12/2022
Antonina Grzegorzewska

Madame Butterfly

Jedna z eksperymentalnych kompozycji muzycznych amerykańskiego twórcy awangardowego La Monte Younga polega na wypuszczeniu motyla bądź wielu motyli do pomieszczenia i zmuszeniu widza do słuchania muzyki, jaką tworzy ruch ich skrzydeł. Kompozycja miała premierę w 1960 roku. Nie określa ram czasowych, otwarte okna dają możliwość przerwania utworu – z chwilą, gdyby motyle wyleciały na zewnątrz. Young, początkowo obiecujący saksofonista, po zetknięciu się z pracami Cage’a całkowicie ukierunkował się na muzyczny eksperyment, związał z Fluxusem, a następnie samodzielnie kontynuował (i nadal kontynuuje) swoją radykalnie autorską działalność.

Greckie powiązanie motyla z psyche wiązało się z wyobrażeniem duszy jako drobnego, podobnego do człowieka, stworzenia posiadającego skrzydła. Chrześcijaństwo utrzymało tę intuicję, choć bardziej w odniesieniu do motylej metamorfozy, faktu przeistoczenia się z poczwarki. Kondycja ludzkiego losu nie tyle w perspektywie nieśmiertelnej duszy ulatującej z ciała, co raczej w odniesieniu do ciała powstającego z martwych, jakby odradzającego się z przejściowego kokonu (jest nim trumna zakopana w ziemi), została rozpoznana w motylim, tajemniczym cyklu zmian. Motyl wydaje się symbolizować frazę „Vita mutatur, non tollitur” („Życie odmienia się, ale się nie kończy”), choć symbolizuje ją tylko do chwili, gdy pyłek z jego skrzydeł zostanie zdmuchnięty i sam okaże się ulotny, nic nieznaczący, skończony.

Motyl jest motylem, jest motylem, jest motylem.

Jako jedno z bardziej niezwykłych i dekoracyjnych stworzeń stanowi częsty motyw zdobniczy. Należy do dekorum kobiecego uposażenia, koresponduje bowiem z upragnionym przez kobiety na przestrzeni wieków emploi – stworzenia pięknego, delikatnego i nieuchwytnego.

Cieniutkie skrzydło motyla jest niedoścignionym wzorem dla producentów jedwabi (skądinąd jedwabniki również podlegają cyklowi metamorfoz). Pamiętam, jak babka opowiadała mi, że swą sukienkę ślubną mogła przeciągnąć przez obrączkę, z tak cienkiego była uszyta atłasu, przejrzystego jak motyle skrzydło właśnie, połyskujące perłową, opalizującą poświatą.

Niesamowita przemiana gąsienicy i jej szczególne pożywienie kwiatowe to jedno z dzieł wspaniałej i prekursorskiej entomolożki Marii Sibylli Merian. Siedemnastowieczna badaczka z wybitnym talentem ilustratorskim naukową obserwację przekuwała w precyzyjne prace, które obok swej naukowej podstawy odznaczały się kunsztem koloru i kreski. Za sprawą owych rycin, przedstawiających motyle, kwiaty z gąsienicami, kokony, pozwala uwielbiać się za całokształt swojej postawy wobec motyli, w której zachwyt wraz z dyscypliną obserwatorki stanowiły punkt wyjścia. Spędzała całe dnie z powiększającym szkłem, wydawała książki i podróżowała samodzielnie w celach badawczych także poza Europę.

„Te niezwykłe transformacje zdarzają się tak często, że człowiek może tylko chwalić cudowną moc Boga i zdumiewającą uwagę, jaką poświęca on tak nieznaczącym małym stworzeniom i niegodnym latającym istotom. Czuję więc, że w tej niewielkiej książce muszę przedstawić światu cuda boskie, takie jak te. Ale nie chwalcie mnie i nie czyńcie mi honorów z tego powodu, chwalcie samego Pana, sławiąc Go jako stwórcę nawet najmniejszego i najbardziej nieznacznego spośród robaczków”.

Trzeba zresztą przyznać, że siedemnastowieczna Holandia sprzyjała kobiecym pasjom. Agneta Block, o pokolenie starsza od Sibylli Merian, z powodzeniem hodowała egzotyczne rośliny, stając się odnotowaną w historii botaniki badaczką, która z sukcesem wyhodowała w Europie ananasa. Sam fakt łączenia artystycznej ekspresji i zmysłu badawczego nie był niczym nowym; spektakularny dorobek pozostawił po sobie, na przykład, szesnastowieczny artysta związany z dworem Medyceuszy i Florencją, Jacopo Ligozzi. Zaliczany do manieryzmu dorobek Ligozziego to spuścizna pełna botanicznych i animalistycznych motywów, z wyraźnym prymatem egzotycznej estetyki. Stanowi ona wartość samą w sobie, pozostawiając naukowy wymiar prac na drugim planie.

Jednym z bardziej rozdzierających moich wspomnień jest rozpacz córki, gdy w ogrodzie, wśród motyli, byłam zmuszona jej powiedzieć, że wróżki nie istnieją. Wejście w wyimaginowany świat wróżek nabierało już takich rozmiarów, że utrzymywanie córki w przeświadczeniu o jego istnieniu uważałam za kłamstwo, z którym trzeba się rozprawić. To wróżkowe szaleństwo miało zresztą podstawę estetyczną, za którą byłam odpowiedzialna. Przez lata kupowałam książki Cicely Mary Barker, angielskiej ilustratorki świata wróżek zatopionych w świecie ogrodów i lasów, przyporządkowanych kwiatom, słodkich dziewczynek i chłopców w czapeczkach z liliowych dzwonków i konwalii, ze skrzydłami motyli.

W jednej z pierwszych scen Dziennika panny służącej Buñuela bohater strzela z myśliwskiej strzelby do motyla, który zaszył się w żywopłocie. Trafienie jest celne.

Gdy oglądałam tę scenę, przed oczami stanęły mi łzy zdruzgotanej córki, która dowiedziała się, że wróżki nie istnieją, a ogród jest tylko ogrodem, tylko ogrodem, tylko ogrodem.

plastyczka, dramatopisarka, autorka m. in. dramatów On, Ifigenia, Migrena, laureatka konkursu „Dramatopisanie”, w ramach którego napisała dramat La Pasionaria.