5/2022
Antonina Grzegorzewska

Kantor, Beckett, parasolka

„To człowiek obwiesza ją najpierw z tyłu i z przodu sukienkami, kapeluszami, rękawiczkami, parasolkami i kiedy wyda na nią więcej niż na żaglowiec, to ona leci i sama rzuca się na śmietnik jak zgniły ogórek! Więc naprawdę za mąż wyszłaś?”

W cytowanym z głowy fragmencie z Opery za trzy grosze pani Peachum rozpacza na wiadomość o zamążpójściu jedynaczki.

Polly Peachum zaśpiewa niedługo po ślubie: „Te dni radosne już się skończyły, żegnaj miłości, żegnaj miły. Na nic łzy i jęki, Mario w opiekę weź mnie, o gdyby moja matka, wiedziała o tym wcześniej”, jakby nie bacząc na fakt, że jej matka właśnie wiedziała o tym wcześniej.

W 2015 roku oglądałam pośmiertną akcję Kantora, gdy z dziedzińca przy Stowarzyszeniu Architektów Polskich (SARP) na ulicy Foksal w Warszawie odkopywano jego, zakopany czterdzieści lat wcześniej, obraz. Było to zwieńczenie pomysłu z 1970 roku, gdy artysta wystawił w Galerii Foksal czterdzieści swoich prac w bardzo niskiej cenie, pod warunkiem jednak, że nabywcy poddadzą je jakimś happeningowym działaniom. Jeden z obrazów kupiło dziesięciu studentów architektury i do wymyślonych przez nich akcji należało na przykład wystąpienie z obrazem jako transparentem na pierwszomajowym pochodzie, na którym wykrzykiwali nazwisko „Kantor” zamiast „Lenin”. Następnie zakopali obiekt przy SARP-ie. Była to jedna z tych ikonicznych prac informel Kantora z parasolem.

Zgnieciony i rozpostarty na płótnie parasol skojarzyłam z parasolką Winnie z Radosnych dni Becketta. Być może to, co wydobywano na Foksal było właśnie nią, parasolką zassaną w końcu w środek kopca, pod ziemię, pochłoniętą wraz z pastą, szczoteczką do zębów, budzikiem i innymi akcesoriami z torby…

Łzawy song Kurta Weila Te dni radosne już się skończyły odnieść więc można do Radosnych dni, do ekshumowanego na Foksal akcesorium Winnie, jej parasolki wtopionej w płótno Kantora… Tak, bez niej Radosnych dni nie ma… Odkrycie, że Polly z Opery za trzy grosze, którą matka „obwieszała parasolkami”, śpiewa elegijną pieśń nagrobną dla Winnie z kopca, przeszywa mnie dreszczem. Wydaje mi się, że tym konceptem biorę niejako udział w performatywnym działaniu związanym z obrazem Kantora.

W malarstwie parasole są akcesoriami, za pomocą których buduje się kompozycyjne napięcia płótna, czego kanonicznym przykładem jest obraz Niedzielne popołudnie na wyspie Grande Jatte Georges’a Seurata. Puentylista pozbawia parasole ich jedwabnej, adamaszkowej fintifluszkowatości i koronkowego sznytu, które eksploatowali namiętnie impresjoniści, widzi w nich geometryczne formy, bliższe spadochronom.

Parasol jest elementem wprowadzenia terytorialnej linii demarkacyjnej w skali mikro, oddziela on bowiem to, co pod nim, od tego, co poza nim. Faktem tym zabawił się Banksy, tworząc pracę, na której dziewczynka stoi z otwartym parasolem w ulewie lecącej z jego otwartej kopuły, podczas gdy na zewnątrz parasola nie ma ani kropli. Dawniejsze mieszkania lub domy w swoich przedsionkach obowiązkowo szczyciły się stojakiem na parasole, a gest zamknięcia parasola, gest zamaszysty jak otrzepujący się z wody pies, jest jednym z dźwięków, które zapamiętywało się z dzieciństwa. Parasol rysował tu linię podziału między dworem a domem. Trudno nie zauważyć powinowactwa parasola z baldachimem, którego wyodrębnione sklepienie związane jest z sacrum. Pod baldachimem w procesjach niesie się nie tylko monstrancję; jest on przynależny nie tylko kulturze Zachodu. Cała indonezyjska wyspa Bali, na której panuje wyznanie hinduistyczne, pełna jest posągów bóstw pod – związanymi ściśle z obowiązującą tradycją – parasolami.

Jedną z mniej znanych prac ready made Duchampa jest stojący pionowo, przytwierdzony do taboretu szkielet parasola pozbawiony brezentu. Odzierając go z utylitarnej funkcji i ukazując ptasią strukturę, Duchamp niejako wpisuje obiekt w historię ewolucji. Zaś ruch otwierania i zamykania parasola, jego powinowactwo z nietoperzym skrzydłem, dobrze oddaje wtórność inwencji designerskiej wobec mechanizmów i struktur Natury.

 

Skąd się wzięły parasole

w moim

Biednym Pokoiku Wyobraźni…

Gdzieś koło 1965 roku

zaczęły zlatywać z góry,

z nieba całymi chmarami.

Mieszały się bez składu i ładu

z innymi przedmiotami

i z postaciami

mojego Pokoiku.

 

Raz, nie wiedząc, co zrobić,

zawiesiłem taki parasol

po prostu na ramie obrazu.

Miałem z nimi dużo zabawy,

ich wieloznaczność i aluzyjność

pomagały mi świetnie

w mówieniu o wielu sprawach,

z którymi nie mogłem się uporać.

Po prostu one mówiły za mnie.

Nazwałem je

Ambalażami Poetyckimi.

Aby już niczego nie pominąć,

przypomnę, że jednak „z nieba”

nie spadły.

Tuż po wojnie

kolekcjonowałem stare parasole.

Przestrzeń, to pojęcie

arcy-scjentyczne,

nazwałem „parasolowatą”.

Oczywiście obowiązywała tylko

w moim POKOIKU.

W życiu, osobiście, nie znoszę parasoli.

 

Ale to nie słowa Tadeusza Kantora znalezione w archiwum Cricoteki będą puentą mojego felietonu. Będą nią słowa Jamesa Joyce’a z cudownego tekstu Giacomo Joyce.

„Kochaj mnie! Kochaj moją parasolkę!”

plastyczka, dramatopisarka, autorka m. in. dramatów On, Ifigenia, Migrena, laureatka konkursu „Dramatopisanie”, w ramach którego napisała dramat La Pasionaria.