12/2022

Świat w ogniu. Początek sezonu 2022/2023 w Dramaten

Na początku sezonu Dramaten pokazuje świat pogrążony w ogniu. Na szwedzkiej scenie narodowej oglądamy ogień katastrofy klimatycznej, płomienie bombardowanych domów, w końcu zemstę piromana.

Obrazek ilustrujący tekst Świat w ogniu. Początek sezonu 2022/2023 w Dramaten

fot. Leonard Stenberg / Dramaten

 

Czy słyszeliście Państwo o masowym wymieraniu nietoperzy amerykańskich? Małe, szare nietoperze są dziesiątkowane przez chorobę – tzw. syndrom białego nosa – powodowaną przez tajemniczego grzyba. Około 90% populacji tych nietoperzy w niektórych amerykańskich stanach przegrało walkę o życie, a skala wymierania przypomina tę, z jaką populacja obywateli Europy została zdziesiątkowana przez czarną ospę w średniowieczu. Czy ludzkość spotka podobny los, który sama sobie swoją zachłannością i bezmyślnością zgotuje? Zaraz, miałam przecież tu opowiadać o początku sezonu 2022/2023 w Dramaten, a snuję jakieś apokaliptyczne wizje ze świata ekologii. Co to ma wspólnego z teatrem?

Kwestie związane ze współczesnymi zagrożeniami klimatycznymi, które są istotnym przedmiotem dyskursu społecznego, stają się też przedmiotem zainteresowania dramaturgów. Takim właśnie ważnym głosem, wpisującym się w ów dyskurs, jest dramat En pjäs för de levande i en döende värld (Sztuka dla żyjących w umierającym świecie, reż. Malin Stenberg) autorstwa amerykańskiej ekofeministki Mirandy Rose Hall. Bohaterką jest Naomi, zagubiona dramaturg amatorskiej grupy teatralnej (w tej roli Helmon Solomon), która nagle zostaje sama na placu boju, gdy pozostałych członków zespołu spotykają nieprzewidziane wydarzenia. Musi wystąpić przed publicznością, by uratować wieczorne przedstawienie. Postanawia zatem przedstawić całe zaplecze przygotowywanego projektu, który ma być wypowiedzią na ważkie, niezwykle nurtujące całą grupę teatralną tematy: wymieranie gatunków, katastrofę klimatyczną i odpowiedzialność ludzkości za nadchodzącą apokalipsę, wieńczącą epokę nazwaną przez Paula Crutzena antropocenem. Brzmi nieciekawie? Nic z tych rzeczy. Balansując między popularnonaukowymi treściami, osobistymi wspomnieniami z Erytrei (to element wpleciony do sztuki przez grającą w szwedzkiej wersji aktorkę) a formą ekspresji mieszczącą się między wykładem, stand-upem i monodramem, Solomon świetnie nawiązuje kontakt z publicznością, wyczuwając jej nastroje. Sprzyja temu miejsce – Tornrummet, czyli Pokój na wieży, najmniejsza ze scen Królewskiego Teatru Dramatycznego, mogąca pomieścić niewiele ponad pięćdziesiąt osób. Młoda aktorka doskonale panuje nad emocjami, jakie wywołuje tekst dramatu. Jest niewiele starsza od ikony ruchu ekologicznego, szwedzkiej działaczki klimatycznej Grety Thunberg, która co piątek protestuje przed budynkiem parlamentu, oddalonym o niecały kilometr od Dramaten. Jej młodość i emocjonalna gra są atutem, gdy przejęta opowiada o nietoperzach, dinozaurach i nadciągającej zagładzie. Kiedy wymienia nazwy i pokazuje zdjęcia gatunków, które zniknęły z powierzchni naszej planety podczas jej dwudziestokilkuletniego życia, mimowolnie zastanawiam się, ile mogło zniknąć podczas mojego, dłuższego o dwie dekady. Te przemyślenia nie napawają optymizmem.

