2/2023

Świat okiem Bolexa

W kłajpedzkim Lost, lost, lost Michał Borczuch tworzy antyutopijny świat przyszłości, w którym w wyniku wielkiej katastrofy nie działają komputery, telefony ani Internet, a ludzkość została pozbawiona dostępu do cyfrowych obrazów.

Obrazek ilustrujący tekst Świat okiem Bolexa

fot. Domas Rimeika

 

Francuski mistrz surrealizmu i czarnego humoru Roland Topor stworzył jedyny w swoim rodzaju pamiętnik. Jego fikcyjny autor, wybitny malarz i artysta, o którym historia sztuki XX wieku zawistnie milczy, podrzucał pomysły Picassowi, namówił André Bretona do napisania Manifestu surrealizmu i projektował scenografie do filmów z Gretą Garbo. Jego pomysły wyprzedzały swój czas, a on – znał wszystkich. Życiorys na filmową sagę, szkoda, że nierealny. A jednak – gdyby poszukać pierwowzoru takiej postaci (albo chociaż inspiracji dla niej), myślę, że do pewnego stopnia mógłby to być Jonas Mekas. Amerykański reżyser i pisarz pochodzący z Litwy, który często nazywany bywa „ojcem chrzestnym amerykańskiej awangardy filmowej”, miał życie godne niejednego scenariusza. Jako biedny emigrant z małego, odległego kraju w Europie, w Nowym Jorku zgromadził wokół siebie barwne grono awangardowych artystów, takich jak Andy Warhol, Allen Ginsberg, John Lennon, Yoko Ono, Salvador Dali czy inny litewski emigrant Jurgis Mačiūnas (George Maciunas), twórca ruchu artystycznego Fluxus. Tajemnicza i niezwykła postać Mekasa stała się inspiracją dla Michała Borczucha, który pod koniec 2022 roku zrealizował spektakl Lost, lost, lost w Teatrze Dramatycznym w Kłajpedzie.

Dla polskiego reżysera nie było to pierwsze spotkanie z Mekasem. Jak przyznał w przedpremierowym wywiadzie, na jego filmy trafił przypadkiem około sześciu lat temu. Sięgnął po nie podczas pracy nad spektaklem Moja walka według autobiograficznej powieści Karla Ovego Knausgårda, który wystawił w TR Warszawa. W filmach Litwina znalazł podobny zamysł, co w powieści: próbę zapisania ludzkiego życia i otaczającej go rzeczywistości takimi, jakie one są, bez cenzury, koloryzowania czy selekcji najważniejszych faktów. Kiedy więc z okazji setnej rocznicy urodzin Mekasa otrzymał propozycję wystawienia spektaklu na Litwie, wybór tematu był oczywisty.

Borczuch znany jest ze swojego teatru szukającego napięć i konfliktów w zdarzeniach pozornie pozbawionych znaczenia. Jego spektakle często nie mają wyraźnej linii fabularnej, punktów kulminacyjnych ani nawet zwarcie opowiedzianej historii. Podobnie jest w filmach Mekasa – to raczej luźno zmontowane, sprawiające wrażenie przypadkowych kadry, bez ustawiania sceny czy pozowania do niej. Z dzisiejszej perspektywy, w której każdą chwilę możemy uchwycić smartfonem, może to już nie robić takiego wrażenia, ale Mekas filmował w ten sposób siedemdziesiąt lat temu! Dla litewsko-amerykańskiego reżysera kamera była zewnętrznym okiem, ale także narzędziem eksperymentu. Mówił, że w ten sposób bada swój związek z rzeczywistością – zastanawiał się, czy to, co filmuje, jest obiektywnie prawdziwe, czy też potrzebny jest głęboki osobisty związek z nagrywanym obiektem, aby stwierdzić jego realność.

