4/2022
Artur Pałyga

Bez tragiczności i drwiny

 

Wróciło stare. Z całą ponurą mocą. Co wydawało się mroczną przeszłością, przewalczonym zabobonem, zaprzeszłym upiorem, wróciło jako realne. Kadry jak z filmów o drugiej wojnie światowej, relacje słowo w słowo jak tamte relacje. Kobiety uciekają z dziećmi, mężczyźni walczą. Patriotyzm nie z czekolady, ale w starym stylu, z poświęcenia i krwi, męstwo, ofiarność, bohaterstwo, nienawiść do wroga – zupełnie jakby nigdzie stąd nie odchodziły, jakby nie były umieszczone w muzeum, w przykurzonych gablotach. Wróciły świeże, pełne siły. Ze wspomnień i z tamtych książek próbujemy dowiedzieć się, co będzie dalej.

Dużo trudniej teraz złożyć w całość układankę. Nie dlatego, że elementy nie pasują. Przeciwnie. Dopasowują się bardziej niż zwykle. Za bardzo. Tak jakby sama zaczęła się układać, a to jest niepokojące. Dlatego z premedytacją rozsuwam kawałki. Nie chcę tej narzuconej, ponurej spójności. Zostawiam światło.

Nieadekwatność metafor, chwytów literackich, porównań. Wszelkich porównań. Chcę napisać, że wszystkie widoczne środki literackie są dziś jak wyszywane falbanki, nie tylko zbędne, ale też drażniące i śmieszne, bo wykonane w niestosownym czasie. Ale to porównanie samo siebie zabija i ośmiesza, samo sobą pogardza.

Siedzę nad prostym, użytkowym tekstem i nie umiem znaleźć tytułu. Żeby wymyślić tytuł, trzeba posłużyć się jakimś widocznym chwytem. Jakąś przenośnią, poetyckim skrótem. I wtedy widać, że jest wymyślony. Jest wojna, a ty siedziałeś i myślałeś nad zgrabnym tytułem. Plujesz tym tytułem w twarz tym, którzy realnie coś robią, ale wiatr jest przeciw tobie. Swoją twarz zohydzasz. Nie umiem nie pisać metafor.

Odgrzebałem tekst Kazimierza Wyki z 1945 roku: Tragiczność, drwina i realizm. O tym, że przed wojną żyjący w dobrobycie pokoju twórcy mogli sobie pozwolić na tragiczność i drwinę, a teraz potrzebny jest realizm, który pomaga „w prosty, ludzki sposób rozumieć”. Zarówno tragiczność, jak i drwina są dziś nieadekwatne – pisze Wyka. Jedno i drugie zaciemnia. A dziś potrzeba światła.

Poczucie winy i wstydu. Mówią o nim uchodźcy. Piszą o nim pisarki i pisarze stamtąd. Borykamy się z nim my, którzy wieziemy dzieci do szkoły, chodzimy do pracy, rozkoszujemy się czasem wolnym i spokojnym snem. Rozlała się paląca lawa poczucia winy i wstydu. Wygrzebałem mówioną ze sceny w Białymstoku, dawno temu, przed wojną, litanię wstydu. Realistyczną? Nie wiem.

Wstydzę się moich ubłoconych butów. Wstydzę się, że nie jestem stąd. Wstydzę się, że tam, skąd jestem, mnie nie ma. Wstydzę się, że uciekłam. Wstydzę się, że wojna przyszła akurat tam, gdzie byłam. Wstydzę się, że nie ma już mojego domu. Wstydzę się, że nie ma już mojego pola. Wstydzę się, że nie ma już mojego miejsca. Wstydzę się, że nie wiem, jak się tu poruszać. Wstydzę się, że na mnie patrzą. Wstydzę się, że nie znam tutejszych reguł gry. Wstydzę się, że może robię coś, czego nie wolno, albo nie robię czegoś, co wolno. Wstydzę się, że nie wiem, co tak naprawdę mam ochotę robić.

Wstydzę się, że się wstydzę i wstydzę się, że się wstydzę, że się wstydzę. Wstydzę się, że nigdy nie stanę się nimi, a oni nami. Wstydzę się swoich myśli. Wstydzę się, że jestem teraz jakby w połowie tylko, a może nawet nie. Wstydzę się, że patrzą na mnie i widzą kogo innego, niż bym chciała.

Wstydzę się moich rzeczy. Wstydzę się tu jeść. Wstydzę się, kiedy ktoś patrzy mi w oczy. Wstydzę się, kiedy ktoś specjalnie nie patrzy. Wstydzę się, że trzeba coś zrobić, ktoś musi coś zrobić, żebym żyła. Wstydzę się, że muszę stać się do czegoś potrzebna. Wstydzę się być niepotrzebna do niczego.

Wstydzę się, jak leżę, jak siedzę, jak stoję. Wstydzę się, jak mówię. Wstydzę się, w jaki sposób mówię. Wstydzę się, że chciałabym ich wszystkich zniewolić i żeby robili tylko to, co zechcę. Wstydzę się swoich najskrytszych pragnień wobec nich. Wstydzę się, kiedy próbuję rozmawiać. Wstydzę się, kiedy rozmawianie nawet mi wychodzi i robię wrażenie, jakbym się nie wstydziła.

Wstydzę się robić wrażenie, jakiekolwiek wrażenie. Wstydzę się nie mieć. Wstydzę się mieć cokolwiek od nich. Wstydzę się udawać, że nie potrzebuję niczego. Wstydzę się swojej życiowej katastrofy. Wstydzę się swojego: „Zacznijmy wszystko od początku”. Wstydzę się swojej ucieczki.

Wstydzę się wielu, wielu rzeczy, a najbardziej strachu. Wstydzę się, że gdybym była po ich stronie, na ich miejscu, pewnie myślałbym to samo, co oni myślą, kiedy widzą mnie. Wstydzę się wracać.

Wstydzę się szeptać. Wstydzę się poruszać. Wstydzę się skończyć i po prostu, normalnie iść spać.

Nic z tego nie wynika. Z takiego pisania. Potrzeba na nowo stwarzać świat, na nowo nazywać rzeczy i pojęcia. Bez starych falbanek. Jak to zrobić, kiedy cię wszystko kieruje w starą stronę?

dramatopisarz, dziennikarz, dramaturg w Teatrze Śląskim w Katowicach. Autor m.in. Żyda Nieskończonej historii; nagrodzony Gdyńską Nagrodą Dramaturgiczną za W środku słońca gromadzi się popiół (2013).