5/2022

Smutna komedia

Widzowie, którzy przychodzą do łódzkiego Powszechnego, oczekując od Juliusza Machulskiego nowej Seksmisji, muszą czuć się rozczarowani. Niegdyś cudowne dziecko polskiego kina dziś inaczej patrzy na świat i na polską rodzinę, którą w swych sztukach bez czułostkowości portretuje.

Obrazek ilustrujący tekst Smutna komedia

fot. Maciej Zakrzewski / Teatr Powszechny w Łodzi

 

Można powiedzieć bez najmniejszej przesady, że Teatr Powszechny w Łodzi stał się domem Juliusza Machulskiego, albo przynajmniej jego dramatów. Atrament. Wczoraj. Żyrafa to czwarta komedia autora Vabanku napisana na zamówienie łódzkiej sceny i jej szefowej Ewy Pilawskiej. Pilawska dla rozwoju tego gatunku w rodzimym wydaniu zasługi ma absolutnie wyjątkowe, bo stworzyła w Powszechnym Polskie Centrum Komedii i z nim złączony konkurs „Komediopisanie”. Wydała też antologię nagrodzonych utworów i doprowadziła do prapremier kilku z nich. Najważniejsze jednak, że łódzki Powszechny wraz z jego dyrektorką skutecznie przekonują, iż komedia nie musi być tłumaczona, że to domena nie tylko kilku klasyków w rodzaju Cooneya i Pörtnera (choć ich sztuki też są tutaj grane), ale może przyciągać widzów także w specyficznie polskim wydaniu. W dzisiejszym polskim krajobrazie teatralnym jest to wciąż praca u podstaw, bowiem komedie przyciągają widzów, ale łatwiej opierać się na kolejnych wersjach Mayday, niż odkrywać nowe tytuły. Poza tym wciąż pokutuje absurdalne przekonanie o pośledniości tego gatunku wobec innych, co skutkuje brakiem szacunku dla autorów. Tymczasem – przepraszam za powtórzenie na wskroś wyświechtanego banału – komedia to najwyższa szkoła jazdy. Precyzyjny mechanizm, gdzie nie ma miejsca na najmniejsze kłamstwo. A jeśli jest – fiasko gotowe. Komedia weryfikuje fachowców jak żaden inny gatunek pisany dla teatru. Juliusz Machulski w Powszechnym obecny jest od końca pierwszej dekady tego wieku. Po łódzkich prapremierach Next-ex, Matki brata mojego syna, Branczu oraz ich realizacjach w ramach teatru dla niewidzących i słabowidzących, a zatem po sprawdzeniu scenicznych możliwości tych tekstów, sam reżyserował je w Teatrze Telewizji. Chociaż to nie są wszystkie dramatyczne próby artysty, można powiedzieć, że dyrektor Pilawska patronuje tej dziedzinie jego działalności. I ośmiela go, by pisząc, wychodził poza strefę własnego komfortu. Najwyraźniej widać to właśnie w sztuce Atrament. Wczoraj. Żyrafa, przez samego twórcę opatrzonej podtytułem Smutna komedia. Trzeba go czytać jak najbardziej dosłownie.