W kłajpedzkim Lost, lost, lost Borczuch i dramaturżka Joanna Bednarczyk pozbawiają nas tej perspektywy współczesnego człowieka wyposażonego w technologię. Tworzą antyutopijny świat przyszłości, w którym w wyniku wielkiej katastrofy nie działają komputery, telefony ani Internet, a ludzkość została pozbawiona dostępu do cyfrowych obrazów. W tej postapokaliptycznej rzeczywistości grupa naukowców i artystów znajduje starą kamerę szwajcarskiej firmy Bolex, którą Jonas Mekas kupił po przyjeździe do Stanów Zjednoczonych i której używał we wszystkich swoich filmach. W skromnie urządzonym laboratorium powstałym w opuszczonym studiu filmowym (scenografia Dorota Nawrot) młodzi badacze próbują odtworzyć, a następnie zrekonstruować zapisane na kamerze obrazy. Chcą w ten sposób dowiedzieć się czegoś o przeszłości i zrozumieć nasz sposób postrzegania rzeczywistości.

Choć zaproponowana rama narracyjna wydaje się ciekawa i otwierająca, nie jest w stanie utrzymać całej scenicznej opowieści. Na wspomniane obrazy składają się bowiem przede wszystkim statyczne w swojej formie wywiady przeprowadzane przez samego Mekasa z Yoko Ono i Johnem Lennonem, rozmowa z Susan Sontag o jej filmie i zapis dyskusji o związkach sztuki z polityką z 1994 roku z udziałem Mekasa, wspomnianej Sontag, Nam June Paika oraz muzykologa i pierwszego przywódcy niepodległej Litwy Vytautasa Landsbergisa. Są też (prawdopodobnie dopisane przez Joannę Bednarczyk) rozmowy z najbliższymi członkami rodziny: bratem Adolfasem i jego żoną Polą Chapelle. W tych pozbawionych akcji scenach i leniwie prowadzonych dialogach, które mają być rekonstrukcją odnalezionych nagrań, młody Mekas (Jonas Baranauskas) jest przede wszystkim słuchaczem, do czego poniekąd zmusza również widzów. Zadaje pytania, ponieważ ciekawi go sposób myślenia artystów o sztuce. W centrum jego zainteresowań pozostaje film – dlatego pyta o motywacje i artystyczne decyzje osób, które na co dzień wcale nie były z tym gatunkiem związane. Jest dociekliwy, ale swoim życzliwym spojrzeniem i otwartą ciekawością zachęca do mówienia. Chwilami przypomina Sokratesa, który próbuje doprowadzić swoich rozmówców do prawdy. Udaje mu się to z różnym skutkiem, bowiem nie każdy zrzuca maskę. Najciekawszy efekt osiąga z Yoko Ono (Marta Ojrzyńska), która objawia się jako pewna siebie, choć dość pretensjonalna i powierzchowna w swych przemyśleniach artystka. O wiele ciekawsza jest Susan Sontag (Dominika Biernat), która ma odwagę głosić odważne poglądy, jak na przykład ten o moralnej obojętności sztuki czy o tym, że sztuka Zachodu i popkultura nie są przejawem wolności, ale wyzwalają ludzi z ich własnej kultury. Leżący przez większość swoich scen w niepościelonym łóżku John Lennon (Jan Dravnel) mówi mało, a najbardziej przekonujący jest wtedy, gdy chwyta za gitarę elektryczną i gra na niej przez cały czas trwania teatralnej przerwy. Jego muzykę słychać w całym teatrze – staje się ona potwierdzeniem poglądu, że artysta najlepiej wyraża się nie słowami, ale swoją sztuką.

