaitė). Wszyscy chętnie biorą udział w toczących się dyskusjach, jakby tylko szukali pretekstu, by oderwać się od pracy. Są znudzeni nią, własnym życiem, nie widzą w tym większego sensu. Na wiszącym nad sceną ekranie pojawia się zresztą napis „NUDA”, który demaskuje psychiczny stan bohaterów. Świat, w który zostali wrzuceni, to epoka późnego kapitalizmu. Nie ma w niej miejsca na ciężką pracę, bo produkowany przez nich jakościowy towar został wyparty przez zalew taniej chińskiej produkcji. Symbolizuje ją czerwony orientalny smok, który dwukrotnie wkracza na scenę, aby odtańczyć swój tradycyjny taniec.

Jedynym bodźcem, na który jeszcze reagują szewcy, jest kamera. W witkacowski świat Obcarskas wprowadza ekipę filmową, która kręci dokument o warsztacie Sajetana. Widząc ją, szewcy nieco się ożywiają i chętniej dyskutują o sensie pracy, zaniku indywidualizmu i upadku innych izmów. Magii ekranu ulegają też Prokurator i Księżna. Daje im ona szansę na wyrażenie własnych myśli, które kierują często wprost do obiektywu. Za jego pośrednictwem rozmawiają ze sobą, jakby to nie drugi człowiek był dla nich ważny, ale właśnie kamera. To zresztą również znak naszej współczesności, w której wartość człowieka i jego przekazu liczy się liczbą odsłon, polubień i udostępnień w mediach społecznościowych.

Kamera pozostaje jednak bezlitosna i zamiast rejestrować autentyczność życia – obnaża jego sztuczność. Słowny pojedynek Sajetana i Scurvy’ego, toczony w drugim akcie na zmianę z mównicy i skórzanej sofy, jest przez swoje dramatyczne napięcie jednym z mocniejszych fragmentów spektaklu. Ale jego siła kończy się wraz z końcem nagrania. Mężczyźni automatycznie powracają do swobodnej i przyjacielskiej w tonie rozmowy, kwestionując wagę swojego ideologicznego pojedynku. Czy nie tak postępują wszyscy rasowi politycy, którzy w świetle kamer są w stanie skoczyć sobie do gardeł, a po ich wyłączeniu potrafią bawić się razem z politycznymi oponentami? Znamienne, że kowieńska premiera Szewców zbiegła się w czasie ze zmianą władzy na Litwie, gdy partię ludowo-konserwatywną u władzy zastąpiła koalicja konserwatywno-liberalna. Zapowiadano wówczas wiele zmian i reform, dotyczących zwłaszcza zarządzania pandemią, sytuacji ekonomicznej, a nawet kwestii legalizacji związków jednopłciowych. Czas jednak pokazał, jak często dzieje się w podobnych sytuacjach, że takie deklaracje najlepiej nadają się na przedwyborcze hasła, a nie realne działania.

Największy dramat z tego powodu przeżywa Scurvy, bardzo dobrze odegrany przez Sauliusa Čiučelisa. Jego prokurator jest inteligentny, ale zakompleksiony i niepewny siebie. Nieodwzajemniona miłość do Iriny pcha go w kierunku polityki, która zmienia go w cynicznego i groteskowego tyrana. Władza ma nadać sens jego życiu i zrekompensować mu doznane wcześniej upokorzenia. Aktor znajduje właściwy balans pomiędzy psychologicznym cierpieniem swojego bohatera a witkacowską formą, za pomocą której próbuje je wyrazić. Nie można tego natomiast powiedzieć o Księżnej Augustė Šimulynaitė, w której nie ma śladu demonicznej kobiety. To ładniutka i pusta dziewczyna, która jest tak płaska i banalna, że wypowiadane przez nią perwersje brzmią co najwyżej śmiesznie. Gytis Ivanauskas w roli Sajetana ma dobre momenty w monologach, słucha się go z zainteresowaniem, trudno jednak w tej postaci dopatrzyć się prawdziwej motywacji działania czy siły wyrazu. Dziwi to tym bardziej, że jest on w tej grupie najbardziej doświadczonym aktorem i tancerzem, grającym u takich reżyserów jak Oskaras Koršunovas czy Gintaras Varnas, którzy świetnie radzą sobie w pracy z aktorem przy spektaklach bardziej formalnych niż psychologicznych. Prawdopodobnie jest więc to wina Antanasa Obcarskasa, który skupił się na warstwie ideologicznej przedstawienia, zapominając nieco o tych, którzy ten komunikat przekazują.

