7-8/2022
Grzegorz Kondrasiuk

Franciszek Piątkowski

 

„Zamiast podpalać domy i oglądać pożary, wynosiłem z płonących domów pogrzebacze”… O istnieniu Franciszka Piątkowskiego dowiedziałem się w roku 2005. W lubelskiej „Chatce Żaka” o buncie i konformizmie debatowali twórcy dawnego lubelskiego teatru studenckiego, Piątkowski to wszystko moderował, a powyżej zacytowane zdanko rzucone było mimochodem. Później, przy autoryzacji, kilka długich rozmów. Dzisiaj zaczynam je rozumieć. Dlaczego zapamiętałem te pogrzebacze? Czyżby dawał jakieś znaki z zaświatów? Odszedł za szybko, w 2016, zbyt pochopnie, bo z rocznika ’46 mogliby przecież jeszcze nie brać. Wbrew Kierkegaardowi, którego wtedy cytował. Znalazłem ten fragment: „Ze wszystkich śmiesznych rzeczy tą najśmieszniejszą jest bycie na świecie zagonionym, bycie człowiekiem, który szybko zabiera się do jedzenia i szybko zabiera się do swych czynów”.

Tytuł całości: Co jest grane. Trzy tomy: Publicystyka teatralna (1972–2002), Teatry lubelskie. Felietony i recenzje (1972–1997), Teatry lubelskie. Wydane prywatnym sumptem, wybór i sumpt: Jadwiga Piątkowska. Czytam je i zerkam na biogram Franciszka Piątkowskiego, krytyka, reportażysty, poety, wykładowcy (m.in. białostockiej filii PWST), redaktora pisma „Kontrasty”, człowieka o wielu zainteresowaniach i zawodach. Czytam, by odpowiedzieć sobie na dwa pytania: o jego program krytyczny, i o jego pokolenie, jaka tam była w nim trucizna. Jest to formacja mniej pamiętana, która do gry weszła w połowie lat sześćdziesiątych, kiedy już było dawno po Październiku, ale o zorganizowanej, ogólnopolskiej antykomunistycznej opozycji nikt jeszcze nie śnił. Piątkowski, poeta, student prawa UMCS, z powołania dziennikarz i krytyk teatralny, szybko poszedł na etat do lubelskiego dziennika „Sztandar Ludu”. Uruchamiał lokalne oddziały, przy czym, pracując w tzw. oficjalnym organie, toczył wieczne batalie, próbując podważać miejscowe status quo. W 1973 przeniósł się do Białegostoku, gdzie świeżo powołany I sekretarz Komitetu Wojewódzkiego PZPR, Zdzisław Kurowski, rozkręcał tzw. przyspieszenie białostockie (w tym – ożywienie kulturalne). Do Lublina i do „Sztandaru” wrócił w roku 1982. Nie kręciła go Warszawa ani duże ośrodki, ale Lublin, Zamość, Białystok, przy czym absolutnie nie miał w dupie wsi i małych miasteczek. Więc – lokalny patriota, który ma nawyk chodzenia za licznymi sprawami. Uprawiał ten zapomniany dziś styl zaangażowanego dziennikarza społeczno-kulturalnego, w którym tzw. czernienie papieru było istotnym, ale niejedynym składnikiem funkcjonowania jako samodzielna jednostka twórcza. Za swojego mistrza uważał Irzykowskiego, pisał o misji krytyka jako dokumentalisty. Ale oczywiście robił coś więcej, bo miał duszę prowokatora, takiego piekielnie inteligentnego i złośliwego, uprawiającego dowcip wyrafinowany. Miał zadziwiającą, jak na piszącego w prasie codziennej, skłonność do cytowania filozofii i literatury, od Brechta do św. Augustyna, i z powrotem. Za jaki teatr dałby się pokroić? Za Elżbietę Bam Gongu 2, za lubelskie spektakle Kazimierza Brauna, za Leszka Mądzika, za Gardzienice, no i za Dom nad morzem Elżbiety Bojanowskiej. Do znudzenia powtarzał w miejscowej prasie, w kierunku urzędników skierowane diatryby, że teatr (często ten eksperymentalny, alternatywny) się liczy, że znają nas w Polsce i za granicą. To zdaje się Piątkowski wymyślił i promował hasło „lubelskie zagłębie teatralne”. Opowiadał o pierwszych latach Gardzienic, to od niego dowiedziałem się, że w okolicach roku 1975 pomagał Ewie Benesz i Włodzimierzowi Staniewskiemu założyć na Białostocczyźnie wędrowny Teatr Ekspedycji, pokazywał mi notatkę z ich spotkania we trójkę. Ostatecznie, jak wiadomo, wyszło inaczej. Czy to nie za jego sprawą kręcił się po tamtych okolicach, szukając nowej siedziby, Grotowski? Inne spotkanie, warte dziś przypomnienia. Rok 1982, związane z opozycją teatry Grupa Chwilowa, Provisorium, Scena 6 tracą etaty i miejsce w studenckim ośrodku „Chatka Żaka”. Ich liderzy proszą Piątkowskiego o pomoc: „Chcieć to chciałem, ale nie za bardzo wiedziałem jak. […] Jeżeli dokonania tych teatrów znajdują uznanie daleko poza Lublinem, to być może znajdzie się pośród władzy ktoś odważny, kto w imię choćby lokalnego patriotyzmu wpisze sobie do życiorysu haka. […] Szlifowanie klamek i schodów oraz gimnastykowanie języka trwało wprawdzie dość długo, ale było warto”.

A co z tymi pogrzebaczami? Kiedy Kierkegaard pęka ze śmiechu, to czyni to po swojemu, bo dalej aforyzm idzie tak: „Kiedy widzę muchę, która w decydującym momencie siada na nosie takiego przedsiębiorcy, albo kiedy zostaje on ochlapany przez przejeżdżający powóz, który śpieszy się jeszcze bardziej […], albo kiedy spada na niego dachówka i go zabija, śmieję się wtedy z głębi duszy. […] Co oni chcą osiągnąć, ci narwańcy? Czyż nie jest z nimi tak jak z ową kobietą, która, gdy w domu wybuchł pożar, do tego stopnia straciła głowę, że ratowała pogrzebacz? A cóż oni uratują z wielkiego pożaru życia?”.

teatrolog, dramaturg, krytyk teatralny. Redaktor i współautor książek Scena Lublin (2017) i Cyrk w świecie widowisk (2017). Pracuje na UMCS, współpracuje z Instytutem Teatralnym w Warszawie.