6/2022
Obrazek ilustrujący tekst Na planecie agonii

rys. Kinga Czaplarska

Na planecie agonii

Dowiedziałem się, że kiedy umiera bliska osoba, umiera się razem z nią. I że jest to doświadczenie graniczne, porównywalne wyłącznie do współrodzenia dziecka” – mówi Mateusz Pakuła, autor książki Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję, w rozmowie z Karoliną Felberg.

 

KAROLINA FELBERG Jesienią 2021 roku zadebiutowałeś jako prozaik książką Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję. Stworzyłeś zróżnicowaną gatunkowo prozę autobiograficzną odnoszącą się do okresu, kiedy chorował Marek Pakuła – Twój ojciec. Twoją książkę otwierają wypadki z listopada 2019 roku: złe samopoczucie Twojego ojca i diagnoza (rak trzustki), która jest jednocześnie wyrokiem śmierci, a kończy ją jego odejście (sierpień 2020 roku) i okoliczności, dzięki którym wydarzenie to nabrało mocy społeczno-kulturowej i urzędowej (akt zgonu, pogrzeb itp.). Sądzę, że napisałeś tę książkę między innymi po to, by z ostatnich miesięcy życia Twojego ojca zostało na papierze coś więcej niż tylko dokumentacja medyczna – historia jego choroby. Czy słusznie?

 

MATEUSZ PAKUŁA Tak. Chociaż nie znoszę usensowniania cierpienia, nie zgadzam się na nie, to mimo wszystko moim odruchem naturalnym jest nadanie mu sensu poprzez opowieść o nim. Jest w tym jakaś potwornie piękna ambiwalencja. Opowiadam o tym, że cierpienie nie ma żadnego sensu, żeby nie utonąć w bezsensie. Żeby nie oszaleć z rozpaczy.

 

FELBERG Na pierwszej stronie książki znajdują się trzy akapity. W pierwszym użyłeś sformułowania „Zastałem tatę żółtego”, a w trzecim – „Zastaję tatę żółtego”. Zmieniłeś czas przeszły na teraźniejszy i konsekwentnie się tego trzymałeś, ale właściwie dlaczego zostawiłeś w wydrukowanej wersji ślad tej autokorekty?

 

PAKUŁA Bo przyglądanie się procesowi dochodzenia do pewnych rzeczy jest ciekawe. Szwy są ciekawe. Wiedziałem, że napiszę tę książkę, jeszcze przed śmiercią ojca. Ale pisałem ją kilka miesięcy po jego śmierci i odniosłem wówczas wrażenie, że to wszystko dzieje się znów, od nowa, w czasie teraźniejszym. To uczucie pojawiło się natychmiast, stąd ta autokorekta już na samym początku. Chciałem też dać czytelnikowi sygnał, że zabieram go ze sobą w tę podróż. Że będzie ze mną „tu i teraz” – we wszystkich wydarzeniach, które składają się na tę historię umierania.

 

FELBERG Założyłam, że eksponujesz wymiar teraźniejszy historii umierania kieleckiego architekta Marka Pakuły, bo chcesz w ten sposób zaznaczyć, że nie jest to książka wspomnieniowa – ani o ojcu, ani o Twojej rodzinie. Eksponujesz codzienność – walkę o to, by była ona dla Twojego ojca znośna, bo na nic innego nie miałeś wówczas czasu ani przestrzeni. Nie silisz się na dywagacje z rejestru melancholijno-elegijnego, bo w tamtym okresie nic podobnego nie czułeś, a postfaktycznie nie chciałeś estetyzować tego doświadczenia.

 

PAKUŁA Rzeczywiście, chciałem oddać te stany tak, jak przeżywałem je w czasie rzeczywistym. Przy czym każdy zapis – nawet najwierniejszy – jest rodzajem kreacji. Jako dramaturg niemalże w każdej sytuacji miewam poczucie „kiepskiej” bądź „dobrej” dramaturgii. Podejrzewam, że mocno mnie ono stymulowało w trakcie pisania. Bardzo chciałem zapisać te doświadczenia i wiążące się z nimi emocje, bo to był niesamowity tygiel, wielokrotne, a przy tym bardzo skomplikowane emocje i myśli, mocno ze sobą splecione lub przeciwstawne. Ale masz rację – nie chciałem napisać książki wspomnieniowej ani książki „o stracie”. Postanowiłem przeprowadzić czytelnika przez doświadczenie umierania (i współumierania) w niewysłowionym bólu po to, by zadać mu potem pytanie stricte referendalne: czy uśmierzanie cierpienia powinno być legalne, czy nie?

