9/2022

Czechow bez ojcowizny

Nasz Płatonow miał być balem na Titanicu, pokazywać moment, w którym nie da się już zatrzymać przed upadkiem. Z pijaństwa, z przegranego życia, z lęków, z tego pochodu pijaków-ojców, którzy nic nie mają nam do zaoferowania” – mówi Małgorzata Bogajewska w rozmowie z Justyną Landorf.

Obrazek ilustrujący tekst Czechow bez ojcowizny

fot. Przemysław Jendroska / Teatr Śląski w Katowicach

 

JUSTYNA LANDORF Dlaczego Czechow? To Pani trzecia inscenizacja rosyjskiego dramaturga. W 2014 roku przygotowała Pani Trzy siostry w Teatrze Dramatycznym. W zeszłym roku miała miejsce premiera Wujaszka Wani w Pani macierzystym Teatrze Ludowym. Między realizacją Wujaszka a propozycją Roberta Talarczyka z Teatru Śląskiego upłynęło niewiele czasu. Czy wiedziała Pani od początku, że chce ponownie robić Czechowa?

 

MAŁGORZATA BOGAJEWSKA Wiedziałam, ale miał to być dość specyficzny Płatonow. Jak zaczęliśmy rozmowy, to myślałam o Płatonowie, który byłby pewnego rodzaju dialogiem ze słynnym przedstawieniem Jerzego Jarockiego – Płatonowem – Aktem pominiętym. Miał to być bohater bardzo zmarginalizowany, który nie ma już w sobie mocy odpowiedzenia na oczekiwania, które stawiają mu kobiety. Płatonow zapijaczony, któremu chyba się już trochę nie chce. W radykalnej wersji planowałam zrobić dziwną noc upiorów, a w jeszcze radykalniejszym wariancie myślałam o tym, że wszystko dzieje się tylko pomiędzy Płatonowem a Saszą. Miał to być spektakl o śmierci, o zatracaniu się. Takie były wstępne przemyślenia i początek rozmów o Płatonowie. Wujaszek Wania, którego zawsze chciałam zrobić i który pojawił się w trakcie pandemii, otworzył mi Czechowa na nowo i sprawił, że uznałam, że może nie należy się bać i trzeba sięgać po marzenia. Bo Trzy siostry, z których oczywiście mam dużo dobrych wspomnień i cudownych spotkań aktorskich, były jednak spektaklem niespełniającym moich oczekiwań. Dlatego przez wiele lat nie zajmowałam się Czechowem. Dopiero Wujaszek dał mi poczucie, że stałam się gotowa na ponowne spotkanie z autorem. Stąd też Płatonow. A potem zaczęły się zmiany. Wkrótce po rozpoczęciu naszych prób rozpętała się wojna w Ukrainie, więc Płatonow zaczął ewoluować.

 

LANDORF Trudno uniknąć odniesień do wojny, zwłaszcza w kontekście dyskusji, która trwa w mediach, na temat tego, czy powinniśmy wystawiać rosyjskich twórców. I jeśli tak, to czy na przykład, jak w przypadku sióstr Prozorow z inscenizacji Luka Percevala, zamieniać tęsknotę za Moskwą na tęsknotę za Kijowem, czy, jak w Pani spektaklu, włączać fragmenty tekstów rosyjskich twórców, ostro sprzeciwiających się reżimowi Putina. Listy otwarte Władimira Sorokina oraz Artura Sołomonowa ukazały się w tłumaczeniu Agnieszki Lubomiry Piotrowskiej, autorki przekładów, na podstawie których zrobiła Pani dwa ostatnie spektakle. Dlaczego zdecydowała się Pani na jej wersje, a w przypadku Trzech sióstr – na przekład Natalii Gałczyńskiej?