Istotnym wyzwaniem dla inscenizatorów był problem energii zużywanej, by wystawić sztukę. Zgodnie z założeniami projektu STAGES (Sustainable Theatre Alliance for a Green Environmental Shift) energia powinna być generowana na scenie. Być może dlatego w Dramaten wybrano tę najmniejszą, by sprawdzić możliwości techniczne. Powoduje to, że Helmon Solomon nie jest sama na scenie. Towarzyszy jej dwóch „kolarzy”, którzy jadąc na rowerach treningowych przez prawie półtorej godziny trwania spektaklu, produkują elektryczność potrzebną do oświetlenia i nagłośnienia. Gdy robią sobie co jakiś czas chwilę przerwy, by uzupełnić płyny, okazuje się, że oni także mają do wypowiedzenia swoje kwestie, a ich rola w przedstawieniu nie ogranicza się do generowania energii elektrycznej. Jest ciepło, końcówka upalnego lata, a Tornrummet to małe, nieklimatyzowane pomieszczenie. Trzeci aktor, siedzący w pierwszym rzędzie i pełniący jednocześnie rolę suflera, wyjmuje w tym momencie kempingową lampkę z korbką i ręczną prądnicą i stara się oświetlać przestrzeń. Zgodnie z zapowiedzią moc prądu jest przez cały czas mierzona, a wartość wyświetlana na tablicy. Oczywiście, takie rozwiązanie nie jest nowe, Katie Mitchell wypróbowywała je już wcześniej, reżyserując Lungs w 2013 roku na scenie berlińskiego teatru Schaubühne am Lehniner Platz, gdzie dwójka aktorów generowała prąd w identyczny sposób. Koncept na pierwszy rzut oka może wydawać się dziwaczny, zabawny, niedorzeczny… Ale gdy zastanowimy się chwilę, to po pierwsze, rzeczywiście redukcja śladu węglowego w każdy możliwy sposób jest korzystna, a po drugie – przy nadchodzącym kryzysie energetycznym, jaki czeka Europę tej zimy, ironiczny uśmiech szybko może zamrzeć nam na ustach. Pomysł z wystawieniem sztuki z minimalną ilością nadzoru reżyserskiego i prób właściwie też pochodzi z recyklingu. Pomyślmy choćby o koncepcie autorstwa Nassima Soleimanpoura, który pracując nad swoją sztuką White Rabbit, Red Rabbit, z góry założył, że to aktor będzie ją tworzyć sam na scenie, bez reżysera. W mniejszym stopniu ma to miejsce w przypadku En pjäs för de levande…

Przedstawienie, będące częścią projektu STAGES, jest próbą stworzenia „teatru zrównoważonego”, który odbywa tournée bez podróżowania. To projekt finansowany przez Unię Europejską (o skali dotacji dwa miliony euro), który ma ambicję zrewolucjonizować to, w jaki sposób sektor kultury współdziała z pomysłem zrównoważonego rozwoju. W latach 2022–2025 czternaście organizacji teatralnych – z Belgii (dwie), Chorwacji, Litwy, Łotwy, Portugalii, Włoch, Słowenii, Węgier, Francji, Szwajcarii, Niemiec, Szwecji oraz z Tajwanu – weźmie udział w projekcie, przedstawiając sztuki o kryzysie klimatycznym. Koncept reżyserski został stworzony przez Angielkę Katie Mitchell i zaadaptowany przez teatry biorące udział w projekcie w ten sposób, by żaden przedmiot ani człowiek nie podróżował, przez co zmniejsza się ślad węglowy. Mitchell już kilkukrotnie pracowała na miejscu w Dramaten, zna więc możliwości techniczne tutejszych scen. Bardzo dokładne partytury reżyserskie, z dużą ilością notatek i przypisów, umożliwiły każdej partnerskiej scenie projektu odtworzenie konceptu na swój sposób i wzbogacenie go o lokalne treści. Na szwedzkiej scenie narodowej spektaklem zajęła się Malin Stenberg. Jednocześnie przez cztery lata partnerzy mają dokonywać autoanalizy oraz wymieniać się doświadczeniami związanymi z tym, jakie zmiany wprowadzić w gmachach teatralnych i w procesie produkcji przedstawień, by stały się one bardziej zrównoważone, zarówno klimatycznie, jak i ekonomicznie. Oprócz działań artystycznych przewidziane są też coroczne fora i laboratoria, których celem jest refleksja nad artystycznymi eksperymentami, mającymi doprowadzić do głębokich przemian w kwestii całego łańcucha produkcyjnego, także umożliwić współpracę między artystami, uczelniami, naukowcami i widzami. Pierwsze takie forum odbędzie się w Théâtre de Liège i NTGent w listopadzie 2022 roku i będzie nosić tytuł „Rozpacz jest zbyt prosta”.

Inne przedstawienie, które cieszy się obecnie ogromną popularnością, to Exit Parkour (reż. Örjan Andersson). Znów mamy tu do czynienia z teatrem zaangażowanym, ale tym razem w kwestie polityczne i społeczne. To historia o palestyńskim chłopcu, który w wieku dziewięciu lat odkrył parkour i wolność, jaką potrafi dzięki niemu osiągnąć, nawet na ulicach okupowanej Gazy. Dla niewtajemniczonych: parkour to… chyba już sport, który polega na przemieszczaniu się w przestrzeni miejskiej tak, by pokonywać przeszkody (mury, ławki, płoty) w sposób płynny, szybki i efektywny. W grę wchodzą więc widowiskowe skoki, salta, piruety, rozbiegi. Wygląda to ciekawie, nawet w przestrzeni scenicznej.