 

FELBERG Lejtmotywem Twojej książki jest postulat „fakty, nie wartości”, a z kolei w Musicalach kwantowych – książce, którą właśnie przygotowujesz do druku – zanotowałeś myśl: „Ludzka wyobraźnia rozciąga się do granic możliwości nie po to, byśmy wyobrażali sobie świat, którego nie ma. Lecz po to, byśmy zrozumieli świat, który jest wokół nas”. Konsekwentnie przedkładasz wiedzę o tym, co można „tu i teraz” zrobić dla terminalnie chorych, nad sferę „wartości”, czyli nadawanie sensu ich cierpieniu. To jest niezwykle konstruktywna postawa, ale i trudna do zrozumienia. Z jakimi „faktami” na temat umierania zetknąłeś się w tym procesie? I dlaczego to im właśnie postanowiłeś zaufać?

 

PAKUŁA To jest trudne pytanie. Dowiedziałem się, że kiedy umiera bliska osoba, umiera się razem z nią. I że jest to doświadczenie graniczne – porównywalne wyłącznie do współrodzenia dziecka (byłem przy narodzinach moich dwóch synów). Dowiedziałem się, że towarzysząc w umieraniu, przechodzi się przez drzwi do zasadniczo tej samej rzeczywistości, która nagle staje się realnością zupełnie innego rzędu. Dowiedziałem się także, że doświadczenia granicznego nie można już „oddoświadczyć”. Przekroczywszy tę granicę, człowiek staje się kimś innym. Nic już nie jest takie, jak było. No ale, oczywiście, mówię teraz o doświadczeniu, nie o faktach. Fakty to wszystko to, co weryfikowalne rozumem i zmysłami. Wiara i to, „czego chce Bóg”, nie należą do sfery faktów. Faktem może być natomiast ból. Faktem może być niewydolna polska służba zdrowia. To, w jakich krajach eutanazja jest legalna, a w jakich nie. Od czasu śmierci ojca wiem też, ile miligramów morfiny potrzeba, aby zabić człowieka.

 

FELBERG Przechodziłeś przez ten proces wespół z czteropokoleniową rodziną – mocno zresztą podzieloną w sferze „wartości”. Czy w sferze „faktów” udało się Wam zachować jedność?

 

PAKUŁA Tak. Niezależnie od różnic światopoglądowych nasze wspólne doświadczenie sprawiło, że w generalnej konkluzji zgadzamy się ze sobą. Nawet najbardziej fundamentalnie religijni członkowie mojej rodziny potrafią przyznać, że cierpienie mojego taty przed śmiercią było niepotrzebne, a eutanazja w takich przypadkach powinna być legalna. Uważamy też, że dyskurs „grzechu” i „uszlachetniającego cierpienia” w takim kontekście jest bzdurą.

 

FELBERG Imponuje mi Wasza jednomyślność. Zwłaszcza że podglebiem naszej kultury jest nic innego jak sublimowanie afektów w uczucia. Myślę o tym, że uwznioślanie gwałtownych przeżyć i nadawanie sensu zdarzeniom niepojętym czy absurdalnym od zawsze wspierało procesy cywilizacyjno-kulturotwórcze, a przy tym niosło pociechę. Koiło. Dopiero po drugiej wojnie światowej powszechnie zaczęto pytać o sens oraz zasadność tych praktyk. Pokolenia tużpowojenne rezygnowały z sublimacji na rzecz obnażania absurdalnej natury rzeczywistości, a współcześnie artyści coraz chętniej konfrontują publiczność z surowym afektem. Tak właśnie uczyniłeś w Jak nie zabiłem swojego ojca… Zrezygnowałeś z „opracowywania” bezsilności, złości czy żalu w język uczuć wyższych i wyraziłeś je bezpośrednio – tak jak ich doświadczyłeś. Nie bałeś się, że afektywny wymiar tej książki uczyni ją nieznośną w odbiorze? Zbyt trudną do przyjęcia?