 

BOGAJEWSKA Trochę ciężko mi uzasadnić wybór sprzed lat. Pamiętam, że już wtedy istniało tłumaczenie Agnieszki. Na próbach czytaliśmy wiele przekładów i do tego, co chcieliśmy zrobić w spektaklu, śpiewność czy też muzyczność Gałczyńskiej bardziej nam pasowała. Przekłady Agnieszki Lubomiry Piotrowskiej, które bardzo cenię, zawierają w gruncie rzeczy niewielkie zmiany w stosunku do pozostałych tłumaczeń, ale rytm dialogu jest nieco bardziej „upotoczniony”. Bohaterowie mówią żywszym, bardziej komunikatywnym językiem. Nie ma żadnego pustego zdania wysyłanego w przestrzeń, dzięki takiemu językowi łatwiej można przeprowadzić aktywne spotkanie na scenie. W kameralnych przestrzeniach, w których zrealizowałam oba spektakle, wybrzmiewa on doskonale. Agnieszka bardzo mi pomogła, po pierwsze dostarczając Płatonowa kompletnego, czyli łącznie z fragmentami z wcześniejszych wersji, które przez Czechowa zostały wykreślone. Po drugie, dzięki swojej doskonałej orientacji w realiach rosyjskich, podpowiedziała mi wspomniane teksty Sorokina i Sołomonowa. Dzięki nim mogłam stworzyć rolę Marii, która jest dla mnie postacią starającą się patrzeć na świat w odmienny sposób.

 

LANDORF Z tej pełnej wersji dramatu, o której Pani mówi, pochodzi mocne oskarżenie w stosunku do przegranych ojców – poza skłonnością do alkoholizmu niczego swoim dzieciom nie przekazali. Motyw bezużyteczności ojców pojawia się również w jednym z trzech tytułów, pod którym funkcjonuje sztuka Czechowa, czyli Bez ojcowizny. Natomiast krytyka Putinowskiego reżimu oraz bierności i ślepoty rosyjskiego społeczeństwa pada z ust Marii. Dlaczego to ona jest postacią mającą odwagę wypowiedzenia tych słów? W tekście jest bardzo młodą dziewczyną, wręcz wyśmiewaną, której nikt nie słucha. U Pani zostaje zagłuszona porywającą i opiewającą wielkość narodu rosyjskiego pieśnią, z repertuaru zespołu Lube (ulubieńców Władimira Putina).

 

BOGAJEWSKA Nie wiemy naprawdę, co dzieje się w Rosji. Natomiast wydaje mi się, że to społeczeństwo bardzo się w tej chwili radykalizuje, co w jakimś absurdalnym sensie można by po ludzku zrozumieć. Wielu Rosjan, początkowo przeciwnych wojnie, zaczęło ją gorąco popierać. Większość z nich uważa, że to oni mają rację, a my, czyli przeciwnicy wojny, jesteśmy oszukiwani, i to my daliśmy sobie wmówić jakąś nieprawdziwą wersję zdarzeń. To jest dla mnie przerażające, dlatego to Maria, słowami tych, którzy odważyli się na napisanie listów otwartych, mówi: „Przestańcie tęsknić do wielkiej historii, w której nigdy nie żyliście”. Ten mit mocarstwowej, wielkiej Rosji jest bardzo silny. Mit ogromnego, nieobliczalnego, potężnego kraju, mit, którego za żadną cenę nie wolno oddać. Dlatego został zderzony z niezwykle popularną pieśnią, śpiewaną niczym nasze Hej, sokoły na każdej alkoholowej biesiadzie, pieśnią opowiadającą o miłości do matki-Rosji, do tej ziemi. Nasz spektakl miał być dziwnym balem na Titanicu, momentem, w którym nie da się już zatrzymać przed upadkiem. Upadkiem własnym z pijaństwa, z przegranego życia, z lęków, z tego pochodu pijaków-ojców, którzy nic nam nie mają do zaoferowania. Wszystko to, jak również własne niespełnienie, sprawia, że bohaterowie w gruncie rzeczy mają w pogardzie pracę. Że jest to warstwa społeczna – nie wiem, jak ją nazwać, może arystokracją rosyjską – o której, jeżeli można mówić w kontekście pracy, to tylko w kategorii posiadania jakichś interesów. Tak jak Głagoliew, który posiada sześćdziesiąt trzy knajpy, a za chwilę będzie miał ich sześćdziesiąt siedem. Ale skąd, dlaczego, kto mu te pieniądze dał, w jaki sposób je zdobył, z kim się układa, żeby te pieniądze mieć, mówić nie wolno. Bo jak zauważa w jednej ze scen Osip: „On się dobroczynnością zajmuje, więc jego nie posadzą”. Na co sam Głagoliew z uśmiechem odpowiada: „Tak, a za rok sześćdziesiąt siedem”. I to są absolutnie słowa Czechowa, nic tu nie jest dodane. Bohaterowie doskonale zdają sobie sprawę, że ci, którzy mają pieniądze, nie wzbogacili się w wyniku ciężkiej i uczciwej pracy. Anna Wojnicew sama o sobie mówi, że jest bezużyteczna i powinna pracować. Ale przecież te majątki, te kopalnie, po mężu, po kimś innym, ciągle jeszcze posiada. Dlatego włożyłam słowa oskarżenia w usta Marii, bo ona, przynajmniej w naszym ujęciu, jest jedyną uczciwie pracującą osobą. Owszem, pracuje jeszcze Kola, ale widzimy, że jest on na drodze do upadku. W chwili nie tylko zaćmienia alkoholowego, ale i rozpaczy wykrzykuje: „Będę wielkim chirurgiem”, a po chwili dodaje: „Ale jak nie będę, to i tak mnie poniesiesz. Nosisz swojego pijanego męża, tak jak nasza matka nosiła naszego pijanego ojca, a jej matka naszego dziada”. Pochód pijanej, bezużytecznej Rosji trwa w najlepsze…

