4/2022

„Tragedia Makbeta” – nowe otwarcie w kinie szekspirowskim

Tragedia Makbeta Joela Coena to znakomity film, którego klasa opiera się na połączeniu kinowości i nieukrywanej, lecz skutecznie wyzyskanej teatralności. A także na mądrej interpretacji tekstu, która nie ma na celu jedynie fabularnej kompresji, ale też sformułowanie autorskiej wizji.

Obrazek ilustrujący tekst „Tragedia Makbeta” – nowe otwarcie w kinie szekspirowskim

fot. Album Online / East News

 

„Prawdopodobnie nikt na ten film nie czekał, prawdopodobnie nikt go nie potrzebował” – tak rozpoczyna swoje omówienie Tragedii Makbeta Joela Coena krytyk wortalu Filmweb.pl Łukasz Muszyński w programie Movie się[1]. Jego wypowiedź – wbrew pozorom pozytywnie odnosząca się do filmu – ma wskazywać na niszowy charakter produkcji, którą reżyser zrealizował po raz pierwszy bez udziału brata, Ethana. Przywołuję tę opinię, ponieważ dobrze obrazuje, jak łatwo przywykliśmy do tego, że kino szekspirowskie[2] w XXI wieku wytraciło impet i przestało odgrywać istotną rolę w rozwoju sztuki filmowej. Adaptacji utworów Szekspira powstaje całkiem sporo, ale zbyt często mają one charakter szkolnego bryka lub wehikułu dającego gwiazdom złudną szansę na przewietrzenie wizerunku. Kwintesencją takiego podejścia wydaje mi się wyjątkowo jałowy – choć mający swoich sympatyków – Makbet (2015) Justina Kurzela z Michaelem Fassbenderem i Marion Cotillard.

A przecież nie tak dawno szekspirowska fala zelektryzowała kino. Zainicjował ją w 1989 roku Kenneth Branagh, który swoimi pierwszymi realizacjami uzyskał – oprócz uznania krytyki – także istotne sukcesy komercyjne (do jego osiągnięć artystycznych i kasowych zaliczane są przede wszystkim Henryk V z 1989 oraz Wiele hałasu o nic z 1993). Następnie bank rozbił Baz Luhrmann z przebojowym Romeo + Julia (1996), który na dystrybucji kinowej zarobił sto czterdzieści sześć milionów dolarów, zdobywając też prestiżowe nagrody na Berlinale. Uznania krytyki doczekały się Księgi Prospera (1991) Petera Greenawaya, Ryszard III (1995) Richarda Loncraine’a czy Tytus Andronikus (1999) Julie Taymor, wspaniale domykający szekspirowską dekadę, która nie pozostała bez wpływu również na polski teatr. Z perspektywy czasu doskonale widać, jak inspiracje postmodernistyczną pomysłowością i bogactwem wyrazowym tych filmów pomogły w odnalezieniu porozumienia z widzem pokoleniu młodych wówczas twórców, spośród których szczególnie wyróżniał się inscenizator Opowieści zimowej (1997), Poskromienia złośnicy (1998), Hamleta (1999) oraz Burzy (2003) – Krzysztof Warlikowski.

Dlatego z satysfakcją stwierdzam, że po niemal ćwierć wieku od ostatnich prawdziwie udanych ekranizacji sztuk Szekspira doczekaliśmy się wreszcie kolejnej.