 

PAKUŁA Chciałem, żeby moja książka pozostała autentyczna: prawdziwa i szczera. Podziwiam pisarzy, artystów, którzy to potrafią i nie boją się tego. Jestem też wdzięczny Krystynie Bratkowskiej, że zaryzykowała publikację tej książki w zaproponowanym przeze mnie kształcie. Bo kilka dużych wydawnictw odrzuciło ją właśnie z tych powodów, o których mówisz. Argumentowano, że zbyt wiele w niej „odkryłem”, że jest za „mocna” i zbyt „intymna”. Mówiono mi nawet, że dziennik intymny to nie jest literatura. Radzono, bym przepisał go na powieść. Najlepiej w trzeciej osobie, bo w ten sposób ta historia będzie strawniejsza dla tak zwanego normalnego czytelnika. Nawiasem mówiąc, nie wiem, co to za stwór. Cieszę się, że nie uległem pokusom uładzania tej książki.

 

FELBERG Dodatkowo rezygnacja z sublimacji wspiera postulatywno-etyczny wymiar tej książki.

 

PAKUŁA Tak. Wydawało mi się, że muszę przeprowadzić czytelnika przez swoje doświadczenie mocno, intymnie – wpuścić go w tę historię. W intymność całej naszej rodziny. Bez tego moja książka nie stałaby się społeczno-politycznym manifestem. A nie mogła nim nie być, bo konieczność napisania tej książki pojawiła się we mnie w momencie, kiedy mój ojciec poprosił mnie o eutanazję. Dopiero po tym zdarzeniu zacząłem regularnie prowadzić dziennik oraz myśleć o upublicznieniu naszej historii. O przeprowadzeniu przez nią czytelników i zadaniu im prostego pytania: kto jest za, a kto przeciw…

 

FELBERG Przez pierwsze tygodnie pandemii nie odwiedzałeś ojca, ponieważ przyjmował wówczas chemię, podlegał więc nakazowi bezwzględnej izolacji. Pisałeś w tym czasie sztukę Stanisław Lem vs Philip K. Dick – rzecz o dwóch wielkich pisarzach gatunku science fiction, którzy dyskutują między innymi na temat życia pośmiertnego. Włączyłeś ten tekst w Jak nie zabiłem swojego ojca… Jak dalece historia choroby Twojego ojca wpłynęła na kształt tego dramatu?

 

PAKUŁA Wydaje mi się, że dość dalece. Dramatopisarz i reżyser teatralny Mateusz, któremu umiera ojciec, jest jednym z mózgów w słoju, hodowanych przez Lema. Tematy tej sztuki: śmierć, ateizm i materializm kontra poszukiwania metafizyczne, mistyczne, duchowe, lęk przed bezsensem, znajdowanie owego sensu w ojcostwie. Na pewno silnie były powiązane ze stanem, w jakim się wówczas znajdowałem.

 

FELBERG W pierwszej połowie 2020 roku Twój ojciec często przebywał na oddziałach szpitalnych i w tych okresach, wskutek pandemii, mieliście z nim bardzo utrudniony kontakt. W książce opisujesz, jak te pobyty w szpitalu zmieniły go – sprawiły, że stał się nieufny w stosunku do otoczenia i pełen lęku. Myślisz, że gdyby nie szpital, nie poprosiłby o eutanazję?

 

PAKUŁA Zwłaszcza jeden konkretny pobyt na oddziale paliatywnym miał taki efekt. O tym tygodniu jego życia wiemy niewiele. Czegoś się domyślamy, znamy jego relację. I rzeczywiście coś się w nim wtedy złamało.

 

FELBERG Co się stało?

 

PAKUŁA Paliacja jest alternatywą dla eutanazji w krajach, w których eutanazja jest nielegalna. Ale w Polsce ten system nie działa. Zwłaszcza w pandemii, kiedy personel medyczny czuł się bezkarny, bo nikt mu nie patrzył na ręce. Z oddziału paliatywnego tata wrócił w takim stanie, że właściwie zamienił się w moje dziecko. Był zalękniony, pogubiony, bezbronny. Bał się zasnąć sam w pokoju, bo nie miał pewności, co jest rzeczywistością, a co mu się śni. To był faktycznie moment graniczny.

 

FELBERG Pamiętasz, jak wyglądał ksiądz, którego spotkałeś na korytarzu szpitalnym? Miał przynajmniej odzież ochronną?

 

PAKUŁA Nie. (śmiech) Wyglądał jak żyrafa. Nie pamiętam, jak był ubrany i czy nasunął maseczkę na nos. Nie pamiętam nawet, czy ją miał. Ale pamiętam, że przeparadował przez cały oddział.