 

LANDORF Więc tylko Maria zdobywa się na odwagę.

 

BOGAJEWSKA Maria jest dla mnie jedyną osobą, która stara się być samodzielna. Jest wykształcona, usiłuje mieć własne zdanie i próbuje przeciwstawiać się patriarchalnej Rosji, chociażby poprzez fakt, że nie daje się całować w rękę, że stara się stawiać granice, mieć jakieś zasady i w najmniejszym stopniu przynależy do tego towarzystwa. Wiem, jak opisana jest u Czechowa. W to się nie chce wierzyć – wystarczyło, aby Płatonow pocałował ją dwa razy i ona się w nim zakochuje. Ale pomijając to, stwierdziłam, że Maria jest kimś ważnym, kimś, kto próbuje mieć własny głos, myśleć po swojemu i powiedzieć prawdę. Rzeczywiście jest postacią lekceważoną, trochę wyśmiewaną. Nikt nie traktuje jej poważnie, bo to kobieta, którą powinno się wychować.

 

LANDORF Czy przy adaptacji tekstu i komponowaniu scenariusza czerpała Pani jeszcze z innych lektur?

 

BOGAJEWSKA Sam motyw Marii i jej nawiązań do wojny powstał późno, bo dopiero po Buczy. To był przełomowy moment, kiedy wspólnie z aktorami poczuliśmy, że musimy coś zrobić, w jakiś sposób zareagować, wypowiedzieć się, użyć mocniejszych środków. Natomiast te sto siedemdziesiąt stron tekstu – absolutnie wybitnego, poprowadzonego w tak różne strony, tekstu, z treści którego w zasadzie można by stworzyć kilka odrębnych sztuk – zupełnie mi wystarczyło. Uwielbiam Czechowa. Już jako bardzo młody autor miał niezwykłą wprost intuicję i zmysł obserwacji. Anna mówi: „Nakarmię cię, Nikołaju, dam ci placek i dam ci wszystko”. Toczy się rozmowa wokół jedzenia, ale tak naprawdę to dialog o straconym życiu, straconej miłości, i o tym, że znikąd nie będzie pocieszenia. I ten dwudziestolatek był w stanie coś takiego napisać. To są rzeczy proste, radykalne, a jednocześnie jest w nich wszystko. Czechow pisał w tak dojrzały, piękny, naprawdę doskonały sposób. To była ogromna przyjemność zarówno obcowania z samym tekstem, jak i tworzenia na jego bazie naszego własnego Płatonowa. Po prostu przygoda życia. Zwłaszcza dla mnie, ponieważ w moich inscenizacjach prawie nigdy nie adaptuję tekstów, tylko zazwyczaj pracuję na gotowych utworach, skracając je w niewielki sposób. Tutaj więc była ogromna satysfakcja.

 

LANDORF Próbowałam sprawdzić, czy ktokolwiek zrobił Płatonowa bez Płatonowa, ale chyba jest Pani jedyna. Tytułowy bohater fizycznie nie pojawia się na scenie, ale oczywiście jest cały czas obecny, wszyscy na niego czekają, niczym na postać z Becketta. Żeby wrócił, porwał, uwiódł, zabawił, w nadziei, że coś dzięki niemu może się zmienić.