Po seansie Tragedii Makbeta może wydawać się absolutnie naturalne, że Coen sięgnął po ten właśnie tekst. Wcześniej wespół z bratem mierzył się już z Odyseją (Bracie, gdzie jesteś?, 2000), Kabałą (Poważny człowiek, 2009) i Ewangelią (Ave, Cezar!, 2016), czyniąc z nich przewrotne przypowieści o współczesnych przeciętniakach zaplątanych w nurt wydarzeń, nad którymi nie panują, a które nieuchronnie ujawnią ich najgorsze cechy. W takim ciągu wariacji na temat klasycznych tekstów szkocka tragedia wydaje się mieścić idealnie, a jednak droga do jej ekranizacji nie była wcale prosta. Inicjatorką okazała się Frances McDormand, która przygotowując się do roli Lady Makbet w Berkeley Repertory Theater w 2016 roku, chciała, aby reżyserię objął jej mąż. Joel Coen nie zdecydował się podjąć tego wyzwania, zaczął jednak rozważać wersję filmową, którą z kolei nie był zainteresowany jego brat. Kiedy Ethan Coen podjął decyzję o przejściu na filmową emeryturę, Makbet w naturalny sposób stał się materiałem na kolejny film. Reżyser przyznał co prawda, że „nie czuje się w żaden sposób wychowankiem Szekspira”[3], niemniej do pracy zabrał się bardzo rzetelnie, nadając preprodukcji charakter zbliżony do przygotowań do premiery teatralnej. Pracując nad scenariuszem, ściśle konsultował się ze swoim przyjacielem i wykładowcą Szekspira, Hanfordem Woodsem. Następnie z McDormand i odtwórcą roli Makbeta, Denzelem Washingtonem, prowadzili wielomiesięczne próby stolikowe, do których kilka tygodni przed rozpoczęciem pracy na planie dokooptowano resztę zespołu. Dzięki temu zdjęcia realizowane w studiu Warner Bros. w Burbank trwały zaledwie trzydzieści pięć dni.

„Chciałem, żeby to było dzieło bardzo filmowe, a jednocześnie żeby zachowało swój teatralny charakter, żeby nigdy nie stracić z oczu faktu, że ogląda się rzecz teatralną” – deklarował reżyser[4]. Ten filmowo-teatralny rodowód zaważył przede wszystkim na nastrojowej warstwie wizualnej, eksponującej chłód, pustkę i bezruch przestrzeni monotonnej i pozbawionej dalekich horyzontów. Gdy z łudzącej zmysły mgły wynurzają się na wprost kamery kolejne postacie malowane głęboką czernią i mleczną bielą, natychmiast uruchamiają się skojarzenia z przefiltrowanym przez teatr Tronem we krwi (1957) Akiry Kurosawy. Geometryczne, idealnie cięte w jasnym piaskowcu dziedzińce, schody i komnaty zamków Inverness i Dunsinane świadomie odwołują się do fantazji scenograficznych Edwarda Gordona Craiga, ale też przywodzą na myśl klasycznego Hamleta (1948) Laurence’a Oliviera. Wprost z teatru do roli wiedźm(y) zaangażowana została Kathryn Hunter – odtwórczyni m.in. Ryszarda III na scenie Globe, utytułowana aktorka Royal Shakespeare Company. Jej ekranowy performans, wsparty jedynie efektami akustycznymi, jest olśniewającym popisem kontroli nad ciałem i głosem w stopniu trudnym do porównania z czymkolwiek. Już sama ta rola wystarczyłaby do zapisania Tragedii Makbeta w dziejach kina (a przynajmniej kina szekspirowskiego).