 

FELBERG I krążył od chorego do chorego. Przemierzał codziennie niejeden oddział…

 

PAKUŁA Z pewnością. Ale obraz kapelanów i spowiedników, którzy poruszali się swobodnie między oddziałami szpitalnymi, dopełnić należy o ich niefrasobliwe zachowania przy podawaniu komunii, nieprzestrzeganie reżimu sanitarnego w kościołach i nawoływanie z ambon do lekceważenia pandemii. Myślę, że księża mają na sumieniu sporo seniorów.

 

FELBERG W historii choroby Twojego ojca kluczowe jest to, że przez wiele dni nie dopuszczano do niego jego bliskich – tłumacząc ten zakaz pandemią. W pełni zasadne byłoby w warunkach reżimu sanitarnego ograniczenie odwiedzin do jednej osoby. Oczywiście mógłby nią być ksiądz, gdyby taka właśnie była wola umierającego, ale równie dobrze mógłby to być psycholog, mąż, żona, dziecko, przyjaciel. Tymczasem wyjątek uczyniono wyłącznie dla duchownych…

 

PAKUŁA No, oczywiście.

 

FELBERG Dużo mówi się o „godnej” śmierci i „godności” osoby umierającej, ale dyskurs godnościowy wcale nie przekłada się na ustawodawstwo czy regulacje życia społecznego. Nie odwołujesz się do pojęcia „godności”, ale postulujesz, by śmierć w naszym kraju mogła być wreszcie „ludzka”. Czyli de facto jaka?

 

PAKUŁA Po pierwsze, prawa religijne nie powinny zarządzać procesem umierania i samym umieraniem. Po drugie, wyłącznie do umierającego i jego rodziny powinna należeć decyzja, co w danej sytuacji zrobić. Mój ojciec był osobą świadomą i samoświadomą – sam podjął tę decyzję. I to powinno było być jego prawo. I jego wyłączna odpowiedzialność. Z kolei w sytuacji, kiedy umierający nie może podjąć tej decyzji sam, rodzina powinna móc zrobić to za niego.

 

FELBERG Zwłaszcza że zwykle to właśnie rodzina jest tą stroną, która za wszelką cenę walczy o podtrzymanie chorego przy życiu, nawet gdy z medycznego punktu widzenia nastąpiła już śmierć jego mózgu. Tymczasem w Polsce pokutuje myślenie, że gdyby eutanazja była legalna, ludzie masowo zaczęliby z niej korzystać. Choćby po to, by pozbyć się „niewygodnych” bliskich.

 

PAKUŁA Tak, z pewnością ludzie robiliby to z czystej złośliwości wobec swoich babć i dziadków. Również dla zabawy masowo usuwaliby ciąże, zamiast stosować antykoncepcję, kiedy tylko aborcja stałaby się legalna… Lekarze oraz prawnicy widzą, co dzieje się w hospicjach i na oddziałach paliatywnych. Rozumieją, że w takich warunkach nie da się „godnie” umierać. Niemniej każdy przypadek jest inny i należałoby go rozpatrzyć indywidualnie. Inną, choć równie ważną sprawą jest umieranie w pandemii. Setki tysięcy osób, które umarły z powodu COVID-u czy chorób współistniejących, odchodziło w samotności. To jest porażające. Dlatego cieszę się, że mimo ogromnych cierpień mój ojciec umierał w domu – wśród kochających go ludzi.

 

FELBERG Jak zareagowałeś na prośbę ojca o eutanazję?

 

PAKUŁA No, to był szok. Ale krótki. Otrząsnąłem się i pomyślałem, że otrzymałem zadanie – zadanie dla bohatera. Zrozumiałem, że to jest jego ostatnie życzenie i że chciałbym je spełnić.

 

FELBERG A jak zareagowała reszta rodziny?

 

PAKUŁA Rozpoczęły się trwające w nieskończoność dyskusje rodzinne. Nie orientowaliśmy się, ile czasu może potrwać agonia. I jak faktycznie będzie przebiegać. Zastanawialiśmy się, czy morfina spełnia swoje zadanie, czy niekoniecznie. Od jakiegoś momentu wcale już zresztą nie pomagała.

 

FELBERG Jak sobie radziłeś z tą niepewnością?

 

PAKUŁA Nie radziłem sobie. Przeżywałem rozpacz i wściekłość na system, Kościół, a nawet na ojca – za to, że tak właśnie umiera. Że stawia mnie w takiej sytuacji. Złościłem się, że nie posiadam kompetencji odpowiednich do tego, by spełnić jego prośbę. Że w gruncie rzeczy nie jestem w stanie tego zrobić, a gdybym nawet mógł – nie wiedziałbym, jak to zrobić, by jeszcze bardziej mu nie zaszkodzić.