W Szewcach rewolucja bierze się z nudy. Pod pozorem walki z tyranią i przywrócenia sensu życiu jest ona tak naprawdę próbą urządzenia świata na własnych zasadach. Szewcy mówią o tym wprost, wygłaszając odę do pracy jako absolutu. Coś jednak nie pozwala widzowi w nią uwierzyć. Sajetan i czeladnicy pojawiają się na scenie w garniturach. Tańczą i śpiewają, wciągają kokainę – stając się bardziej rozpieszczonymi beneficjentami przywilejów władzy niż cierpiącymi z powodu braku zajęcia przedstawicielami klasy robotniczej. W pewnym momencie Sajetan zajmuje miejsce Scurvy’ego przy mównicy i opowiada o swoim rozczarowaniu. Przyznaje się do porażki jako polityk, do nieudanej próby stania się kimś.

Ostatnią szansą dla bohaterów na ocalenie resztek indywidualizmu okazuje się śmierć. W trzecim akcie sztuki Scurvy leży na katafalku, otoczony kwiatami, które rozkładają wokół niego szewcy. Ale koniec nie nadchodzi, a największą udręką pozostaje trwanie w poczuciu bezsensu istnienia. Podobna apatia ogarnia Sajetana, do którego strzela jeden z czeladników. Szewc upada, ale po chwili podnosi się niczym upiór, beznamiętnie kontynuując swoje bycie. Nikt jednak już się nim nie przejmuje, bo to fikcja, trwająca bez końca inscenizacja. Decyzją autora adaptacji i dramaturga spektaklu Laurynasa Adomaitisa, słuszną zresztą ze względu na kontekst kulturowy, w finale przedstawienia nie pojawiają się ani Gnębon Puczymorda, ani chochoł. Rolę Dziarskich Chłopców przejmuje niejako czerwony smok, który tym razem swój rytualny taniec odbywa nad Scurvym leżącym wciąż na katafalku. I choć nie padają słynne słowa: „Trzeba mieć duży takt. By skończyć trzeci akt”, tak właśnie się dzieje – bez wielkiego finału, zaskakującego rozwiązania akcji czy błyskotliwej puenty.

W kowieńskich Szewcach bunt ma być ostatnią próbą ekspresji, sposobem wyrazu własnej osobowości, gdy zawiodły takie środki jak zawodowy prestiż, wygląd czy medialny sukces. Ale powstaje pytanie, które stawiał też Sławomir Mrożek w Tangu: przeciw czemu się buntować, gdy wszystko jest dozwolone? Jak się buntować i walczyć o lepszą przyszłość w świecie, w którym nic już nie robi na człowieku wrażenia? A jednak, kto wie, być może rzeczywistość potrafi nas jeszcze zaskoczyć. Ostatnie wydarzenia na Białorusi, przy jej granicach z Polską, Litwą i Łotwą, w Afganistanie czy Kazachstanie pokazały, że rewolucja to coś więcej niż sposób na zabicie nudy, i potrafi być całkiem na serio, tak samo jak śmierć. Warto to sobie uświadomić, oglądając przydługi i nudny spektakl w wygodnych fotelach środkowoeuropejskiego teatru.

Narodowy Teatr Dramatyczny w Kownie

Szewcy według dramatu Stanisława Ignacego Witkiewicza

reżyseria Antanas Obcarskas

premiera 29 listopada 2020

absolwentka Wiedzy o Teatrze AT, wydawczyni programów informacyjnych i kulturalnych w TVP Wilno. Mieszka w Wilnie.