4/2022
Obrazek ilustrujący tekst Trzy siostry po fachu

Trzy siostry po fachu

 

„Tamtego poranka Joanny Guze nie było już w mieście – zdążyła ocalić życie”. Trzy tłumaczki tylko tak straszą na początku (i na końcu) tekstu, podczas gdy ich „środek” utrzymano w lżejszym tonie. Książkę kończy słowo „Mordor” jako mroczna rama dla historii budującej, w której nie czytamy o tym, że ktoś ma najgorzej, lecz o trzech osobach, którym mimo przeciwności jednak wyszło w życiu, przynajmniej tym zawodowym.

Tytułowe trzy siostry po fachu to Joanna Guze, Anna Przedpełska-Trzeciakowska i Maria Skibniewska, znane i wybitne tłumaczki literackie. Przekładały z języków angielskiego, francuskiego, rosyjskiego, w tym i dla teatru: na przekładzie Guze Andrzej Wajda oparł swoje słynne Biesy, których bazą literacką była adaptacja Alberta Camusa; jeśli widzieli Państwo w teatrze coś według Jane Austen albo Cocktail party Eliota, to wiadomo, kto tłumaczył (Przedpełska-Trzeciakowska); natomiast Maria Skibniewska, poza tym, że przetłumaczyła „wszystko”, w tym mojego ukochanego Chestertona, ma też w dorobku główne dramaty Geneta (Balkon, Murzyni, Parawany i Ścisły nadzór).

Książkę o trzech tłumaczkach skomponowano skromnie, tradycyjnie, nawet staroświecko, dzieląc materiał na „życie” i „dzieło”. Najpierw dowiadujemy się o przypadkach losu naszych bohaterek, skoro każdy jakieś ma, ale te partie, przyznam szczerze, frapowały mnie dopiero od fazy powojennej, gdy makabra zaczyna ustępować anegdotom. Jeśli książka Umińskiego bywa reportażem, to – rzec można – impresjonistycznym, jakby zainspirowanym książką Guze o impresjonistach pod tytułem Impresjoniści. Impresjonizm Umińskiego polega na „samym gęstym”, na wyciąganiu najciekawszych, choć niekoniecznie pierwszoplanowych epizodów na plan pierwszy i układaniu z tych kolorowych plam celowo niekompletnej mozaiki – spójne narracje oparte na faktach to są życiorysy, i najczęściej nudzą. Przy lekturze Trzech tłumaczek czułem się jak w bufecie teatralnym, gdy aktorów zbierze na anegdotki i ruszają z historiami o gotowaniu na palniku spirytusowym (Guze), z dialogami typu: „– Nie mogę ci powiedzieć, bo urodzisz. – Co się stało?! – Stalin umarł” (Przedpełska-Trzeciakowska), i ze wspomnieniami o „niebyciu z nikim na ty” (Skibniewska), które – że tak powiem – zapadają w wyobraźnię.

Dzieło po solidnym researchu, bez bajania, na wszystko jest przypis! Widać, ile pracy włożono w książkę, i aż głupio, że tak szybko się ją czyta (u mnie – dwa wieczory).

Narrację otwiera bardzo symboliczna i bardzo realna śmierć Boya-Żeleńskiego, naszego księcia tłumaczy, zamordowanego przez Niemców na wojnie. Ktoś umiera, żeby żyć mógł ktoś, kto żyje i tworzy, ażeby ten pierwszy, w literackim sensie, nie wszystek umarł. Trzy mistrzynie przekładania przychodzą „po Boyu”, broniąc honoru zawodu nie zawsze szanowanego, choć będącego przecież równoprawną częścią „pola literackiego”. Tłumacz nie musi być Boyem, żeby móc mówić o sobie: literat. Albo literatka.

Każdy z portretów ma odrębną formę i to chyba dobrze, choć w Internecie trwa na ten temat dyskusja. Mnie podaż typu trzy w jednym bardzo odpowiada. Pierwszą z części ułożono z opowieści przetykanej listami albo z listów korespondujących z opowieścią (ze zdjęcia wynika, że Guze paliła, bo to nie były czasy, gdy rzucało się palenie), drugą oparto na informacjach zdobytych od samej zainteresowanej, a trzecią zbudowano na wspomnieniach o zmarłej tytance pracy plus na wyimkach z jej przekładów tematycznie związanych z akurat omawianymi zagadnieniami.

Czytamy o tych paniach nie dlatego, że miały takie, a nie inne biografie, tylko ze względu na ich osiągnięcia w pracy przekładowej. Druga część każdego z portretów rozwija temat literacki. Największą zaletą analiz Umińskiego jest ich nieprzekładoznawczość: autor nie snuje nowej teorii przekładu (jeśli nie liczyć fragmentu, w którym tłumaczenie literackie celnie nazywa „czytaniem radykalnym” i stawia pytanie, które można zadać aktorowi: na ile odpowiadasz za to, co mówisz, skoro są to cudze słowa?), tylko pracuje na konkretnych przykładach. Uprawia historię i krytykę przekładu na reprezentatywnych dla każdej z tłumaczek tytułach, dowiadujemy się mianowicie o tekstach Camusa w wersjach Guze, o Faulknerze Przedpełskiej-Trzeciakowskiej (spodziewałem się Jane Austen, ale rozumiem, że jej proza jest mniej tłustym kąskiem dla translatologa) i o Władcy Pierścieni Skibniewskiej.