Można też wszystkie utwory Machulskiego pisane na zamówienie Polskiego Centrum Komedii opatrzeć wspólnym hasłem „opowieści rodzinne”. Autor bowiem bierze w nich pod lupę rodziny wielopokoleniowe, bada istniejące w nich siatki emocjonalnych połączeń, sprawdza, gdzie są wyrwy nie do zasypania. Staje się w nich też, niejako mimochodem, kronikarzem zmieniającej się polskiej obyczajowości ostatniego dwudziestolecia i patrzy na nią mocno ironicznie, punktuje z dystansem wszystkie nasze zachłyśnięcia tak zwaną kulturą Zachodu, choć przecież nie jest po stronie przaśnego zaścianku. Pozycja wyrozumiałego prześmiewcy sprawia po prostu, że daleko mu do typowej dla nas w wielu sytuacjach egzaltacji, za to blisko do roli bezlitosnego demaskatora modnych póz i efektownych gestów. Komedie Machulskiego zaludniają postaci, które czasem – a bywa, że i często – im ulegają, ale autor spogląda na nie bez manifestowania wyższości. Choć są wśród nich persony godne pożałowania, a czasem i mocno antypatyczne, pisarz nie buduje swych tekstów na niechęci wobec nich, często wręcz szuka dla nich usprawiedliwienia. Można powiedzieć, generalizując, że Juliusz Machulski lubi ludzi ze wszystkimi ich słabościami, a zatem en masse lubi też swoich bohaterów. Szczególne miejsce wśród nich przyznaje postaciom w sile wieku, jakby dopominając się o ich miejsce na scenie. Tak było choćby w Matce brata mojego syna, gdzie nad szpitalnym łóżkiem mężczyzny tuż po zawale gromadzili się kolejni członkowie rodziny, ujawniały się wzajemne zależności, opadały maski. To jednak właśnie stary Wincenty Laskus był w środku scenicznego świata.

W najnowszym swym utworze Machulski idzie krok dalej, kluczową postacią czyniąc chorą na alzheimera Amelię (Wanda Neumann na zmianę z Zofią Plewińską). To wokół niej koncentrują się zdarzenia. Do domu opiekującej się nią Czesi (Beata Ziejka) przyjeżdża syn Błażej (Artur Zawadzki), próbując zbliżyć się do matki, zatrzymać rozwój choroby, a przy okazji prześwietlić nie do końca czystą grę opiekunki. Właśnie rozgrywka rodzinna, w której oprócz wymienionych bierze udział żona Błażeja (Magda Zając), ich córka (Paulina Nadel) i jej francuski narzeczony (Filip Jacak), stanowi jedną warstwę opowieści. Na równoległym planie mamy machinacje rzeczonej Czesi z tajemniczym, chwilami groźnym, choć do bólu jowialnym Noskowiakiem (w moim spektaklu widziałem sugestywnego Piotra Lauksa, który w błyskawicznym tempie przygotował zastępstwo za Jana Wojciecha Poradowskiego), jej byłym mężem, a dziś wspólnikiem i – może – kochankiem. Ta sfera opiera się na zgrabnej anegdocie i umiejętnościach aktorów Powszechnego, z sukcesem ostro konturujących swoich bohaterów. Na antagonistów wyrasta wśród nich para Czesia – Błażej. Ona przebiegła, gotowa wycisnąć ze swych zleceniodawców każdy grosz, ale i bezradna w swej bezwzględności, co pokazuje kilkoma gestami i ledwie widoczną nerwowością Beata Ziejka. On jest jak Artur z Tanga Mrożka, obnażający fasadowość otaczającego go świata i płacący za to swoją cenę. Artur Zawadzki ma w tej roli dziwne rozedrganie idealisty przeczuwającego klęskę w starciu z cynicznym dziś do bólu światem. A przy tym nie ma determinacji Artura, by całe towarzystwo wziąć za mordę i aż do skutku szukać choćby namiastki idei. W Atrament. Wczoraj. Żyrafa to właśnie Błażej prowadzi intrygę. Nie znam Artura Zawadzkiego z innych ról, tu wywiązuje się ze swojego zadania doskonale.