 

BOGAJEWSKA Płatonow jest takim wentylem. Pozornie odważny i pozornie uczciwy, w rzeczywistości spełnia funkcję błazna. Wszyscy czują się w tym spełnieni dlatego, że ktoś powiedział prawdę o nich i za nich. To przynosi ulgę, ale ponieważ chodzi o Płatonowa, wiejskiego nauczyciela, który wiecznie romansuje, za dużo pije i ma głupią żonę, nikt nie musi traktować go serio. To w gruncie rzeczy wygodna postawa. Taka konfrontacja z prawdą poprzez Płatonowa. Brak Płatonowa powoduje, że wszystkie te brudy, o których wie się nawzajem, zaczynają między pozostałymi bohaterami krążyć i stają się ostrzami, które mierzą w nich samych. Bo one nie znikają, one na nich czekają i domagają się jakiegoś rozładowania. Tę funkcję błazna trochę przejmuje Nikołaj, a trochę pozostali. Nie ma Płatonowa, ale jak mówi Kiriłł, jest „okropna, przerażająca, kompromitująca noc, i brudy, brudy, brudy”. I tak wszystko wyłazi. Następnego dnia odbędzie się licytacja i dom Anny Wojnicew zostanie jej odebrany. Więc to ostatnia noc przed upadkiem, katastrofą. Te brudy muszą wyjść, a w momencie, kiedy nie ma błazna, który je skanalizuje i unieszkodliwi, trzeba samemu się z nimi skonfrontować.

 

LANDORF O ile w Wujaszku Wani, przy całej gorzkiej wymowie spektaklu, zdarzały się komiczne momenty, w Płatonowie właściwie ich nie ma. Biesiada Wani i Astrowa zamienia się tu w przerażające picie, takie do całkowitego upodlenia. Dla mnie to nie jest spektakl o Rosjanach zaczadzonych Putinowską ideologią i zaprzeczających wojnie, tylko, bardziej uniwersalnie, dramat ludzi uwikłanych, słabych, spauperyzowanych, którym nie pozostaje nic innego, jak pogrążyć się w alkoholizmie. Najbardziej chyba przygnębiający jest upadek alkoholowy Anny, w Pani adaptacji postaci centralnej.

 

BOGAJEWSKA Tak, wojna niejako ustawiła nam tę interpretację, a przecież to nie jest najważniejszy temat, to nie jest spektakl o tym. Dla mnie osobiście to przede wszystkim opowieść o Annie, starzejącej się kobiecie, która chciałaby przeżyć swój ostatni lot młodości, miłości, romansu i seksu. I jeszcze raz uwierzyć, że wciąż jest piękna i można jej pożądać. Kobiecie, która w gruncie rzeczy nie ma niczego. Która wie, że nie odnajdzie się w sytuacji, kiedy straci swoje status quo. Przestanie być panią na włościach, będzie nikim, bo przecież nie pójdzie do pracy – ona nigdy nie pracowała. To przerażająca w gruncie rzeczy opowieść o kobiecie, która całe życie była przy mężu, teraz jest wdową po mężu, i jedyne, co jej pozostaje, to jakieś dziwne, błahe romanse. I ona się pewnie zapije, tak przynajmniej przypuszczamy. Jest taka scena, w której Sophie zaczyna płakać, uświadamiając sobie, że Sergiusz, za którego wychodziła, mając nadzieję na jachty, Monako i wspaniałe życie rosyjskich oligarchów, okazał się bankrutem. Wtedy Trylecki mówi: „O, Sophie płacze, a Generałowej nie płakać się chce, lecz zastrzelić”. A ona potwierdza: „Tak, prochu mi trzeba”. Oni wszyscy, znając się dobrze, mówią do siebie nie wprost. Generałowa nie będzie płakać, ale poniesie klęskę i pewnie w taki czy inny sposób odbierze sobie życie. Również dlatego, że jedyną osobą darzącą ją prawdziwym uczuciem jest Osip. I jest w tym niesprawiedliwość losu, że zakochał się w niej ktoś, za kim ona nie pójdzie, bo on jest żebrakiem i rzezimieszkiem. A ona dumną, wielką panią. Po prostu nie może. I ten moment, w którym Anna to sobie uświadamia, jest najbardziej przykrą sceną. Anna Kadulska doskonale panuje nad tak zbudowaną rolą.