Dla Mekasa film był czymś, co pomaga zachować pamięć. Ta potrzeba ocalenia od zapomnienia momentów z życia mogła wynikać z traumy, jaką dla artysty były emigracja i wyjazd z rodzinnego kraju. Nawet nie tyle kraju, co z rodzinnej wsi Siemieniszki – tytułowego utraconego świata, do którego nie ma już powrotu. To o nim mówi w wywiadzie stworzonym przez Joannę Bednarczyk na podstawie autentycznych dzienników artysty. Na scenie widzimy starego Mekasa (Darius Meškauskas), który z trzęsącą się dłonią, spokojnym, ale żywym głosem opowiada o swojej podróży do USA, tęsknocie za ojczyzną, kontaktach z diasporą litewską i doświadczeniu bycia emigrantem. To rozbicie głównego bohatera na dwie role daje twórcom spektaklu możliwość pokazania paradoksu tego człowieka: wiejskiego chłopca i przyjaciela artystów światowej sławy, emigranta tęskniącego za domem i człowieka zdystansowanego do własnego narodu na obczyźnie, wreszcie artysty otwartego na dokonania innych, a jednocześnie niezależnego od nich, który nie szuka inspiracji, ale sam, nie do końca świadomie, jest jej źródłem.

Doświadczenie emigracji i wyobcowania to lejtmotyw całego przedstawienia. Łączy młodych naukowców z badanym materiałem filmowym, Mekasa z Yoko Ono, ale też z innymi bohaterami, których korzenie często sięgają różnych zakątków świata. Płaszczyznę porozumienia daje im język angielski – to w nim toczy się większość rozmów spektaklu. Ten zabieg ma nie tylko praktyczne znaczenie (na scenie pojawiają się polscy i litewscy aktorzy, dla których angielski jest najprostszym sposobem komunikacji – również z reżyserem). Wzmacnia on efekt obcości wywołany przez narzucony schemat rekonstruowania zdarzeń sprzed lat zapisanych na taśmie filmowej, a także przez samą grę aktorską. Aktorzy mają do zagrania podwójne role – grają badaczy przeszłości, którzy wcielają się w przedmiot swoich badań. Ich sceniczna obecność balansuje na granicy bycia w jednej roli i wchodzenia w drugą, dystansu i próby odtworzenia gestów, słów czy nawet maniery mówienia.

Pytanie jednak, co w ten sposób chcą osiągnąć sceniczni badacze, a co ma z tego publiczność. Michał Borczuch zdaje się powtarzać za Mekasem, że w czasach chaosu i kryzysu sztuka jest tym, co pozwala człowiekowi przetrwać. I nie chodzi tu wcale o tworzenie wielkich dzieł, ale o sam akt kreacji. Problem w tym, że niemal czterogodzinny spektakl w kłajpedzkim teatrze niezbyt do tego przekonuje.

W wieczór, kiedy grane jest przedstawienie, w teatralnym foyer wyświetlane są urywki filmu, który Mekas zrobił po odwiedzeniu Siemieniszek w 1971 roku. Poruszony obraz, skąpane w słońcu pola, kwitnące wiejskie łąki i piaszczyste drogi – wszystko to pozwala choć na chwilę przenieść się do litewskiej krainy dzieciństwa reżysera, którą bezpowrotnie utracił. Wchodząc na teatralną salę, nie sposób ominąć rzutnika, trzeba przejść przed nim. Cień, który rzucamy na projekcję, sprawia, że na chwilę stajemy się jej częścią. Nie ukrywam, że to właśnie ten moment najbardziej poruszył mnie w całym przedsięwzięciu zatytułowanym Lost, lost, lost. Być może jest też kluczem do odpowiedzi na pytanie, dlaczego sam spektakl tego poczucia nie daje. W moim przekonaniu zabrakło w nim tej osobistej perspektywy twórców przedstawienia – czegoś, co mogłoby nas autentycznie zbliżyć do tajemnicy Mekasa. W jednej ze scen Darius Meškauskas pokazuje, jak należało trzymać kamerę Bolex. „Między umysłem a sercem” – tłumaczy. Borczuch swoją teatralną kamerę ustawił za wysoko.

 

Teatr Dramatyczny w Kłajpedzie

Lost, lost, lost

reżyseria Michał Borczuch

premiera 22 grudnia 2022

absolwentka Wiedzy o Teatrze AT, wydawczyni programów informacyjnych i kulturalnych w TVP Wilno. Mieszka w Wilnie.