4/2022

Więcej niż „wow”

Performans techniczny we wrocławskiej Alicji ma swoją własną dramaturgię. Ale, obok widowiskowości, jest to przedstawienie mądre i niebanalne.

 

Rzadko mi się zdarza wyjść z teatru z tą mało publicystyczną frazą na ustach: „Wow, ale było!”. Jest w takiej emocji coś z dziecięcego, szczerego odbioru – nie dziwi więc, że najczęściej wychodzę z nią ze spektakli dla najmłodszych widzów. Ale z Alicji z wrocławskiego Capitolu wychodziłem ze znacznie więcej niż tylko jednym „wow”.

Spektakl w reżyserii Martyny Majewskiej, swobodnie osnuty wokół motywów z Carrollowskiej Alicji w Krainie Czarów, jest przede wszystkim widowiskowy. Jego przebieg angażuje całą imponującą technologię dużej sceny Capitolu, wyciągarki, zapadnie, podnośniki, projekcje przednie, tylne, nakładające się na siebie, pracujące z precyzyjnymi światłami – a wszystko wprzęgnięte jest w błyskotliwe, wielowątkowe jak sama Alicja, założenie scenograficzne Anny Haudek. Formistyczne kostiumy, peruki, sobowtóry? Jasne. To samo wnętrze pojawiające się trzykrotnie, za każdym razem w innej skali? Bardzo proszę. Labirynt abstrakcyjnych brył, dający się złożyć w rozkawałkowane, gigantyczne ciało bohaterki? Nie ma sprawy. Przestrzeń Alicji zdaje się móc pomieścić wszystko, co tylko się wyśni jej twórczyniom. Otwierająca sekwencja spektaklu kończy się nagłym wzlotem głównej bohaterki ponad ramę okna sceny, i ten „efekt wow” trwa od tego momentu już do samego końca przedstawienia, umiejętnie podsycany coraz to nowymi zabiegami. Performans techniczny w Alicji ma swoją własną dramaturgię, jest on jednym z highlightów całego spektaklu.

Ale, obok widowiskowości, wrocławska Alicja to przedstawienie mądre i, co szczególnie istotne, niebanalne. Fantasmagoria opowieści Carrolla, choć kusząca, bywa w scenicznych adaptacjach zdradziecka; wiele oglądałem Krain Czarów, które okazywały się być w najlepszym wypadku pokoikami wyobraźni, częściej – zaułkami nudy. Być może i cała rozbuchana oprawa w Capitolu spsiałaby, gdyby miała służyć tylko onirycznej ilustracji literackiego pierwowzoru. Szczęśliwie jest inaczej; ideowa podbudowa spektaklu ma w sobie punkowy niemal zadzior. Agnieszka Wolny-Hamkało, wraz z reżyserką współautorka scenariusza Alicji, w programie zdradza, jaki najważniejszy trop z prozy Carrolla im przyświecał: „Fantazmaty o przekroczeniu wszystkich granic, żeby ten jeden raz robić to, co się chce, poza etyką, estetyką i etykietą, za to zupełnie bezkarnie”. Ta tęsknota za buntowniczą wolnością służy zbudowaniu opowieści o dorastaniu, uniezależnianiu się młodego człowieka od rodziny, roszczącej sobie prawa do ingerowania w jego prywatność, o odkrywaniu własnej podmiotowości i umiejętności stawiania granic. Zdecydowanie bardziej wprost, niż przyzwyczaiła do tego powieść – czy dobry obyczaj.

Mówiłem o sekwencji otwarcia, w której Alicja wylatuje nad scenę – ale nie mówiłem, że to scena przebóstwienia bohaterki, której towarzyszy na poły bluźniercza trawestacja kolęd, gdzie na frazę „narodził się Boży syn” pada odpowiedź – „chyba córka!”. Mówiłem o pofragmentowanej wielkiej Alicji – części jej postaci służą jako prezenty, którymi wymienią się przekonani o władzy nad nią członkowie rodziny. Mówiłem o projekcjach – te rozbijają wewnętrzny monolog Alicji na dialogi między jej id, ego i superego. Mnóstwo w spektaklu takich celnych skrótów, cytatów z filozofów stawianych na równi z popkulturowymi kliszami, nawiązań a to do Kubricka, a to do Matrixa. I wszystko to działa, jest współczesne, komunikatywne, dotkliwe. Muzycznie w Alicji brzmi szeroko pojęty urban pop, z domieszkami trapu i soulu, ale teksty songów mogą mówić na przykład: „Sprawiedliwości nie ma, nie było w tym urzędzie. / Dziecko nam nie będzie mówić, że byliśmy w błędzie”. Ale to Alicja włada sceną. Jej sen, a z nim sam spektakl, staje się zaczepnym okrzykiem: „To ja – wolno mi tak śnić, i nic wam do tego”. Wolno nam tak robić teatr dla młodego widza – podziwiajcie.

I szczerze mówiąc, dając się Alicji porwać, mimo że teoretycznie z balkonu powinienem mieć większy dystans do scenicznych iluzji, myślałem sobie, jak bardzo mi tego w teatrze brakuje. Może to zabrzmi płytko, ale: tego, żeby ktoś miał odwagę zaproponować mi jako widzowi zabawę – formą, treścią, obrazem, słowem; zabawę będącą świadectwem miłości do teatralnego tworzywa. Tego, żeby ktoś potraktował mnie jako widza poważnie, nie wkładał mi do głowy gotowych diagnoz, tylko pozwolił pomyśleć. Ale też: tego, żeby ktoś zechciał wydać na mnie jako widza, czyli na spektakl, który chce mi pokazać, takie pieniądze; nie na gażę reżyserskiej gwiazdy, nie na tiry scenografii rozstawianych po filmowych halach, ale faktycznie na produkcję, która twórczo wykorzystuje potencjał macierzystej sceny. Czy widzę teatr coraz częściej w perspektywie równoczesnego niedofinansowania i marnotrawstwa publicznych środków? Być może. Ale tytuły takie jak Alicja potrafią i z takiego malkontenctwa wyrwać.

 

Teatr Muzyczny Capitol we Wrocławiu

Alicja na motywach Alicji w Krainie Czarów Lewisa Carrolla

reżyseria Martyna Majewska

premiera 29 maja 2021

pracownik kultury, publicysta, scenograf, animator. Obserwator i praktyk kultury offowej, prowadzi trzeciosektorowy kolektyw DLA KONTRASTU.