Można przypuszczać jednak, że nie napisałby Machulski swojej komedii, gdyby nie miał pomysłu na Amelkę – starą kobietę chorą na alzheimera, kobietę, w której wielu widzów Powszechnego może zobaczyć swoich bliskich. Amelkę w oglądanym przeze mnie spektaklu grała wybitna aktorka łódzkiego teatru Wanda Neumann, jak ognia unikając jednoznaczności. Siła jej kreacji polega na tym, że do końca nie wiemy, z kim tak naprawdę mamy do czynienia, bowiem Neumann nie odkrywa kart. Nie wiemy, czy Amelka to rzeczywiście zniedołężniała staruszka, uwięziona w chorobie niczym w szczelnym pancerzu, czy może kobieta, która wie i rozumie więcej, niż się komukolwiek wydaje. Bywa, że w jednej chwili aktorka uwodzi partnerów, całkowicie panując nad sceną i zdarzeniami, aby za moment osunąć się w pustkę choroby. Pokazuje to przejmująco. A przy tym – i chyba to jest w roli Wandy Neumann najbardziej imponujące – ani przez chwilę nie zabiega o współczucie publiczności, nie uderza we łzawe tony, swą bohaterkę cieniując delikatnie, bez plakatowych barw. Bywa w tej roli apodyktyczna, a nawet odstręczająca. To nie jest tylko babcia do rany przyłóż, ale czasem kapryśna domowa dyktatorka. Przypomina w tym względzie tytułowego Ojca ze słynnej sztuki Floriana Zellera. Kluczem do sukcesu w tej roli jest przełamanie obrazu bohatera, który musi być po trosze bezradnym dzieckiem, a po trosze budzącym opór widzów skurwysynem. Świetnie pokazał to Marian Opania w warszawskim Ateneum, chyba nawet lepiej od Anthony’ego Hopkinsa w nagrodzonej Oscarem roli w filmowej adaptacji. Wanda Neumann wcale nie jest od nich gorsza.

Juliusz Machulski skutecznie poszerza zatem własne pole walki, pod materiałem lekkim, łatwym i przyjemnym przemycając pytania i zagadnienia, które wcale łatwe i przyjemne nie są. To rzeczywiście „smutna komedia” z nieoczywistym zakończeniem. I znów – Teatr Powszechny w Łodzi występuje tu z niejako pozytywistycznych pozycji, zderzając swą publiczność z taką tematyką w komedii właśnie. Nawet jeżeli niektórzy z widzów spodziewają się czegoś zupełnie innego, trzeba powiedzieć, że ryzyko się opłaca. Komedia wcale nie musi szczerzyć się do nas w szerokim uśmiechu. Paweł Szkotak dobrze prowadzi aktorów, czytelnie rysuje relacje między postaciami. Świetny reżyser, założyciel poznańskiego Biura Podróży, ostatnimi laty pracuje bardzo dużo jak Polska długa i szeroka, zmienia gatunki i konwencje. Po obejrzeniu spektaklu Atrament. Wczoraj, Żyrafa nie mogę pozbyć się wrażenia, iż lepiej byłoby, gdyby powstrzymał się od prób umieszczenia sztuki na innym, niż została ustawiona przez autora, poziomie. Gdyby zrealizował ją w realistycznym tonie, niejako w stylu spektaklu telewizyjnego. Tymczasem Szkotak wraz z autorką scenografii Barbarą Guzik upierają się przy metafizycznym naddatku, mieszając plany przestrzenne, większość akcji sytuując w pełnym symbolicznych znaków ogrodzie. Zmorą przedstawienia – przynajmniej dla mnie – są liczne bodaj kamienne zwierzątka, tu owca, a tu krokodyl. Poza tym, że krokodylowi można włożyć w paszczę pudełko czekoladek, skutecznie odwracają one uwagę od bohaterów, każąc zachodzić w głowę, co inscenizator w istocie miał na myśli.

Atrament. Wczoraj. Żyrafa broni się mimo podobnych reżyserskich zabiegów. Nie jest to oczywiście żadne arcydzieło, ale porządny teatr środka – do śmiechu, wzruszenia, pomyślenia. No i kolejne w łódzkim Powszechnym ważne przypomnienie, że zamiast grać wciąż te same komediowe tytuły autorów z Francji albo Anglii, warto i w tej dziedzinie mówić własnym głosem. Tylko tyle? Nie, aż tyle.

Teatr Powszechny w Łodzi

Atrament. Wczoraj. Żyrafa Juliusza Machulskiego

reżyseria Paweł Szkotak

scenografia, kostiumy Barbara Guzik

reżyseria świateł, projekcje wideo Michał Jankowski

muzyka Łukasz Matuszyk

prapremiera 12 marca 2022 roku

krytyk teatralny, absolwent Wiedzy o Teatrze PWST w Warszawie.