11/2022

Tylko szaleństwo

We Własnym pokoju Zofii Gustowskiej choroba Virginii Woolf pokazana zostaje tak, że dominuje całą opowieść. Szaleństwo jest sceniczne, dodaje dramatyzmu i pikanterii.

Obrazek ilustrujący tekst Tylko szaleństwo

fot. Klaudyna Schubert / Teatr Łaźnia Nowa

 

We wrześniu 1929 roku Virginia Woolf publikuje długi esej zatytułowany Własny pokój. Nie wie wówczas, że stanie się on klasyczną pozycją literatury feministycznej (co prawda nie od razu) i będzie czytany przez kolejne pokolenia badaczek, pisarek i artystek. Woolf wykorzystała w nim dwa wykłady, które wygłosiła rok wcześniej w dwóch damskich college’ach Uniwersytetu Cambridge (Newnham College i Girton College). Przedstawienie wyreżyserowane przez Zofię Gustowską w Łaźni Nowej w Krakowie zaczyna się od nawiązania do tych właśnie okoliczności powstania eseju. Na scenie stoi Virginia Woolf (Magdalena Osińska), ubrana w długą sukienkę w kwiaty. „Otóż, kobieta musi mieć pieniądze i własny pokój, jeśli ma uprawiać twórczość literacką” – tym najsłynniejszym chyba cytatem z Własnego pokoju zwraca się do widzów.

Tylko, że my – realna publiczność, do której mówi – nie istniejemy w rzeczywistości fabularnej. Woolf Osińskiej ćwiczy swoją przemowę w domu, a jedynym świadkiem tych przygotowań jest jej mąż Leonard (Daniel Malchar), który na scenie pojawia się chwilę później. W przedstawieniu bowiem tytuł eseju (a jednocześnie spektaklu) zostaje potraktowany dosłownie: oglądamy w nim Virginię Woolf w sytuacjach prywatnych, w jej mieszkaniu, w intymnej relacji z mężem. Przestrzeń ogranicza się tylko do kilku rekwizytów: kanapy, fotela, lodówki i dużej figurki realistycznie przedstawiającej siedzącego psa (Woolf opiekowała się w swoim życiu kilkoma psami, choć żaden nie wyglądał jak ten, którego oglądamy na scenie). W lodówce, jak się później okaże, leży kubeczek jogurtu oraz stos kartek papieru. Tylna ściana pozostaje pusta, bo na niej wyświetlana będzie transmisja z kamery, dzięki której widzimy głównie zbliżenia na twarze wykonawców. To przestrzeń surowa i mało przytulna, która bardziej przypomina współczesne kawalerki niż prawdziwy dom Woolfów.

Na scenie Virginia i Leonard rozmawiają, kłócą się i godzą. W ciągu nieco ponad godziny oglądamy różne stadia ich relacji: przywiązanie, poświęcenie, irytację, zmęczenie sobą nawzajem, miłość i nienawiść, żal i czułość. On opowie jej o tym, jak nadzorował egzekucje w czasach, kiedy był żołnierzem stacjonującym w brytyjskich koloniach w Afryce. Ona zwierzy się jemu z wątpliwości, czy przygotowywane przez nią przemówienie zostanie dobrze przyjęte. On jest rozżalony, bo czuje się mały w cieniu jej pisarstwa. Ona, mieszkając na przedmieściach, czuje się uwięziona i pragnie wrócić do Londynu.

W pewnym momencie Virginia niemal niezauważalnie popada w szaleństwo. Informuje nas o tym początkowo przede wszystkim zachowanie Leonarda. Wkrótce jednak staje się jasne, kto w ich relacji sprawuje opiekę, a kto jej wymaga. Szczególnie wyrazista jest jedna scena: mąż wyciąga z lodówki kubeczek jogurtu i próbuje nakarmić nim żonę. Ta jednak odmawia jedzenia, pluje jogurtem na podłogę, macha głową i rękoma, jej wypowiedzi są coraz bardziej deliryczne. Virginia staje się okrutna dla Leonarda, krzyczy na niego i stara się uderzyć w jego poczucie własnej wartości. Wreszcie on, zmęczony, wychodzi, a ona, pozostawiona sama, jak dziecko buduje z kanapy, stołu i krzesła fort, w którym się chowa.

Wierzę, że za tym przedstawieniem stały dobre intencje. Podejrzewam, że twórczyniami kierowała fascynacja biografią Woolf i chęć pokazania pisarki nie ikonicznej i posągowej, a bliskiej widzowi, skomplikowanej i borykającej się z własnymi problemami. Przyznam jednak, że nie rozumiem, dlaczego pytanie, które stawiają w opisie przedstawienia – „Na ile te odważne postulaty udało się wcielić w życie samej autorce?” – jest potrzebne, zasadne albo chociaż ciekawe. Czy postulat „własnego pokoju” jest mniej ważny, jeśli nie został przez Woolf wcielony w życie? Bardziej istotny? Nie jestem też pewna, jak właściwie twórczynie spektaklu odpowiadają na postawione przez siebie pytanie. Czy Virginia Woolf pisała o potrzebie niezależności, będąc zależną od Leonarda? Czy może przeciwnie: mimo swojej zależności potrafiła znaleźć w małżeństwie przestrzeń dla siebie? Trudno powiedzieć, jak ma się do tego fakt (nieprzytaczany w przedstawieniu), że w 1910 roku, po dwóch latach regularnego pisania i na dwa lata przed ślubem, Virginia Woolf (wówczas Adeline Virginia Stephen) pisała i wydawała drukiem na tyle dużo swoich tekstów, że – jak pisze Gillian Gill, autorka książki Virginia Woolf and the Women Who Shaped Her World – stać ją było nie tylko na własny pokój, ale też na domek letniskowy.

