10/2022
Magdalena Drab

Dwubiegunowo

 

Urodziłam się na planecie Ziemia pociętej przez nitki kolei i pokiereszowanej autostradami. Jest na niej około dwóch tysięcy lotnisk. W 2018 roku padł rekord liczby kursujących samolotów pasażerskich. Było ich prawie dwadzieścia tysięcy i wykonały niemal dwieście tysięcy lotów. Próbuję wyobrazić sobie te samoloty stojące w rzędzie jeden obok drugiego i nie potrafię. Mimo to istnieje mnóstwo miejsc, których większość mieszkańców tej planety nigdy nie zobaczy. Mnóstwo krajobrazów ominie także mnie, a nazwy odległych krain będą co najwyżej migawką z filmu przyrodniczego. Nawet gdybym śladem wielu podróżników udała się na wyprawę dookoła świata, trasa mojej wędrówki byłaby tylko cienką wstążeczką okalającą glob. Całe połacie Ziemi pozostaną dla mnie nieodkryte. I trochę szkoda, bo jak głosi popularne powiedzenie: żyje się tylko raz, ale być może ta niedostępność świata, który znajduje się tuż obok, jest cenną nauczką. Smutkiem, z którym trzeba żyć i który warto docenić.

Dużo myślę o biegunach. To takie flagowe atrakcje Ziemi – wieczna zima, nieskończona biel, zorze i misie polarne. Tyle się o nich mówi w podręcznikach, a nikt tam nie jeździ poza kilkoma szaleńcami bez życia prywatnego. Mieszkać tyle lat na jakiejś planecie i nigdy nie zobaczyć jej krańców – wydaje się wielkim zaniedbaniem. Przecież są tylko dwa bieguny. Można dla nich wykroić te kilka miesięcy w napiętym harmonogramie, zamiast siedemdziesiąt lat grzać się na nizinach i wcale nie interesować się światem dookoła. To normalne, że nie wystarczy czasu na zobaczenie wszystkich ziemskich atrakcji, ale obejrzenie przynajmniej najwyższego szczytu i najdalszego punktu planety powinno być obowiązkowym elementem zwiedzania. Żyjąc, nie mamy tam tak bardzo daleko, jak będziemy mieli, gdy się skończymy. Wiedział o tym Henry Hudson, który zaginął porzucony wraz z synem i wiernymi marynarzami w maleńkiej łódce w zatoce swojego imienia. Wiedzieli o tym być może nieszczęśnicy z tragicznej wyprawy Franklina i Jan Nagórski – pierwszy człowiek latający nad Arktyką. Życie to jedyna okazja, by chłonąć ten niezwykły świat. Większość religii przedstawia nasz byt jako jednorazowy i tylko gdzieniegdzie rodzą się pogłoski o powtórnym zasiedlaniu ciał. Niestety dowodów brak. Szukał ich doktor Ian Stevenson, ale nikt dziś nie traktuje go poważnie. Szkoda. Kolejne wcielenie być może byłoby moją szansą.

Z żalem muszę przyznać, że w tym życiu najprawdopodobniej nie udam się do krainy, która kryje się pod ogonem Wielkiej Niedźwiedzicy, a tym bardziej daleko na południe, gdzie nieustannie wieją ryczące czterdziestki i wyjące pięćdziesiątki. Czytam więc podręczniki o dziwach, które można tam zobaczyć. Oglądam na fotografiach torosy – zamarznięte, spiętrzone góry. Dziwię się, że trzy czwarte wody słodkiej jest tam zaklęte, a przecież Wisła też jest całkiem szeroka. Gdy lodowce szelfowe łamią się, mówi się, że się cielą. Uwalniają wtedy góry lodowe. Największa z nich miała ponad sześć tysięcy kilometrów kwadratowych, a przecież to tylko okruszek, cielątko, które oderwało się od wielkiego, mlecznego krajobrazu i podryfowało ku odległym morzom jako dowód istnienia tego niezwykłego świata.

Już za dwa lata pewna szwedzka firma planuje uruchomić regularne loty na biegun północny. Jeszcze jeden samolot dołączy do codziennego rozkładu. Koszt wycieczki to jedyne dwieście dziesięć tysięcy dolarów. Do tej pory odbywało się tylko pięć wycieczek rocznie, więc to spore udogodnienie. Fantazjuję, że może warto byłoby się trochę postarać, zaoszczędzić i zobaczyć coś naprawdę wyjątkowego, zamiast rok w rok grzać stopy na plaży w Mielnie. Nawiedzają mnie groźne truizmy, te niebezpieczne pseudomądrości, które napędzają we mnie bulimiczną żądzę życia i krajobrazów. Słyszę wspomniane już: żyje się tylko raz i nigdy nie mów nigdy, wszystko się może zdarzyć, wiara czyni cuda, chwytaj dzień czy sięgaj po marzenia. Czuję, jak narasta we mnie żarłoczność, a potem rezygnacja.

„Czy nie na tym polega właśnie jedna z zalet alpinizmu, że nadaje on znów wartość rzeczom tak banalnym jak jedzenie i picie?” – zauważył kiedyś Krzysztof Wielicki. Może po to właśnie odwiedza się końce świata, by móc potem docenić błogie wylegiwanie się na szarym krześle, w szarym bloku, przed szarym podręcznikiem ze zdjęciami torosów.

Nad otwartą książką myślę o biegunach planety pełnej jednorazowych istot. Balansuję między uczuciem zawodu a euforią. Nad głową brzęczy dwadzieścia tysięcy samolotów, a ja nie wsiadam do żadnego z nich. Oglądam je z perspektywy mrówki. Jutro znów trzeba będzie wziąć swój listek, który waży pięć razy tyle co moje ciało, i dźwigać go tą samą od lat ścieżką. Nudną, krótką i dobrze znaną.

aktorka, autorka i reżyserka, w zespole Teatru im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy. Laureatka Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej (2017) za dramat Słabi.