 

FELBERG Dzieliłeś się z kimś tymi myślami?

 

PAKUŁA Przede wszystkim z moją żoną, która bardzo mnie wspierała i wysłuchiwała moich monologów przez telefon. Z mamą, oczywiście. Dyskutowałem ze szwagrem mojego ojca o tym, jak zabić, żeby nikt tego nie zauważył. Skądinąd obaj wiedzieliśmy, że w Polsce istnieje cicha (rodzinna) eutanazja. W pewnym momencie rodzina otrzymuje dużo morfiny, z której nikt jej potem nie rozlicza. Jeśli pacjent jest w stanie przyjąć ją w dużych dawkach, to można mu podać taką, po której zaśnie na zawsze. Niestety, takie decyzje i ich konsekwencje zrzuca się na rodzinę.

 

FELBERG Działanie w szarej strefie tylko wzmaga w bliskich ból, strach i poczucie upokorzenia. Poczułeś się wówczas kozłem ofiarnym systemu tudzież bohaterem tragicznym – raz na zawsze obarczonym winą niezawinioną?

 

PAKUŁA Tak, dlatego w moim programie „ludzkiego” umierania ważnym postulatem jest usankcjonowanie prawne obecności w procedurze eutanazji osoby neutralnej. Kogoś, kto nie jest spokrewniony i emocjonalnie związany z umierającym, a przy tym posiada stosowne kompetencje – wie, jak podać właściwy środek. Kogoś, kto nie poczuje się w tym wszystkim jak psychopata i nie będzie musiał „żałować”, że nie umiał zabić własnego rodzica.

 

FELBERG W ostatnich dniach Twój ojciec cierpiał tak bardzo, że „piekły” go nawet włosy. Złościł się, że nic z tym nie robicie, że jesteście bezradni.

 

PAKUŁA A ja miałem wówczas ogromne poczucie winy.

 

FELBERG Dwa tygodnie po śmierci ojca zanotowałeś, że bezustannie go przepraszasz i że książka, którą właśnie piszesz, także jest formą przeprosin. Czy po jej napisaniu kompleks winy ustąpił?

 

PAKUŁA Tak – trochę. Ale gdybym nie poszedł na terapię, nie poradziłbym sobie. Jestem pewien, że bez profesjonalnej pomocy nie udźwignąłbym tego. Napisanie tej książki także dało mi pewną ulgę. Przyznałem się do nienawiści, wściekłości, żalu i wyrzuciłem z siebie te „złe” emocje. To daje ulgę nie tylko mnie, ale i czytelnikom. Piszą do mnie, że czują się mniej samotni i mniej winni, kiedy dowiadują się, że inni ludzie czuli podobnie w analogicznych sytuacjach. Piszą, że nareszcie przestali się wstydzić za to, że życzyli śmierci najbliższej osobie. Dzięki tej książce czujemy się mniej samotni. To chyba cenne.

 

FELBERG Za każdym razem, kiedy Twój ojciec krztusił się własną śliną, ruszałeś mu na ratunek, choć potem martwiłeś się, że przedłużyłeś mu w ten sposób agonię. Kiedy w jednej z ostatnich dób udało mu się przespać osiem godzin, zalała Cię fala ulgi. Życzyłeś mu, żeby odszedł we śnie – spokojnie. Umarł dziewiątego sierpnia nad ranem.

 

PAKUŁA Tak. Poczułem wówczas ogromną ulgę, że ta trwająca dwa czy trzy tygodnie agonia, pełna niewyobrażonego cierpienia, nareszcie dobiegła końca. Śmierć mojego taty odkryła moja mama i natychmiast zasnęła kamiennym snem. Jakiś czas później odkrył to mój brat, ale i on nas nie obudził. Do dziś wzrusza mnie bardzo ta czułość, którą tamtej nocy okazaliśmy sobie nawzajem.

 

FELBERG Co ją podyktowało – zmęczenie?

 

PAKUŁA Też, oczywiście, ale przede wszystkim właśnie ulga. Zalała nas fala ulgi, że to się wreszcie skończyło. Nikt z nas nie był gotowy na to, że będzie to trwało tak długo – w tych ostatnich tygodniach czas się dla nas zakrzywił. Mieliśmy wrażenie, że całe lata mieszkamy na planecie agonii. Ulga powrotu na Ziemię była wprost niesamowita.