Zaryzykowałabym także twierdzenie, że esej Własny pokój szczególnie mocno nie nadaje się do biograficznej interpretacji. W tekście Woolf przyznaje, że mało wie o codziennym życiu kobiet w poprzednich epokach, bo sposób, w jaki opowiadamy sobie historię świata, nie pozostawia na to miejsca. Nawet wybitne kobiety są marginalizowane, cóż dopiero te mniej znaczące. Woolf pisze o Jane Austen jako o przykładzie znakomitej pisarki pozbawionej własnego pokoju i zmuszonej pracować we wspólnej przestrzeni salonu. Pisze jednak również o Judith Shakespeare, rzekomej siostrze Williama, obdarzonej nie mniejszym talentem, którego nie mogła zrealizować w patriarchalnym świecie (ten fragment zostaje zacytowany na scenie i przekształcony w historyjkę, którą Virginia opowiada Leonardowi). Jak widać, w eseju fikcja miesza się z rzeczywistością. Jego narratorka potraktowana zostaje według tej samej zasady: „Nazywać mnie możecie Mary Beton, Mary Seton, Mary Carmichael, czy jak Wam się tylko spodoba – to bez znaczenia” – informuje.

Oczywiście Woolf pisze o sprawach, które są jej bliskie i o tym, co dobrze rozumie. Długo opowiada o tym, co spotkało narratorkę na fikcyjnym uniwersytecie Oxbridge (połączenie nazw dwóch największych angielskich uczelni: Oxfordu i Cambridge). Woolf nigdy nie uzyskała formalnej edukacji i uważała, że podjęta przez jej matkę decyzja o zaniechaniu kształcenia córek wynikała z funkcjonowania niekorzystnego dla kobiet systemu. We Własnym pokoju Woolf pyta nie tylko o zmarnowany potencjał Judith Shakespeare, ale także o własne ograniczenia. Celowo jednak ucieka od jednoznacznego związania swojego pisarstwa ze swoim życiem i swoją prywatnością. Pisarka prowadzi wyrafinowaną grę między prawdą a fikcją, między biografią a zmyśleniem – przedstawienie Gustowskiej upraszcza te komplikacje, tworząc historię jednoznacznie biograficzną.

W eseju Własny pokój Woolf skupiała się na strukturalnych i instytucjonalnych ograniczeniach, które napotykają kobiety na swojej drodze. Pokazała między innymi, że sposób, w jaki rozumie się literaturę, jest rodzajem społecznej gry, której zasady zapewniają zwycięstwo niemal wyłącznie mężczyznom. W przedstawieniu Woolf zostaje tymczasem zredukowana do relacji ze swoim mężem. Choć wspominano jej romanse z kobietami, na scenie widzimy tylko Leonarda. A spektakl prowadzony jest tak, że chcąc nie chcąc współczujemy mężczyźnie trudów życia z żoną wariatką. Leonard jest cierpliwy, mądry, dobry, może nieco kontrolujący, ale nie sposób wątpić w jego dobre intencje. Nie sposób też zaprzeczyć, że kocha swoją żonę – jeśli czyjeś uczucia stoją pod znakiem zapytania, to tylko jej. Virginia zostaje pokazana przede wszystkim jako kobieta szalona.

Oczywiście kłamstwem byłoby twierdzenie, że Woolf przeżyła całe życie w dobrym zdrowiu, zaś romantyzowanie jej choroby byłoby równie nie na miejscu. Problem jednak w tym, że we Własnym pokoju Gustowskiej choroba pokazana zostaje tak, że dominuje całą opowieść. Szaleństwo jest sceniczne, dodaje dramatyzmu i pikanterii. Sprawia, że postać wydaje się bardziej złożona. I niestety twórczynie ulegają pokusie tej widowiskowości, odbiorcy wyznaczając rolę perwersyjnego podglądacza mieszczańskiego dramatu rozgrywającego się w małżeństwie. Ze spektaklu nie dowiadujemy się, że Woolf czytała książkę za książką, że ceniła szczególnie literaturę pisaną przez inne kobiety, choć dowody tego przywiązania raz za razem pojawiają się w eseju Własny pokój. Nie poznajemy pisarki erudycyjnej, czarującej, inteligentnej. Nie ma ani słowa o tym, że była organizatorką życia towarzyskiego, że przyjaźniła się z intelektualistami i artystami, że nie pozwalała, żeby jej choroba definiowała to, kim jest. Zamiast tego na scenie oglądamy kobietę demolującą pokój, biegającą w kółko i plującą jogurtem. W kilku momentach Virginia zwraca się do Leonarda długimi cytatami zaczerpniętymi z Własnego pokoju – zdania te, wyjściowo przeznaczone dla szerokiej publiczności, w przedstawieniu stają się intymną wymianą między dwojgiem ludzi. Tekst, który inspiruje i pobudza do dyskusji kolejne pokolenia feministek, na scenie brzmi słabo, jak deliryczne rojenia kogoś, kto potrzebuje natychmiastowej opieki. Nie sposób nie zadać pytania: czy po latach w Virginii Woolf – queerowej artystce, odważnej pisarce, pionierce nowego stylu w literaturze, feministce i animatorce życia towarzyskiego – naprawdę najbardziej interesuje nas jej choroba?

Teatr Łaźnia Nowa w Krakowie

Akademia Sztuk Teatralnych w Krakowie

Własny pokój

scenariusz, dramaturgia Maria Gustowska

reżyseria Zofia Gustowska

premiera 21 maja 2022

recenzentka teatralna, autorka książki Koń nie jest nowy. O rekwizytach w teatrze (2015).