6/2022
Artur Pałyga

Lekcja Ikara

 

Pamiętam tę lekcję polskiego. Nauczycielka dyktuje nam swoje notatki, które odczytywała co roku, obojętnym głosem o obojętności oracza, żeglarza i całego świata wobec tragedii Ikara. Analiza utworu poetyckiego Ernesta Brylla Wciąż o Ikarach głoszą. Kolejna drętwa i nudna lekcja obrzydzająca oracza, żeglarza, świat, Ernesta Brylla, wszystkie analizowane wiersze, szkolną tępotę, życie nauczycielki oraz nas samych postawionych w roli głupich, znudzonych uczniaków w ślepej samoobronie rżnących długopisami martwotę szkolnych ławek.

„Czy Dedal by ratować Ikara powrócił?” – wybrzmiało wydukane przez Jurka, któremu kazano odczytać wiersz. Wybrzmiało z ulgą, że udało mu się dobrnąć do końca i że czas działa na naszą korzyść, przybliżając zbawienny dzwonek na przerwę, która była życiem, powietrzem, śmiechem, ważnymi sprawami, które rozgrywały się na korytarzach i przed szkołą. Notatek trzeba się było wyuczyć i według nich odpowiadać, że nieczuły oracz, ślepi na krzywdę Ikara żeglarze, i że nawet Dedal chce tylko swoje ucapić. Dukaliśmy, jak należy, swoje oburzenie na znieczulicę ludzką, i że nawet ptaszek lepszy od człowieka, bo on jeden patrzy.

Potem ten temat wrócił na maturze. Wybrałem go. Wydawał się łatwy. Do Brylla dokleił się Miłosz i Campo di Fiori, słynna karuzela obok murów getta oraz Ikar-Stachura i cały zestaw tekstów punkowych, które miałem wtedy w głowie. Wszystko to w duchu późniejszej piosenki Kaczmarskiego:

 

Tłustą ziemią oracz kroczy

Płytki w niej odciska ślad

Całym światem jego oczu

Ociężały wołu zad.

 

Po udowodnieniu swojej dojrzałości poprzez zrzucenie na papier gniewu i oburzenia na nieczuły i zajęty swoimi sprawami świat, zadowolony z siebie poszedłem z Jurkiem na lody i pograć na automatach.

Dziś, kiedy zaczynam dzień od przejrzenia gazety, w której akurat wojna w Ukrainie ustąpiła miejsca na czołówce strzelaniu do dzieci w szkole, zastanawiam się, o co nam wtedy chodziło. Co w nas zaszczepiono? Co przyjmowaliśmy jako milczącą oczywistość? Że nie powinno się orać ziemi, kiedy Ikar tonie? Że to źle, że statek nie zawrócił biegu, żeby opłakiwać tragedię Ikara? Że Dedal powinien zginąć razem z nim? Może powinni rzucić się na ratunek? Są dość blisko. Gdyby natychmiast rzucili wszystko i pobiegli, skoczyli z okrętu do wody, rzucili koło ratunkowe, szalupę, może by się udało wyłowić choćby zwłoki. No ale nie widzą. Nie zdają sobie sprawy. A może po prostu nie patrzą, bo to nie pierwszy taki, nie ostatni, a są w życiu rzeczy ważniejsze niż śmierć.

Jeżeli patrzą potem na siebie uwiecznionych na tym obrazie, mają poczucie winy. W czasie jednego odcinka serialu, który oglądałeś, blisko, bliziutko ciebie, zamordowano tyle i tyle osób. Kiedy wybierałeś kolor firanek do dużego pokoju, przerażone dzieci krzyczały, gdy bombardowano miasto. Na drodze widzisz wypadek, auto zmasakrowane, szukasz w Internecie, czytasz: ofiary śmiertelne. Wypada zatrzymać się na stacji benzynowej na kawę? Poczucie winy manifestuje się jako poczucie stosowności.

 

Wojna i nie widać końca wojny.

Zbrodnia i nie widać końca zbrodni.

Moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina

 

– nucę sobie, smarując bułkę masłem, parząc kawę i patrząc na zdjęcie płaczących rodziców, którym zastrzelono dzieci. Próbuję to głęboko wszczepione mi poczucie winy wyprzeć, zrzucić, przynajmniej osłabić, żeby móc zjeść spokojnie śniadanie. Pytam: czy oracz ma porzucić pracę? Przecież dlatego na tym obrazie jest na pierwszym planie, bo wykonuje najważniejszą pracę na świecie. Ciężko pracuje, żeby znów wyrosło i żeby był świat. Żeglarze może nie są tacy ważni, ale robią swoje. Każdy po swojemu nadal robi życie. Dzięki temu ono trwa. Nawet ta karuzela na tle czarnych dymów – jest triumfem życia. Jak nagły i niestosowny wybuch śmiechu wśród nastolatków zwiedzających pod czujnym okiem pani baraki KL Auschwitz. Jak nasza przerwa w lekcjach, wtedy w szkole, i szybki bieg na dworzec, do salonu gier, żeby przed pogrzebem Aśki, która się zabiła, zdążyć przez chwilę pograć w automaty.

Pewnego dnia poszliśmy do pizzerii koło szpitala onkologicznego. To była wtedy najlepsza pizzeria w mieście. Wszyscy tam chodzili. Żartowaliśmy, śmiejąc się głośno w oczekiwaniu na pizzę. Kiedy szedłem do toalety, przy stoliku za rogiem zobaczyłem Bartka. Był już wtedy na wózku i nie mógł jeść. Wyturlał się ze szpitala, żeby na chwilę zmienić otoczenie, jak na przerwę szkolną. Nie wiedziałem, co zrobić. Poczucie winy zmiażdżyło mnie. Nawet dalsza droga do toalety była niemożliwa.

– No co ty! – szepnął Bartek. – Żyjcie!

Tak się złożyło, że to były ostatnie słowa, które do mnie powiedział.

Czy Ikar zatrzymałby się w swoim słonecznym locie, gdyby Dedal spadł?

Chyba tak. Chyba bym wolał, żeby oracz i drugi oracz, i wszyscy żeglarze, i kupiec, i wędrowiec, śmiejący się nastolatkowie, i dzieci na karuzeli oraz ich rodzice zamiast tych oskarżeń mieli wszczepione te Bartkowe, Ikarowe słowa: „No co wy! Żyjcie!”.

dramatopisarz, dziennikarz, dramaturg w Teatrze Śląskim w Katowicach. Autor m.in. Żyda Nieskończonej historii; nagrodzony Gdyńską Nagrodą Dramaturgiczną za W środku słońca gromadzi się popiół (2013).