4/2022
Grzegorz Kondrasiuk

Słowa i rzeczy, które się zestarzały po 24 lutego

 

Co się szybko i kiepsko zestarzało po 24 lutego? Otwieram moją listę: ceny paliwa; pacyfizm; czuły narrator jako narzędzie rozumienia i opisu obecnego świata; ten słynny cytat z Ryszarda Kapuścińskiego o trzech plagach grożących światu wraz z pokrewnym dogmatem pt. „każdy nacjonalizm prowadzi do faszyzmu”; Marii Janion koncepcja zmierzchu paradygmatu romantycznego; orędzie Moniki Strzępki na Międzynarodowy Dzień Teatru (jeszcze przed napisaniem) – no i spora część spektakli granych w polskich teatrach. A dokładnie ta część oparta na niewzruszonym, wydawałoby się, przekonaniu o teatrze jako barometrze. Któż z nas potrafił mu się oprzeć, przecież teatr miał być poręcznym narzędziem diagnozy społecznej!

Jak to diagnozowanie wyglądało w praktyce? Objawiało się w pantomimach, synchronach, dzikich tańcach, marszach, procesjach, pogromach – scenach zbiorowych na motywach polskich. W 2000 roku pojawili się Sąsiedzi Jana Tomasza Grossa, w kolejnych latach Tadeusz Słobodzianek organizował inspirowaną książką i debatą wokół niej serię warsztatów dramaturgicznych, na których byli prawie wszyscy (swoją drogą, egzotyczne to wspomnienie z dzisiejszej perspektywy). I tak poszła fala, i trwa już dwadzieścia lat. Ile razy to widzieliśmy… Sceny rodzajowe z życia narodu, gdzie unaoczniano, jak to wspólnota polska zamienia się w dziki tłum, żądny krwi Obcego. Ostatni z serii takich tumultów urządzono w najgłośniejszym spektaklu sezonu, czyli Dziadach z Teatru im. Juliusza Słowackiego w reżyserii Mai Kleczewskiej. Epicka klęska – przez chwilę „na czasie”, a potem szybka i głupia dezaktualizacja, i to właśnie z powodu beztroskiego i nawykowego użycia barometru. Spektakl obejrzałem cztery miesiące po premierze, a więc już po 24 lutego, kiedy przyszła wojna i powiedziała „sprawdzam”. Robienie z Mickiewicza dziennikarza TVN-u przerażonego Marszem Niepodległości i komentatora do marszów spod znaku błyskawicy jest sprzedawaniem publice kiepskiej iluzji (choć może nie ma się co dziwić, jesteśmy przecież w teatrze). Tym razem jest to iluzja socjologicznej wiedzy eksperckiej, którą na drugi dzień ośmieszyło życie. Jedźcie do Krakowa na Dziady (biletów jest już pod dostatkiem) i popatrzcie: oto Polacy, „albośmy to jacy, tacy…”, ten naród wiecznie stłoczony i pijany, upity nie tylko wódką, ale i nacjonalizmem: ludek, który obrandowany biało-czerwoną i orłem w koronie lubi w trzecim planie scenicznym skopać na śmierć paru Chasydów oraz transwestytę, powtarzając „ciemno wszędzie… głucho wszędzie…”. To w teatrze Kleczewskiej. Bo w prawdziwym życiu – miliony uciekinierów z Ukrainy przyjętych do gościnnych polskich domów, dworce pełne wolontariuszy, setki ludzi dowożących kanapki i zupę, kierowcy busów jadący na ostrzeliwane tereny, w jedną stronę z kamizelkami i sprzętem medycznym, w drugą z ludźmi. Tak po prostu. Po co szukać głębi i aktualności w teatrze? To dworce i pomocowe grupy dyskusyjne w Internecie są dziś pięknym i okrutnym spektaklem ze scenami grupowymi, jakiego nigdy byśmy sobie nie wyobrazili, gdyby się, niestety, nie zdarzył. A ileż daje możliwości aktywizmu!

„Ciemno wszędzie…” Nie jest to wyjątkowa noc w roku, kiedy przychodzą duchy. Kleczewskiej ta ciemność skojarzyła się najgorzej, z czernią, tłumem, z pogromowym tumultem. „Nagle dookoła robi się czarno od ludzi” – od tego zdania Eliasa Canettiego zaczyna się esej Pogarda mas, w którym Peter Sloterdijk krytycznie i przewrotnie przygląda się inteligenckim fantazmatom i niepokojom na tle tłumów i tumultów. Jeśli szukać rzeczywistych diagnoz, to na pewno nie w aktualnościowym teatrze, a u filozofów takich jak Sloterdijk. Ów autor przytomnie zauważa, że nie ma już ludu w tamtym sensie, że procedury organizujące zachowania masowe nadal istnieją, ale zmieniły się od czasów Hitlera. Dzisiejszy, ponowoczesny Chór z II części Dziadów organizuje „indywidualizm masowy”: „Ponowoczesna masa jest masą bez potencjału, sumą mikroanarchizmów i samotności, które już prawie nie pamiętają epoki, kiedy to zagrzewane i uświadamiane przez swoich trybunów i pierwszych sekretarzy – chciały i mogły tworzyć historię”. Dalej filozof pisze o utraconym królestwie łaski, przez co rozumie różnice pochodzenia i majątku organizujące dawne społeczeństwa. Dziś wszyscy jesteśmy tłumem, który „odróżnia się od siebie tak, aby nie było różnicy”. Stając w kontrze do konformistycznego głosu większości w ponowoczesnym świecie Zachodu, odnosząc swoje diagnozy do kultury i artystów, Sloterdijk głosi konieczność „dyskretnej, wiarygodnej regeneracji uczuć wertykalnych, poczucia góry i dołu”. Zacznijmy może to w końcu robić, po 24 lutego.

teatrolog, dramaturg, krytyk teatralny. Redaktor i współautor książek Scena Lublin (2017) i Cyrk w świecie widowisk (2017). Pracuje na UMCS, współpracuje z Instytutem Teatralnym w Warszawie.