11/2022
Antonina Grzegorzewska

Kredens

 

W czasie włoskich wakacji odwiedziłam brokant. Co roku odwiedziny te kończą się jakimiś łupami, tak że pracujący tam Albańczyk wita mnie zawsze z szerokim uśmiechem, zapalając światła we wszystkich zakamarkach sporej hali. Wprawdzie w zeszłym roku nie kupiłam zwalistego flippera z nieco zardzewiałymi metalowymi kulkami, krzykliwymi wizerunkami pomarańczowych smoków i postaci disco wyłaniającymi się z roziskrzonych ognistych snopów, jednak tyle razy przyjeżdżałam, żeby go oglądać, że w owych ekscentrycznych powrotach dostrzeżono, słusznie zresztą, duży potencjał. W tym roku moją uwagę przyciągnął potężny, głęboko rzeźbiony mebel z litego drewna, rodzaj półkredensu ze starym chwostem zwisającym z żeliwnego klucza. Robota rzeźbionych putt i akantów była na tyle wybitna i pozbawiona kiczowatego wyrazu, a koloryt i proporcje mebla tak uderzająco dobre, że dowiedziawszy się o niewspółmiernie niskiej w stosunku do klasy cenie mebla, na poczekaniu dokonałam zakupu. Kredens przywieziono pod drzwi domu zdezelowaną furgonetką, która ledwie mieściła się na wąskim przejeździe, i z wielkim trudem wstawiono do jadalni. Wtedy też po raz pierwszy mogłam w spokoju zobaczyć jego wnętrze i zorientowałam się, że coś, co brałam za opakowane półki mebla, jest gigantyczną kolekcją klaserów ze znaczkami z połowy dwudziestego wieku.

Moje córki, mimo nocnej już pory, ożywiły się do nieprzytomności i uznały odkrycie za zwiastun fortuny, czyhającej gdzieś na nas wśród tych leżących luzem w pudłach i ułożonych w klaserach znaczków. Do rana szukały białych kruków, skanując cierpliwie papierek za papierkiem… Mój sceptycyzm nieco się przytemperował, gdy z dzikim piskiem pokazały mi znaczek chiński wart, według filatelistycznego portalu, trzy tysiące euro. Potem zaczęła się epopeja z pospolitym znaczkiem włoskim, głową syrakuzanki. W zależności od znaku wodnego, daty i edycji, znaczki z tej serii warte są od jednego centyma do paru tysięcy euro. Moja młodsza córka obliczyła, że skoro mamy, a tyle mamy, pięćset siedemdziesiąt sześć znaczków z syrakuzanką, to w każdym wypadku jesteśmy bogaci… Kredens więc zwrócił się w dwójnasób.

Trudno nie zauważyć, że kredens jest modelem nieco archaicznym. Czasy świetności, jako gablota wystawiennicza dla porcelany czy ceramiki, ma za sobą, a gdy zostaje jakoś reaktywowany, to raczej jako mebel przydatny do przechowywania przetworów w rustykalnie stylizowanych wnętrzach. Kiedyś jednak kredens był synonimem domu, wraz z zapachem i poczuciem bezpieczeństwa, wiążącym się z obecnością służącej, bądź krzątającej się babki.

 

Z desek wyłowionych z morza budował niezdarne półki na orzechy kokosowe i owoce, aby zabezpieczyć je przed wilgocią i robactwem. Deski pochodziły z dna łodzi. […] W końcu jednak stanęło niezgrabne i krzywe rusztowanie. Nazwał je „kredensem” na pamiątkę dzieciństwa i domu. Była w Yorku, w mrocznej chłodnej komorze, taka suto rzeźbiona szafa dębowa. Otwierała się ciężko, z dziwnym jakimś postękiwaniem, pachnąca zawsze chlebem i jabłkami. Zakradał się tam, będąc chłopcem, po to tylko, ażeby pooddychać tym jedynym w świecie zapachem i przezwyciężyć strach, dotknąć drewnianych, zwierzęcych głów, na których wspierały się grube półki. Może właśnie dzięki tym wspomnieniom tak go cieszyła ta karykatura kredensu.

 

Ten cytat z klasycznej już adaptacji Robinsona Crusoe przywołuje istotę kredensu, spiżarni. Robinson wszelkie wysiłki koncentruje na stworzeniu struktur, które umożliwią mu przeżycie, kredens staje się symbolicznym elementem tej walki o przetrwanie. W innym nieco ujęciu istnieje u Rimbauda, gdy jest bezczasowym skarbcem przeszłości wykraczającej poza osobistą pamięć, zionie zapachem stęchlizny, specyficznej, brokantowej właśnie, martwoty…

 

Jest to szeroki kredens rzeźbiony. Dąb ciemny,

Jak starodawni ludzie, tak wygląda miło,

Kredens ten jest otwarty – i zapach przyjemny

Płynie z głębi, jak wino, co się ongi piło.

 

Są w nim różne różności: starzyzna i graty,

Szmatki, zżółkła bielizna, wszystko pomieszane,

Są tam stęchłe koronki i niewieście szaty,

I barwne szale babki, w ptaki malowane.

 

Medaliony, portrety i pasemka cięte

Włosów siwych lub jasnych, i kwiaty zaschnięte,

Z których, z wonią owoców, aromaty płyną.

 

O kredensie sprzed laty! Chciałbyś baje swoje

Długo gadać! I tylko skrzypisz, starowino,

Gdy otwiera kto z wolna twe czarne podwoje.

 

Czyli cechą charakterystyczną rasowego kredensu, jak naszego ze znaczkami, powinna być tajemnica, która wyraźnie odróżnia go od regału.

Artystka Maya Gordon, urodzona w Polsce Żydówka, zmuszona w dzieciństwie do wyjazdu z kraju i całe życie tęskniąca za domem Izraelem/Polską (od lat mieszka w Holandii), swoją tęsknotę za polskim dzieciństwem zawarła w pracy z 2007 roku Poemat domowy. Jest to monumentalny (widziany z perspektywy dziecka), malowany ręcznie kredens dmuchany, pompowany jak balon przez należącą do instalacji pompę. To kredens żyjący jak bijące serce, który jest odpowiednikiem prowizorycznego kredensu Robinsona skleconego na bezludnej wyspie/obczyźnie, ale też kredensu Rimbauda, kredensu babki.

plastyczka, dramatopisarka, autorka m. in. dramatów On, Ifigenia, Migrena, laureatka konkursu „Dramatopisanie”, w ramach którego napisała dramat La Pasionaria.