Parkour staje się metaforą zdobywania wolności w miejscu, w którym niezwykle o nią trudno. Ze zlepków wspomnień dowiadujemy się, jak ciężko jest opuścić strefę okupowaną i jak wyglądają starania o wizę wyjazdową. A jednocześnie Ahmed Matar, główny bohater, to zwykły niesforny chłopiec, mający liczną rodzinę, która mimo beznadziejnych warunków bytowych nie traci humoru. Pieniądze pozwalają tylko na zakup jedzenia, o pracy można pomarzyć, starsze siostry, choć skończyły studia, nie mogą pracować, młodsze rodzeństwo może jedynie marzyć o kontynuowaniu edukacji. Każdy dzień może skończyć się ostrzałem lub bombardowaniem. Parkour daje Matarowi szansę, by na chwilę zapomnieć, że żyje w klatce. Dzięki niezwykłej sprawności fizycznej, wspaniałemu opanowaniu ruchów, a także filmikom w serwisie YouTube, zdobywa coraz większą popularność. To daje mu w końcu możliwość opuszczenia Gazy i wyjazdu do Szwecji. Niestety, bez najbliższych. Oni nadal tkwią w beznadziei, strefie zagrożenia. Wzruszający staje się fakt, że Ahmed występuje na scenie jako on sam. Opowiada swoją historię, wraz z aktorami wcielającymi się w członków jego rodziny. Matar jest rzeczywiście jednym z najlepszych na świecie artystów parkouru.

Örjan Andersson to jeden ze zdolniejszych szwedzkich choreografów średniego pokolenia, który współpracował między innymi z Cullberg Ballet oraz operami w Sztokholmie i Göteborgu, a także z izraelskim Batsheva Dance Company. Za pomocą tańca, połączonego właśnie z elementami parkouru, wspomnienia bohatera stają się plastyczniejsze, historia nabiera rytmu, swoistej transowości. Dla młodych, nastoletnich widzów, których wielu było na sali, to bardzo ważne. Niektórzy z nich to Szwedzi w pierwszym pokoleniu, a ich rodzice być może mają za sobą podobną drogę jak Ahmed, czasem sami nastolatkowie przeżywali w swoich odległych ojczyznach ataki bombowe i wojnę. Może zostawili tam część swoich bliskich. Ten spektakl ma nie tylko wzbudzić ich zainteresowanie parkourem, ale być może także zmusić do postawienia sobie pytania: kim jestem w nowej rzeczywistości i jak mogę dzięki swojej pracy osiągnąć wolność? Sam Ahmed Matar mówi, że to był dla niego jedyny sposób, by przetrwać w niełatwej rzeczywistości. Podkreśla wielokrotnie, że parkour stał się sposobem na wyrażanie uczuć i sensem życia dla niego jako nastolatka. To istotne, jeśli myśli się o nastoletnim widzu, który często jest ignorowany przez takie instytucje kultury jak teatr czy opera. Który jest zdecydowanie zbyt dojrzały na teatr dla dzieci, a przedstawienia dla dorosłych mogą go nudzić i mówić o problemach zupełnie mu obcych. Dlatego Dramaten zasługuje na duże brawa, że próbuje wypełniać tę niszę, jednocześnie wychowując sobie widzów przyszłości.

Eld (Ogień) to najbardziej ponadczasowa ze sztuk zaprezentowanych na początku nowego sezonu w Dramaten. Wprawdzie podobnie jak pozostałe przedstawienia, o których piszę, wpisuje się w problematykę społeczną, porusza jednak temat obecny w debacie publicznej od kilku czy może nawet kilkunastu lat. Chodzi mianowicie o młodzieńczy bullying. To uniwersalna opowieść, w której zemsta zyskuje nadnaturalny, niemal boski wymiar.

Popularny szwedzki pisarz Jonas Hassen Khemiri (w Polsce znany z powieści Wszystko, czego nie pamiętam, Klauzula ojca i Montecore. Milczenie tygrysa), mający już na swoim koncie kilka dobrze przyjętych sztuk, opowiada historię czworga przyjaciół z czasów szkolnych. Ramona (Ana Gil de Melo Nascimento), Leon (Alexander Salzberger), Pilar (Marall Nasiri) i Ramzi (Bahador Foladi) spotykają się raz do roku, wybierając się wspólnie w leśne ostępy, by spędzić trochę czasu w swoim gronie, ale też wyrzucić z siebie frustracje, gromadzące się w ich głowach od ostatniego spotkania. Bywa, że płonące w lesie ognisko jest okazją do spalenia zdjęć czy dokumentów, z którymi wiążą się wyjątkowo nieprzyjemne wspomnienia, mające związek na przykład z nieudanym małżeństwem czy załamaniem kariery. Ogień ma tu więc właściwości oczyszczające… i to nawet bardziej, niż mogłoby się bohaterom wydawać.