 

FELBERG Wasza solidarność w tym doświadczeniu także wydaje się zjawiskiem „nie z tej ziemi”. Lecz tak jak nie ma róży bez kolców, tak Waszej rodziny nie byłoby bez babci Natalii i jej „cierpiętnictwa”.

 

PAKUŁA Babcia Natala spełnia w tej opowieści – jako postać literacka – funkcję stricte komediową. W każdej rodzinie jest zresztą taka babcia/mama/siostra/ciocia – postać jak z Koterskiego. Absurdalna. Przerysowana. Aż śmieszna w tym swoim cierpieniu – zwłaszcza kiedy o nim mówi. Podejrzewam, że babcia Natala cierpi od dawna na niezdiagnozowaną depresję. Źle się czuje, ale nie chce się leczyć – a już z pewnością nie u psychiatry. Nie zażywa antydepresantów, bo boi się, co będzie potem. Oczywiście, bywa nie do zniesienia, ale pełni też często funkcję kozła ofiarnego. W dniu śmierci mojego ojca była dla nas taka przykra, że nie wytrzymałem. Wylałem na nią całą wściekłość za ostatnie miesiące. Potem żałowałem, bo zobaczyłem w niej bezbronne dziecko, które przez przypadek dostało rykoszetem.

 

FELBERG Babcia Natala zna Twoją książkę?

 

PAKUŁA Nie. Mama nie dopuściła do tego, by ją przeczytała.

 

FELBERG A reszta rodziny?

 

PAKUŁA Tak, znają ją. I wydaje mi się, że w większości działa na nich terapeutycznie.

 

FELBERG Przeciwieństwem babci Natalii jest babcia Halina – matka Twojego ojca. W książce cofasz się razem z nią do jej wczesnego dzieciństwa, które przypadło na drugą wojnę światową. Wyjechała wówczas wraz z rodzicami i młodszym rodzeństwem na roboty do Niemiec. Kiedy rodzice byli w pracy, doglądała niemowląt – nosiła je do schronu, gdy wyły syreny.

 

PAKUŁA Poza tym karmiła je, przewijała. Dbała o nie przez cały dzień.

 

FELBERG Tak. I tuż przed końcem swojej historii babcia Halina wyznaje: „Wiesz co, jak teraz se tak pomyślę to, to ja se po prostu siebie nie widzę. Nie wyobrażam sobie, po prostu”. Brzmi to jak celna pointa Waszej historii. Zwłaszcza że wypowiada ją kobieta, która właśnie straciła dziecko.

 

PAKUŁA Tak, to jeden z kilku finałów tej książki. Ale pointą z zupełnie innego porządku jest to, że studenci medycyny i młodzi lekarze dyskutują tezy mojej książki. Spierają się z przeciwnymi eutanazji profesorami. Liczę na młodsze pokolenie – to, które uczestniczyło w protestach Strajku Kobiet. Liczę także na moje pokolenie. Wiem, że oddolna zmiana społeczna jest nie tylko możliwa, ale też w sumie nieunikniona.

 

FELBERG Działasz na własną rękę?

 

PAKUŁA Napisałem książkę, rozmawiam o niej wszędzie, gdzie się da, zrobię na jej podstawie spektakl. Ponadto Anja Franczak zaprosiła mnie do Instytutu Dobrej Śmierci. To grupa zrzeszająca ludzi różnych zawodów i profesji związanych ze śmiercią, żałobą, pogrzebem, ale także opieką paliatywną czy kwestią eutanazji. Celem kolektywu jest uczynienie procesu umierania i pożegnania bardziej humanitarnym, silniej skupionym na „faktach, nie wartościach”.

 

FELBERG Na przykład tych z porządku religijnego?

 

PAKUŁA Tak. Chodzi o to, żeby nie narzucać wartości religijnych komuś, kto ich nie potrzebuje czy nawet nie chce w tym procesie. W ogóle, żeby się uwolnić od matryc, które nam nie pasują.

 

FELBERG Za każdym razem, kiedy uczestniczę w świeckim pogrzebię, czuję stres bliskich, którzy musieli nieźle się nagimnastykować, by sprostać ostatniej woli zmarłego.

 

PAKUŁA Tak. Ja z kolei czuję ogromną ulgę, że umieranie oraz towarzyszenie w umieraniu przestają być tematem tabu.