Nikogo zresztą nie powinno dziwić, że tego rodzaju film kreacjami aktorskimi stoi. Frances McDormand – której mistrzowskiej pozycji w dzisiejszym Hollywood nikt chyba nie kwestionuje – ma tu wspaniałe sceny, jak przystało na gwiazdę będącą spiritus movens całego przedsięwzięcia. Zwłaszcza jej monolog z listem oraz scena obłędu spajają film mocną klamrą. Nieco inaczej jest z Denzelem Washingtonem w roli tytułowej. Wyraźnym założeniem koncepcyjnym było postarzenie pary bohaterów w stosunku do dominującej tradycji interpretacyjnej, w której eksponuje się częściej intymną bliskość relacji małżeństwa Makbetów oraz tragedię z przeszłości wiązaną z utraconym dzieckiem. W najnowszej wersji ekranowej Makbet nie okazuje się jednak szczególnie wiarygodny jako dzielny i ambitny szkocki wódz, wspierany przez jeszcze bardziej ambitną partnerkę. Wpisuje się za to w galerię typów Coenowskich. To mówiący ściszonym głosem, dożywający emerytury w zameczku na prowincji poczciwiec, w którym ziarno zasiane przez wiedźmę zaczyna kiełkować na podglebiu niespełnienia, kompleksów i pogrzebanych aspiracji. Do Washingtona należą zwłaszcza fragmenty, w których wydaje się szczególnie obcy sobie samemu. To przede wszystkim sekwencja morderstwa i jego następstw, rozpoczęta od bardzo filmowo zainscenizowanej sceny monologu z wizją sztyletu, a domknięta wyznaniem bezradności przed coraz bardziej wzburzoną żoną. Ta pierwsza małżeńska scysja ma swoje pendant w postaci kłótni, w której Makbet złorzeczy, że to dla potomstwa Banka zamordował spokój swego sumienia. Ten histeryczny wybuch, w którym wykorzystano monolog z pierwszej sceny aktu III, staje się popisem bezradnego okrucieństwa wobec małżonki, sugerując, że mężczyzna – niezależnie od wieku – gdyby tylko chciał, mógłby oczywiście mieć dziedzica.

Coen często ukrywa monologi lub przekształca je w sceny dialogowe. Najwyraźniej zdaje sobie sprawę, że nie potrafi, jak Branagh czy Luhrmann, prowadzić zespołu aktorskiego tak, by Szekspirowskie frazy brzmiały niemal jak język potoczny, zachowując zarazem swój walor rytmiczny i poetycki. Jeśli miałbym wskazywać słabość jego filmu, byłaby nią właśnie językowa oschłość, do której widz musi się po prostu przyzwyczaić. Z drugiej strony dodaje to całości powagi, której zabrakło między innymi we wzmiankowanej wersji Kurzela.

Reżyser odnosi za to triumf jako konsekwentny inscenizator. Silnie eksponuje wybrane sensy sztuki oraz całej jej adaptacji. Mimo skomplikowanych zabiegów dokonanych na tekście – w tym poważnych skrótów – Tragedia Makbeta nie utraciła wielowymiarowości pierwowzoru. W konstrukcji psychologicznej tytułowej postaci można oczywiście dojrzeć uwspółcześnienia, które uczyniły z Makbeta bohatera Coenowskiego. Nie zbłądzi też ten, kto w najnowszej wersji Makbeta dojrzy współczesną alegorię polityczną odnoszącą się do nadal ciążącej nad częścią amerykańskiego społeczeństwa traumy związanej z prezydenturą Donalda Trumpa. Niespodziewana droga bohatera na szczyt, wybuchy próżnej wściekłości, wyklinanie przeciwników i niemożność pogodzenia się z klęską wybrzmiewają przecież całkiem znajomo. Wytrawny interpretator Coen wydobywa też jednak ze szkockiej tragedii bardziej uniwersalne znaczenia dotyczące praw rządzących polityką. Eksponuje w tym celu postać Rossa – w utworze Szekspira jednego z dworzan i emisariusza przenoszącego najważniejsze wiadomości. Zagrał go Alex Hassell, którego smukła postać w stroju przypominającym franciszkański habit od razu zwraca uwagę, a przy tym nie budzi najmniejszego zaufania. W filmie pełni on rolę szarej eminencji, o krok wyprzedzającej poczynania wszystkich pozostałych bohaterów, zajmującej się wyłącznie intrygami nie tyle dla własnej korzyści, ile dla instynktownej potrzeby wytwarzania kryzysów. Ponieważ to on jest figurą, która na koniec zostaje na szachownicy, łatwo pojmiemy, że historiozoficzne refleksje Coena nie są szczególnie optymistyczne.

