10/2022
Artur Pałyga

Zbiegi

 

Ptak uderzył w szybę kuchennego okna. Nie wiedziałem, że to ptak. Robiłem sobie kawę, a tu nagle bach, coś walnęło w szybę. Patrzę, nasłuchuję. Nic. Ślad na szybie taki, jakby ktoś pięść odbił. Potem znaleźliśmy go w trawie. Już nie żył. Kos. Kosa łatwo rozpoznać. Czarny, z żółtym dziobem. Od lat przylatywał tu stale kos. Znał przecież ten dom. Oczywiście zawsze wyobrażałem sobie, że to ten sam, ale dowodów na to nie mam. No troszeczkę mną to zdarzenie wstrząsnęło. Nie minął tydzień i znów – bach! Dokładnie w to samo miejsce w tym samym oknie tej samej kuchni. Od razu wybiegłem, żeby rozejrzeć się w trawie. Dokładnie w tym samym miejscu, co poprzednim razem, leżał ptak. Nie kos. Nie wiem jaki. Nie znam się na ptakach. Żył. Leżał bezwładnie w trawie i patrzył na mnie. Co robić? Zdążyłem znaleźć numer do organizacji zajmującej się ptakami w mieście i zadzwonić do niej. W trakcie rozmowy – „proszę znaleźć jakieś pudełko, włożyć go ostrożnie i przywieźć do nas” – ptak podniósł się i odskoczył w krzaki. „Jeśli tak, to proszę go zostawić”. „OK, ale mamy kota, który wychodzi z domu i właśnie nie wiem, gdzie jest teraz”. Przemyka mi przez głowę autoanaliza, dlaczego w zasadzie chcę ratować ptaka przed kotem, może jednak nie moja to sprawa. Po co ingeruję? Po drugiej stronie słuchawki też zawahanie. Ale jednak jesteśmy ludźmi. Nie chcemy, żeby to działo się na naszych oczach. Kochamy kotki i kochamy ptaszki. Jesteśmy pomocni. „To proszę znaleźć pudełko!” – brzmi rada. Kiedy podchodzę do ptaka, żeby go zabezpieczyć przed kotem, ptaszek fru na drzewo. Polepszyło mu się. Sprawa się rozwiązała. Pozostaje niepokój. Mieszkamy tu od lat. Nigdy nic podobnego się nie wydarzyło. Dlaczego nagle w odstępie tygodnia kolejny ptak uderza dokładnie w ten sam punkt i spada w to samo miejsce w trawie. Cyceron by wiedział. Był augurem – urzędnikiem państwowym odpowiedzialnym za wróżby z lotu ptaków. Powiedziałby, czego się wystrzegać, co robić, czego nie robić. Wierzył, że istnieją niewidoczne dla naszych zmysłów struktury rzeczywistości, niewidzialne dla nas powiązania, które powodują, że ptaki lecą tak, a nie inaczej. Wymyśliliśmy z synem, żeby ponaklejać nalepki na szyby okienne w kuchni, co też uczynił. W naszym racjonalnym świecie ten dziwaczny zbieg okoliczności, ten jeden punkt w szybie, w który uderzyły oba ptaki, można albo wykpić, albo zlekceważyć, albo wpasować w jakąś teorię spiskową. Teorie spiskowe wbrew pozorom również są wykwitem racjonalności – szukają przyczynowo-skutkowych wyjaśnień.

Kiedy nadawałem jeden wspólny tytuł wszystkim felietonom, które piszę dla miesięcznika „Teatr”, myślałem o różnych rzeczach, które nagle i nieoczekiwanie układają się w całość, która posiada znaczenie jawne bądź ukryte, albo też troszeczkę jawne i w części ukryte. Oraz o rzeczach, których się widzi tylko fragmenty, które próbuje się złożyć w całość i się nie udaje. Albo – to fascynowało mnie najbardziej – części, które wyraźnie składają się w coś, ale nie wiem w co. To się wydarza cały czas, ale zapamiętuję tylko te spektakularne. Jak te z ptakami i szybą. Wracają w pamięci jak nigdy nierozwiązana zagadka. Zbiegi okoliczności, które mają o to coś za dużo.

Pamiętam, jak siedzimy, banda dwudziestolatków, u Magdy w pokoju, na parterze bloku, pośród innych bloków. Gadamy i słuchamy czarnych płyt na adapterze Artur. Gra Dżem. Nieżyjący już Riedel śpiewa List do M.

 

Samotność to taka straszna trwoga,

Ogarnia mnie, przenika mnie.

Wiesz mamo, wyobraziłem sobie, że

Że nie ma Boga, nie ma Boga, nie

Nie ma Boga, nie.

 

Płyta zacięła się na „Nie ma Boga”. Zamarliśmy wszyscy. Nikt się nie ruszał. Adapter powtarzał w kółko: „Nie ma Boga… nie ma Boga… nie ma Boga…”. Oczywiście, płyty się zacinały, ale że akurat te trzy słowa! I co by to miało znaczyć? Dlaczego ten komunikat do nas? Że co? Powracająca w pamięci zagadka, do której w różnych momentach życia dopasowuje się różne odpowiedzi.

Albo jak znalazłem na chodniku telefon komórkowy. O mało go nie rozdeptałem. Leżał sobie. Rozglądam się, kto go zgubił. Nikogo nie widać. Wtedy jeszcze nie było blokad na odciski palców czy na cyfry. Czytam esemesy, lekka ekscytacja, że można sobie wejść w czyjąś prywatność, i już po pierwszych esemesach mogłem się domyśleć, ale to zbyt zaskakujące, więc zaiskrzyło dopiero, kiedy ktoś zadzwonił i wymienił imię właściciela. To były esemesy ode mnie. Telefon należał do mojego przyjaciela, który mieszkał w bloku w centrum miasta. Bardzo to było dziwne. Gadaliśmy potem o tym, że może czegoś nie widzimy, jakichś ukrytych w rzeczywistości rzeczy, podobnie jak pies, który nie widzi, co jest na obrazie, bo dla niego to tylko płaskie, kolorowe plamy.

I ta była więźniarka Auschwitz-Birkenau, z którą robiłem wywiad dla oświęcimskiego muzeum, która mi opowiadała, jak wymaszerowali z obozu, i kiedy wojna się skończyła, wracała pieszo z Niemiec do domu. I spotkała na drodze idącą z naprzeciwka, przebraną w cywilne ubrania esesmankę, szrajberkę, która znęcała się nad nią w obozie. I akurat jechała radziecka ciężarówka z żołnierzami. I ona zatrzymała tę ciężarówkę i wskazała: „To jest zbrodniarka, esesmanka z Auschwitz”. Żołnierze zabrali je obie. Niemkę zamknęli, a Polkę skrzywdzili. I do dzisiaj wraca to do niej. I chce się temu zbiegowi zdarzeń nadać znaczenie. Raz takie, raz takie. Nie wiadomo jakie.

dramatopisarz, dziennikarz, dramaturg w Teatrze Śląskim w Katowicach. Autor m.in. Żyda Nieskończonej historii; nagrodzony Gdyńską Nagrodą Dramaturgiczną za W środku słońca gromadzi się popiół (2013).