1/2023
Antonina Grzegorzewska

Calima. Pustynny deszcz

 

Koniec świata w ujęciu biblijnym ma znamiona wielkiego widowiska. Ostatnio poczuliśmy z rodziną jego oddech, i to nie tylko za sprawą wojny. Przez parę dni w Andaluzji lało i w obliczu suszy należało ten fakt przyjąć z radością i ulgą. Nie był to jednak zwykły deszcz. Najpierw, zanim jeszcze lunęło, chmury przybrały dziwny karminowy kolor, a deszcz wisiał na niebie jak nabrzmiała bomba, która zaraz spadnie na ziemię. Wszyscy czuli się nieswojo i robili zdjęcia spowite ostrym, czerwonym filtrem. Od rana samochody jeździły z zapalonymi światłami, krwista aura mieszała się bowiem ze złowrogim półmrokiem. Gdy wreszcie lunęło, siedzieliśmy w domach jak w grotach, w szkołach zaś przerwano lekcje i uczniowie zgromadzili się przy oknach niepewni, czy niebiosa zaraz się nie rozstąpią. Wszystko przykrył gruby osad, piasek z Sahary. Ów saharyjski dziwny deszcz, gęsty i nieprzejrzysty, zostawiający rdzawe smugi na fasadach domów, zwany jest calimą. Gdy gazety anonsują calimę, wszystkich przechodzi nieprzyjemny dreszcz.

Poczucie zbliżającej się apokalipsy wzmaga życie w niespokojnych czasach schyłku. Dla jednych intuicja ta ma charakter religijny, inni wiążą ją z możliwością zagłady o wyłącznie materialistycznym podłożu – katastrofy nuklearnej, po której nie będzie już ratunku. Wojna w Europie, wraz z kryzysem ducha klasycznego na Starym Kontynencie, wzmaga te lęki. W końcu zbrojne konflikty budzą refleksje o zbliżającym się końcu świata, są jego anonsem. Pieter Bruegel starszy malował swoje arcydzieło Triumf śmierci przeniknięty lękiem o tlącą się w powietrzu wojnę. Jego wizja odbiega od symetrycznych, dzielących płótno na niebo i piekło, przedstawień śmierci i sądu ostatecznego, jakie mamy chociażby u Memlinga czy Rogera van der Weydena. Bruegel maluje triumf śmierci niejako po świecku, bez eschatologicznego oddechu i wiary w triumf ducha oraz powstanie z martwych. To zagłada bez sądu, bez kary, bez pocieszenia. Diagnoza rzeczywistości sprowadzona do masowego grobu. Oglądający obraz zostaje z kościotrupim klekotem w uszach, turpistyczna bezwzględność oddaje wojenne piekło na ziemi.

W kontekście apokalipsy często pojawia się słońce, niebezpieczna ognista kula atakująca z nieba. Słońce jest mścicielem, bezwzględnym egzekutorem. Jedna z przepowiedni Nostradamusa mówi o burzy słonecznej.

W Apokalipsie św. Jana słońce zostaje niejako spacyfikowane, w wizji ukazuje się bowiem Niewiasta obleczona w słońce. U Memlinga triumfujący Chrystus pojawia się na jego rozżarzonym tle. W Triumfie śmierci Bruegla na drugim planie widać ognistą łunę, ale skoro zachowana zostaje materialna integralność świata, zdać się może, że kosmiczna katastrofa nie nastąpiła. Proces śmierci rozpisany na pokolenia nie został przerwany końcem planety, po którym nie tyle nie ma śmierci, co nie ma już życia.

Broniewski w wierszu Młodość także ze słońca czyni istotny podmiot apokaliptycznego obrazu i tak jak Bruegel robi to w odniesieniu do wojny.

 

Hej, czarna artylerio, ostatni raz wystrzel

Okropnym, ślepym słońcem nad ziemią nieżywą,

Chluśnij we mnie wulkanów żużlem i żelazem,

Niech trajektoria tęczy na pół mnie rozetnie,

Niech groby oceanów pochłoną mnie […]

 

Zaćmienie słońca oraz malownicze jego zachody, tak piękne, że aż złowrogie, opisuje bezbłędnie Tove Jansson w Komecie nad Doliną Muminków (powstałej jako terapia w wojennych czasach). Meteorologiczne zjawiska rodzą w człowieku poczucie, że istnienie ludzkości jest nader wątłe. Być może temu zresztą służą, jako tykająca cyklicznie bomba – są antycypacją armagedonu, ale też szansą na wewnętrzną z nim konfrontację.

Ludwig Meidner, niemiecki malarz ekspresjonista, to twórca cyklu pejzaży apokaliptycznych, malowanych u progu dwudziestowiecznych wojen. Emil Cioran o jednym z nich pisał, że „przedstawia wizję świata, w którym przedmioty, ożywione przez jakiś absurdalny pęd, opuściły normalne ramy; wizję świata, którego normą jest chaos i który pragnie szaleństwa. […] Wszystko jest tu owocem rozpaczy. Najmarniejsze światełko nie migoce w ciemnościach rozpostartych przez tę wizję, żaden płomyczek nadziei na odkupienie nie zapala się w duszy skazanej na zatracenie”.

Te zawieszone w bezcelowości wizje nie wyczerpują wszystkich możliwości spojrzenia na rzeczywistość, gdyż kultura i religia zostawiają chętnym mapy wyprowadzające z krainy „absurdalnego pędu”. Taką propozycją może być renesansowa wizja sądu ostatecznego Michała Anioła, w której duch kreacji sam w sobie ma transgresyjną moc i jest konstruktywną propozycją twórczą na wyjście z rozpaczy i chaosu. Inną propozycją jest mycie, najlepiej szlauchem, resztek calimy, która w zwykłym świetle jest tylko błotnistą mazią. Wystarczy, że teatralne, czerwone światło ustąpi, a życie wraca do swego zwykłego trybu.

plastyczka, dramatopisarka, autorka m. in. dramatów On, Ifigenia, Migrena, laureatka konkursu „Dramatopisanie”, w ramach którego napisała dramat La Pasionaria.