 

FELBERG Co w procesie umierania domaga się tabuizacji?

 

PAKUŁA Fizjologia i intymność osoby umierającej. A w przypadku osób towarzyszących umieraniu – właściwie wszelkie ich potrzeby. Bo czy osoba, która traci rodzica, może snuć fantazje erotyczne, choćby na temat własnego współmałżonka? Czy wolno jej śmiać się w dniu, w którym jej bliski umarł? Myśmy się wręcz chichrali, co pewnie było dość ucieczkowe – takie chwytanie się brzytwy…

 

FELBERG Albo i reaktywne. Zareagowaliście śmiechem na absurd tej śmierci. Komizm i absurd napędzały w tej sytuacji skrypty, które próbowano dlań zastosować, ale które w tym wypadku nie miały prawa zadziałać. Wielu ludzi dodawało do kondolencji oklepaną formułkę „przynajmniej nie cierpiał”, czym mogło Was co najwyżej rozśmieszyć lub wręcz urazić.

 

PAKUŁA Tak. Wiele osób skorzystało z tego gotowca. (śmiech) Ludzie naprawdę nie wiedzą, co powiedzieć. Dlatego dystansują się od tych, którym ktoś umiera, i od pogrążonych w żałobie. A jeśli zdecydują się na kontakt, to próbują oprzeć się na jakimś schemacie, którym czynią nierzadko więcej szkody niż pożytku.

 

FELBERG Innym przykładem niedoboru kultury „ludzkiego” umierania jest narzucanie innym sposobu reagowania – włącznie z reakcjami na poziomie fizjologicznym. Przykładowo, lekarz zapowiedział Wam, że wpuści Was do ojca, jeśli nie będziecie płakać, co zresztą tylko w Was wzmogło gwałtowny szloch.

 

PAKUŁA Problemem jest także i to, że płacz nadal uważa się za niemęski. Dlatego w mojej książce mężczyźni bez przerwy płaczą. (śmiech)

 

FELBERG A nawet wyznają sobie miłość.

 

PAKUŁA Tak.

 

FELBERG Nie tylko zresztą wyrażają uczucia, ale i bez żadnego buntu czy pretensji wchodzą w kobiece role: stają się opiekunami, pielęgniarzami, żałobnikami. Nie słyszałeś wokół siebie opinii, że mycie czy karmienie chorego to zadanie dla kobiet?

 

PAKUŁA Nie, właśnie w ogóle! Dopiero czytelnicy zwrócili mi na to uwagę. Że opieką nad chorymi, tak jak opieką nad dziećmi, zajmują się zazwyczaj kobiety. Tylko że w moim pokoleniu jest już inaczej. Faceci są znacznie częściej obecnymi, aktywnymi rodzicami. W związku z czym są również, tak mi się wydaje, gotowi przyjmować rolę opiekunów chorych, starych czy umierających rodziców.

 

FELBERG Co podpowiedziało Ci formę – rezygnację z dramatu na rzecz prozy?

 

PAKUŁA Kiedy uświadomiłem sobie, że muszę napisać tę książkę, postanowiłem, że będzie to dzieło pracujące intymnie z odbiorcą. A zatem książka do czytania. Odbiorcy moich sztuk, czyli publiczność teatralna, siłą rzeczy nie wchodzą w intymny, indywidualny kontakt z moimi tekstami. Nie obcują zresztą z nimi bezpośrednio. Zwykle oglądają ich sceniczne realizacje, które tak naprawdę stanowią ich interpretację.

 

FELBERG Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję zostanie wystawione w teatrze?

 

PAKUŁA Tak. Na styczeń 2023 roku Teatr Łaźnia Nowa z Krakowa przygotowuje koprodukcję z Teatrem im. Stefana Żeromskiego w Kielcach.

 

FELBERG Jak publiczność kielecka przyjęła Twoją książkę?

 

PAKUŁA Wydaje mi się, że entuzjastycznie. Kielecka premiera książki – połączona z czytaniem jej obszernych fragmentów przez wspaniałych aktorów Teatru Żeromskiego – była bardzo poruszająca. Ale kieleckie gazety, które ten temat mógłby zainteresować choćby ze względu na dosadny opis sytuacji w lokalnych placówkach medycznych, schowały głowy w piasek. Z jednym chlubnym wyjątkiem – dzięki Lidce Cichockiej ukazał się w „Echu Dnia Kielce” wywiad, z którego jestem bardzo zadowolony.