 

LANDORF Zgadzam się. Ale i Osip jest u Pani postacią bardziej niejednoznaczną niż w dramacie, mniej może okrutną, choć przecież wiemy, że to morderca i złodziej. Wielką przyjemnością było oglądanie Grzegorza Przybyła w tej roli wraz z partnerującą mu córką Aleksandrą jako Saszą.

 

BOGAJEWSKA Sami śmialiśmy się, że Osip Grzegorza, jako jedyny, nie używa drzwi, tylko pojawia się w nieco tajemniczy sposób, tak jakby ciągle czaił się w mroku. Osip i Sasza to są postaci, które jako jedyne kochają naprawdę. I ponoszą za to ostateczną karę, dlatego że i Osip, i Sasza de facto giną: Osipa zabijają, a Sasza próbuje popełnić samobójstwo. Kiedy ich wyobrażenie o tym, czym jest miłość, miesza się z rzeczywistością. Sasza na końcu mówi: „Jestem dżdżownicą”, czyli tak po prostu przechodzi cały proces zrozumienia, kim jest jej mąż, kim jest ona w tej układance i jakie zajmuje miejsce, więc nie widzi innego wyjścia. Tak samo ginie Osip, choć można by domniemywać, że został zabity celowo. Ktoś, kto przejmuje majątek, nie życzy sobie obok osoby, która będzie bronić Anny, gdyż byłoby to niebezpieczne… Paradoksalnie, te dwie najbardziej niewinne osoby giną.

 

LANDORF Porozmawiajmy o rozwiązaniach scenograficznych w Pani realizacjach Czechowa. W Trzech siostrach była to minimalistyczna i nierealistyczna duża przestrzeń, w Wujaszku Wani jednolita stylistycznie i kolorystycznie scena z upiorną beżowo-brązową tapetą, w Płatonowie scenografka nawiązuje do autorskich didaskaliów, opisujących eleganckie i urządzone z przepychem wnętrze gabinetu Generała: kilimy, biała broń zawieszona na ścianach, pistolety.

 

BOGAJEWSKA Bardzo lubię scenografię i kostiumy Anny Karczmarskiej. Zależało mi, żeby wnętrze wyglądało jak inspiracja stylem Versace. Rzucające się w oczy bogactwo, poczucie, że oni bardzo lubią pieniądze. W Wujaszku widać, że akcja się dzieje w biedniejącym, upadającym gospodarstwie. Wracając do Trzech sióstr, po tylu latach mogę zdradzić, że scenografia miała wyglądać zupełnie inaczej. Realistycznie, z gigantyczną klatką z orłami. Niestety, istniało niebezpieczeństwo, że ptakom stanie się krzywda. Reflektory sceniczne były za blisko zwierząt. Pomysł upadł praktycznie na trzy dni przed premierą. Późniejsze spektakle były bardzo kameralne i zrealizowane w niewielkich przestrzeniach. Tymczasem wybieramy się do Czech na Festival Hradec Králové, na którym wystawiamy Wujaszka Wanię na dużej scenie. Zobaczymy, jak sobie poradzimy.

 

LANDORF Wujaszka Wanię obsypano wieloma nagrodami. Może odkryła Pani jakiś patent na wystawianie rosyjskiego dramaturga? Czy wróci Pani jeszcze do Czechowa?

 

BOGAJEWSKA Na pewno nie w najbliższym czasie. Cieszę się, że zrealizowałam te dwa spektakle, które na szczęście są zupełnie różne. Ale szczerze mówiąc, nie miałabym w tej chwili odwagi zmierzyć się po raz kolejny z Czechowem. Stałabym się niejako zakładnikiem samej siebie, próbując wymyślić, jak by go zrobić w odmienny sposób. Nie miałabym przyjemności spotkania z tym autorem i radości tworzenia.

 

LANDORF Zapytam więc na pożegnanie: co w końcu stało się z Płatonowem?

 

BOGAJEWSKA Po spektaklu w kuluarach usłyszałam rozmowę widzów, niezwiązanych chyba w żaden sposób zawodowo z teatrem. Jedna z pań spytała: „A niby po co ten Płatonow miałby tam przyjeżdżać?”.

 

 

absolwentka teatrologii UJ, tłumaczka z języka francuskiego i włoskiego, członkini komisji XXVII Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej. Współpracuje z „Didaskaliami”.