Pewnego razu podczas takiej leśnej eskapady do czwórki bohaterów przyłącza się niespodziewany gość. To Johan (Electra Hallman), młodszy brat jednego ze szkolnych kolegów czwórki, który przed laty zginął tragicznie. Okazuje się, że Johan pojawił się w ich towarzystwie nieprzypadkowo, ponieważ ujawnia, że to właśnie zachowanie grupki przyjaciół doprowadziło do śmierci Marca (w scenach retrospekcyjnych również granego przez Hallman). Przegnany przez ludzi, którzy w dorosłym życiu nie są w stanie stawić czoła swojemu dziecięcemu okrucieństwu, Johan pojawia się co jakiś czas w tle, przemykając między drzewami z kanistrem benzyny. Wszystko, co dzieje się później, jest vendettą, odpowiedzią na nękanie, z którym spotyka się na co dzień wielu nastolatków. Możemy się tylko domyślać, że Marco prawdopodobnie popełnił samobójstwo, nie wytrzymując presji otoczenia.

W spektaklu Eld, podobnie jak w powieści Khemiriego, mamy do czynienia z fragmentaryczną narracją i nagromadzeniem rożnych perspektyw, sprawiających, że przedstawiane wydarzenia i działania bohaterów wymykają się jednoznacznej ocenie. Oprócz wspomnianych retrospekcji otrzymujemy również relacje świadków pożaru w lesie, wywołanego przez Johana w akcie zemsty. Wszystkie te elementy układanki dają się łączyć ze sobą w różny sposób, co otwiera przed widzem wiele możliwości odczytania znaczeń. Tak jest przede wszystkim z postacią graną przez Electrę Hallman. Aktorka wciela się w młodego mężczyznę, przez co postać Johana staje się androginiczna, widać w niej rozerwanie między światami, po których się porusza. W finale, na tle płonącego lasu obserwujemy, jak Johan unosi się nad sceną, rozwijając kolorowe skrzydła – jest niczym rodzący się w płomieniu feniks, ale wizualnie kojarzy się z egipskimi bóstwami posiadającymi atrybuty ludzkie i zwierzęce.

Reżyserem Eld jest Antú Romero Nunes, urodzony w Niemczech syn emigrantów z Chile i Portugalii. Choć w odróżnieniu od powieści Khemiriego spektakl nie koncentruje się na problemach imigrantów, podobne doświadczenia z dzieciństwa mogły sprawić, że reżyser i dramaturg szybko odnaleźli wspólny język. Wcześniej Nunes wystawiał już jedną ze sztuk Khemiriego w Berlinie, jednak teraz nie dość, że dostał specjalnie dla siebie napisany tekst, to jeszcze miał okazję pracować nad nim z aktorami sztokholmskiego Dramaten. Efekt tego artystycznego spotkania jest nie tylko ciekawym spojrzeniem na problem bullyingu, zemsty i odkupienia, ale też wizualną ucztą, która zapada w pamięć.

Dramaten oferuje oczywiście także i w tym sezonie spotkania z klasyką. W październiku (piszę ten tekst we wrześniu) premierę będzie mieć Ibsenowski Dom Lalki w reżyserii Anny Pettersson, która już od wielu lat słynie z feministycznych odczytań skandynawskiej klasyki. Również w październiku pojawi się dawno niewidziany na deskach Dramaten Brecht, tym razem będzie to Żywot Galileusza w reżyserii Caroliny Frände. W listopadzie chorwacki reżyser Oliver Frljić wystawi Zbrodnię i karę.

Widać jednak, że Dramaten staje się teatrem bardziej zaangażowanym w sprawy społeczne, nie boi się ani trudnych tematów, ani eksperymentów formalnych. To zasługa nowego szefa Mattiasa Anderssona, który nie kryje swoich lewicowych przekonań. Na początku nowego sezonu teatr ten pokazuje świat pogrążony w ogniu. Oglądamy ogień katastrofy klimatycznej, płomienie bombardowanych domów, w końcu zaś zemstę piromana – zastanawiająco często pojawia się tu właśnie ten motyw. Pamiętając, że Andersson to człowiek idei, nie może to być przypadek.

 

skandynawistka, teatrolożka, literaturoznawczyni, wykładowczyni w Ateneum – Szkole Wyższej w Gdańsku. Zajmuje się badaniem twórczości Ingmara Bergmana oraz skandynawskiej literatury kryminalnej.