 

FELBERG Piszesz teraz prozę czy dramat?

 

PAKUŁA Spodobało mi się pisanie prozy (śmiech), ale moja kolejna książka to wymienione już przez Ciebie Musicale kwantowe. Jest to hybryda gatunkowa, która wykiełkowała z miniatury teatralnej opublikowanej jesienią na łamach „Teatru” w cyklu „Dramat bezinteresowny”, którego jesteś kuratorką. Mój tekst zilustruje Jakub Woynarowski – w efekcie będzie to nasz wspólny komiks. Właściwie nie tyle komiks, co miks liryki, epiki i dramatu z komiksem. Musicale… mają bardzo precyzyjną, matematyczną konstrukcję, nawiązują do poetycko-teatralnych utworów Białoszewskiego (Teatr osobny) czy Kennetha Kocha (Tysiąc sztuk awangardowych). Składają się z dwunastu minidramatów, dwóch próz – jednej krótszej, drugiej dłuższej – oraz jednej sztuki teatralnej. Jednocześnie stanowią zamkniętą (a może właśnie otwartą?) i spójną całość. Minidramaty to prozy poetyckie (wiersze?) udające dramatyczne didaskalia. Centrum Musicali…, największą część, stanowi sztuka teatralna sensu strictoHoudini vs Conan Doyle (opowieść o faktycznej konfrontacji autora Sherlocka Holmesa, który wierzył w duchy i magika wszechczasów, który w życie po życiu nie wierzył, demaskował media i seanse spirytystyczne). Ale jest też w tym tekście drugie, mniej oczywiste centrum – biograficzna proza o dokonaniu apostazji. Minidramaty następujące po tym rozdziale są coraz mniej naukowe i abstrakcyjne, a coraz bardziej biograficzne i konkretne. Tematycznie Musicale kwantowe kręcą się wokół szeroko pojętej nauki, teatru i muzyki, ale przede wszystkim – socjologii i religii (psychologia, ideologia, memy, teorie spiskowe, myślenie magiczne). Jednocześnie stopniowo, z rozdziału na rozdział, stają się coraz bardziej osobiste i docierają do punktu, w którym fizyka kwantowa staje się prywatna, emocjonalna i metafizyczna…

 

FELBERG I wydasz Musicale… nie jako książkę do czytania, lecz jako komiks – książkę do czytania i oglądania?

 

PAKUŁA Tak, to będzie komiks. Ale też w sumie cały ten tekst można traktować jako dramat, tekst dla teatru. Albo eksperymentalną prozę. Jak kto woli. Jednocześnie zbieram materiały do książki zatytułowanej roboczo Skóra po dziadku. Jej bohaterem jest, jak się można domyślić, mój dziadek, który w latach pięćdziesiątych odsiedział kilka wyroków za wybryki antykomunistyczne. Za którymś razem obiecano mu zresztą, że nie wyjdzie z więzienia żywy. Wyciągnął go stamtąd Żyd – ubek, który chciał się w ten sposób odwdzięczyć za ocalenie przez matkę mojego dziadka w czasie drugiej wojny światowej. Moja prababka ukryła go w piwnicy z ziemniakami na podkieleckiej wsi. Po wojnie został pułkownikiem w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych, a w stosownym momencie skorzystał z okazji, by spłacić swój dług. Życie za życie…

 

FELBERG Nie mówisz o nim z nazwiska.

 

PAKUŁA Bo go nie znam. Szukam go właśnie po więzieniach, archiwach, oddziałach IPN-u, ale nie jest to wcale łatwe, więc ta historia jednocześnie będzie o moim dziadku i o tym śledztwie.

 

FELBERG Wróćmy na koniec do tytułu – żałujesz?

 

PAKUŁA To zależy od mojego stanu emocjonalnego w danej chwili, lecz zasadniczo… Tak, żałuję. Oddałbym wszystko, żeby nie musieć napisać tej książki. I oddałbym wszystko za to, żeby mój ojciec żył albo przynajmniej umierał bez bólu i cierpienia.

 

FELBERG Dziękuję Ci za rozmowę.

 

badaczka literatury, krytyczka i edytorka, członkini Zespołu Badań nad Literaturą i Kulturą Późnej Nowoczesności przy IBL PAN. Autorka książki „Melancholia i ekstaza” Projekt totalny w twórczości Andrzeja Sosnowskiego (2009), edytorka Dzienników Agnieszki Osieckiej.