Powody do pewnego optymizmu mogą mieć natomiast miłośnicy kina szekspirowskiego. Tragedia Makbeta to znakomity film, którego klasa opiera się na połączeniu kinowości i nieukrywanej, lecz skutecznie wyzyskanej teatralności, a także na mądrej interpretacji tekstu, która nie ma na celu jedynie fabularnej kompresji, ale też sformułowanie autorskiej wizji. W swoim indywidualnym podejściu Coen bliski jest nie tyle postmodernistom lat dziewięćdziesiątych, ile klasykom kina, którzy mierzyli się z Szekspirem w latach czterdziestych, pięćdziesiątych i sześćdziesiątych – przede wszystkim Laurence’owi Olivierowi, Orsonowi Wellesowi, Akirze Kurosawie czy Grigorijowi Kozincewowi.

W Tragedii Makbeta widzę szansę na wywołanie kolejnej fali autorskiego kina szekspirowskiego, która może stać się faktem dzięki wsparciu serwisów streamingowych. Film wyprodukowany został przez ambitną wytwórnię A24, która na swoim koncie ma wiele znakomitych debiutów, artystyczne kino grozy oraz oscarowy Moonlight (2016). Za światową dystrybucję obrazu Coena odpowiada natomiast serwis Apple TV+, co pozwoliło na amortyzację kosztów i dotarcie do znacznej rzeszy odbiorców. W erze wysoce asekuracyjnej postawy wielkich wytwórni, które – jeśli w ogóle wysupłają środki na film szekspirowski – będą domagały się uczynienia z niego potencjalnego blockbustera, taka dywersyfikacja kosztów i hybrydowa dystrybucja pozwalają przypuszczać, że więcej wybitnych twórców filmowych będzie miało okazję zrealizować podobne projekty. Pewne kroki w tym kierunku zostały poczynione już wcześniej, o czym świadczą całkiem udane adaptacje kronik Szekspira: zrealizowany przez BBC w duchu słynnego eseju Jana Kotta Królowie serial The Hollow Crown (2012–2016) oraz wyprodukowany przez Netflixa Król (2019) Davida Michôda. Przed oczyma duszy widzę jednak kolejne – znacznie bardziej śmiałe – przedsięwzięcia: Jane Campion realizującą Miarkę za miarkę, Alfonsa Cuaróna mierzącego się z Otellem czy Paola Sorrentina adaptującego Jak wam się podoba

Na razie jednak cieszmy się – i trwóżmy – Tragedią Makbeta Joela Coena.

 

[1] Źródło: www.filmweb.pl/video/Movie+si%C4%99/%22Zau%C5%82ek+koszmar%C3%B3w%22%2C+%22C%27mon+C%27mon%22%2C+%22Tragedia+Makbeta%22-60284; dostęp: 25.02.2022.

[2] Termin „kino szekspirowskie” na oznaczenie ekranizacji sztuk Williama Szekspira został wprowadzony do polskiego filmoznawstwa przez Olgę Katafiasz w książce Próby wrażliwości. Szekspirowskie ekranizacje Laurence’a Oliviera i Kennetha Branagha, Kraków 2005.

[3] K. Turan, Joel Coen wouldn’t have made „Macbeth” with his brother Ethan. Here’s why, „Los Angeles Times”, 7.01.2022; źródło: https://www.latimes.com/entertainment-arts/movies/story/2022-01-07/joel-coen-macbeth-director; dostęp: 25.02. 2022. Pozostałe informacje dotyczące okoliczności realizacji filmu pochodzą również z tego artykułu.

[4] Tamże.

Tragedia Makbeta

reżyseria Joel Coen

premiera światowa 24 września 2021

– teatrolog i filmoznawca, doktor nauk humanistycznych, adiunkt w Akademii Teatralnej w Warszawie, członek Polskiego Towarzystwa Badań nad Filmem i Mediami. Naukowo zajmuje się recepcją filmu, związkami filmu z innymi dziedzinami sztuki oraz kinem niemym.