No właśnie, Władca Pierścieni. Są wśród nas tacy, myself included, dla których Trzy tłumaczki mogłyby nosić tytuł Jedna tłumaczka albo ściślej: Tłumaczka Tolkiena. Maria Skibniewska, najbardziej znana z całej trójki, zaczynała skromnie, bo od zawodu „przy mężu”. Tolkiena tłumaczyła w tym samym stanie, w którym Meryl Streep zagrała Sprawę Kramerów: w żałobie.

Książka Umińskiego przynosi parę zdań i uwag, które zapamiętam dzięki ich celności albo dowcipowi, lub dzięki obu naraz. Czytamy o „odwalaniu [czyli przekładaniu] van Gogha”, jak Joanna Guze określiła swoją pracę (s. 36), i o Luchinie Viscontim jako „chłystku” (s. 54), bo Guze jeszcze mogła tak o nim napisać w liście; o Camusie czytamy, że okazał się skrajnym dżentelmenem wobec swej tłumaczki, bo ledwo dostawszy Nobla, „rozmawiał ze mną nie o literaturze, tylko o mnie” (s. 92); jest fragment o kierowaniu przez Przedpełską-Trzeciakowską „redakcją literatury angielsko-chińskiej” (s. 140), jako że takimi absurdami się kończy bycie komuchów u władzy; rozczuliły mnie urywki o damskim kieszonkowym zwanym „pieniędzmi na szpilki” (s. 158), o niepożyczaniu książek znajomym (s. 208), co w pełni rozumiem, nigdy bowiem nie wracają, i o byciu „osobą szczytowo kameralną” (s. 216). Perłą w koronie jest ustęp o Przedpełskiej-Trzeciakowskiej: „Kiedy człowiek poznaje drugą osobę jako dziewięćdziesięciojednoletnią staruszkę, która stawia przed nim ciasteczka i filiżankę herbaty wieloowocowej, to niekoniecznie w pierwszym odruchu dostrzega w niej płomień rewolucji” (s. 168–169). Ciekawostka: Przedpełska-Trzeciakowska załapała się nie tylko na obecność w książce, ale też na obecność na jej premierze w Nowym Teatrze w Warszawie.

Trzy tłumaczki napisano z wysoką, godną podziwu kulturą języka. Autor książki sam jest wytrawnym, choć wciąż młodym „przekładcą”, i widać, że czuł się w obowiązku sprostać wyzwaniu, jakim jest snucie opowieści o mistrzyniach słowa. Nie kala swej prozy niszowym żargonem, nie używa słów kluczy mających zapewnić jego książce posłuch w tym albo innym „targecie” – a i tak (czy może właśnie dlatego) posłuch zdobywa, bo w chwili, gdy ją recenzuję, książka zdążyła narobić już takiego szumu, że trafiła nawet do bestsellerów Empiku, czyli do absolutnego mainstreamu.

W recenzjach literatury nieczęsto bierze się pod uwagę warstwę, by tak rzec, uderzeniową, wizualno-wydawniczą – a może warto, skoro typografia i dizajn podobnie jak przekład przeżywają ostatnio swą emancypację w Polsce (por. wydawnictwa d2d i Karakter), a brzydkie okładki po prostu nie przejdą. Chyba że przejdą… Front Trzech tłumaczek to ich najsłabsze ogniwo. Niemiły w dotyku, niemiły w oglądzie i za dużo na nim liter, za dużo kolorów. Graficzka nie płakała, gdy projektowała, ale zrobiła to jednak na smutno. Wnętrze za to – piękne. Font Agmena swoją nazwą sugeruje, że zaprojektowała go „składaczka”, pani Anna Hegman, ale może to przypadek.

Dobrym pomysłem było opatrzenie tekstu materiałem ilustracyjnym, szczególnie reprodukcjami okładek tłumaczonych książek. Najwyżej oceniam klasycyzujące projekty Andrzeja Heidricha, pana „od pieniędzy”, są też świetne zdjęcia, na przykład to na s. 153 (Przedpełska-Trzeciakowska z przyjaciółmi w Paryżu) – bardzo uroczyste, nadałoby się na temat esejów Waltera Benjamina lub Rolanda Barthes’a, albo Susan Sontag.

Przeczytanie Trzech tłumaczek zalecam szczególnie naszym dramaturgom, aby podpatrzyli, co to znaczy pracować z cudzym tekstem – w pełnym dla niego szacunku. Tłumaczowi nie wolno na przykład uciąć monologu lub dopisać „impra”, albo poprzestać na samym tytule z nazwiskiem autora, resztę przekleiwszy, ponieważ są jasno i twardo wyznaczone granice, których Państwo zdają się nie mieć – z wielką dla Państwa i teatru szkodą.

 

autor / Krzysztof Umiński
tytuł / Trzy tłumaczki
wydawca / Wydawnictwo Marginesy
miejsce i rok / Warszawa 2022

krytyk teatralny „Przekroju”, tłumacz, wykładowca UJ.