3/2022
Magdalena Drab

Meteopatycznie

 

To będzie nudny felieton. O pogodzie. Trudno. Nic innego mnie ostatnio tak nie wyniszcza jak ta błaha i wydawałoby się nieistotna rzecz. Jak przeżyć zimę i nie umrzeć z powodu niedoboru światła lub nie zabić nikogo? – to pytanie mogłoby być nagłówkiem ponurej historii, która rozpoczyna się każdego poranka. Siąpi deszcz, hula wiatr i ja wraz z tym wiatrem wyję przyklejona do okna skierowanego na południe, ale niewydolnego. Ledwo ostatni kęs obiadu przedrze się przez mój przełyk, robi się zupełnie ciemno. Próbuję pocieszać się nastrojowym światłem bocznych lamp lub ogrzewać się przy płomieniach kiczowato romantycznych świec, ale bezskutecznie. Wszystko to ersatz. Tęsknię do słońca.

Pod wpływem promieni słonecznych zwiększa się ilość uwalnianej do krwi serotoniny. To dlatego zimą tak łatwo o nieszczęście. Organizm pozbawiony światła, izolowany od niego kłębiastymi, nieprzeniknionymi cumulusami, zaczyna przejawiać objawy tak zwanego głodu słonecznego. Kwiaty doniczkowe w takich warunkach rozpaczliwie rosną i bledną. Ludzie także stają się bielsi. Styl skandynawski dominujący we wnętrzach zaczyna przejawiać się również w wyglądzie skóry. Stapiamy się z emalią zastosowaną na ścianach, która miała jak wspaniała, filmowa blenda odbijać ożywcze promienie UV. Bezskutecznie. Gdyby jednak problem tkwił tylko w pigmentacji, byłby kosmetyczną fanaberią. Tymczasem brak słońca niesie za sobą dużo więcej zagrożeń. Objawy głodu słonecznego są nieswoiste. Mogą powodować zarówno bezsenność oraz nadmierne pobudzenie, jak i całkowitą apatię. Mogą prowadzić do depresji, przeziębień i wielu innych nieszczęść. Niewykluczone, że wszystkie nieszczęścia, które spotkały nas tej zimy, były spowodowane brakiem słońca. Bo bez niego gorzej goją się złamania i rany, częściej puchniemy, fatalnie wyglądamy. A kiedy tylko wychyla się zza chmur, zaczynamy głębiej i spokojniej oddychać, to, co ma się wydzielać, wydziela się, a to, co ma zostać wydalone, wspaniale się ulatnia. Podsumowując, bez słońca wszystko jest gorzej. I my stajemy się gorsi. Źli, zmarznięci ludzie z cienia.

Niestety zima jest pod względem nasłonecznienia czasem najgorszym ze wszystkich. Na początku roku jesteśmy już po doświadczeniu wielu mrocznych tygodni, ledwo zipiemy i jest nam po prostu źle. Podobno najkorzystniejsze dla człowieka są dni z zachmurzeniem poniżej pięćdziesięciu procent, a takie trudno sobie nawet przypomnieć. Zgodnie z obliczeniami specjalistów w styczniu nasze niebo przykryte było chmurami w niemal osiemdziesięciu procentach. Gdyby to jeszcze były wspaniałe, przepuszczalne niczym mleczna szyba formacje cirrusów lub cirrostratusów, bylibyśmy uratowani. Niestety o tej porze roku nad naszymi głowami gromadzą się głównie nieprzeniknione i ciężkie stratusy oraz stratocumulusy. Przypływają one do nas z tak zwanymi zgniłymi wyżami. Sama ta nazwa wyjaśnia wiele z tego, co dzieje się wokół.

Gdy nadchodziła zima, muminki – jedne z moich ulubionych istot – napełniały brzuszki igliwiem, okrywały prześcieradłami meble i żyrandole, a następnie szły spać. Chciałabym potrafić przeczekiwać trudne chwile w ciepłym łóżku i raczyć się snami. Niestety nikt nie oferuje kursów hibernacji. W Internecie znalazłam trzydniowe kursy samozdrowienia, chudnięcia, bogacenia się, bilokacji oraz teleportacji. Wszystkie, jak zapewniają prowadzący, są niezawodne i polegają na zapisywaniu nabytych umiejętności w pamięci komórkowej (cokolwiek to znaczy). Zdolności parapsychiczne to umiejętność banalna i z łatwością można ją posiąść podczas zajęć praktycznych. Wystarczy odrobina skupienia. Niestety przesypiania zim i okresów chmurnych nikt nie chce uczyć. To skomplikowana wiedza, do której dostęp mają tylko niedźwiedzie, drobne ssaki i muminki.

Nie powinnam narzekać. Co mają powiedzieć ludzie mieszkający za kręgiem polarnym? Albo nasi wschodni sąsiedzi? Zima z pewnością nie oszczędza również ich. Słońca tam jak na lekarstwo. Dopadają ich chandry albo nadmierne pobudzenie. Jak napisał Haruki Murakami: „W ciemności wszystko łatwo się wygina, przekręca, znika. I pustka będąca istotą ciemności wszystko pochłania”. Zimą łatwo o robienie rzeczy krzywych, pokręconych i głupich. Czasem lepiej odłożyć decyzje na później, spędzić zimę w przytulnym hibernakulum i spojrzeć na wszystko wiosną w nieco lepszym świetle.

Spędzając ciemne wieczory z książką Emmanuela Carrère’a Joga, studiuję słowa rozdziału pt. Wielka Zasada Naprzemienności i szukam w nich pocieszenia. Autor zapewnia mnie, że ciemny czas jest po prostu zwiastunem zbliżającej się wiosny. Wiedział o tym Kohelet, specjalista od nieszczęść, i wielu innych przed nim i po nim. Dzień dąży do tego, by zmienić się w noc, i odwrotnie. „To pomaga żyć ze świadomością, że każdy moment jest czymś przejściowym, że apogeum zapowiada upadek, a porażka – przyszłe zwycięstwa. Dobrze jest, gdy życie się do nas uśmiecha, wiedzieć, że wkrótce nas poturbuje, a gdy po omacku błądzimy w ciemnościach – że światło powróci”.

Może zima jest najbardziej optymistyczną z pór roku.

aktorka, autorka i reżyserka, w zespole Teatru im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy. Laureatka Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej (2017) za dramat Słabi.