2/2023

Lizystrata – game changer

O nowym przekładzie Lizystraty oraz pracy tłumacza opowiada Olga Śmiechowicz w rozmowie z Maciejem Stroińskim.

Obrazek ilustrujący tekst Lizystrata – game changer

fot. Lech Zych

 

MACIEJ STROIŃSKI We wstępie do tłumaczenia komedii środowiskowej Żaby, które niedługo ukaże się we wspaniałej serii Bibliotheca Translata Biblioteki Śląskiej, wyjawiasz, że przy pracy nad przekładem inspirowałaś się serialem Moniki Strzępki pod tytułem Artyści. „Kto za parę lat będzie wiedział, że »Dzień dobry, a może dobry wieczór…« to komunikat poczty głosowej Krystiana Lupy. Podobnie jak w przypadku komedii Arystofanesa, niedługo konieczny będzie komentarz, by widz zrozumiał, co było zabawnego w postaciach Krzysztofa Schillera, portiera Popieła oraz inspicjentki wspominającej swoje role u Jerzego Jarockiego”. Jakie zadanie stawiasz przed sobą jako tłumaczka i interpretatorka starożytnego komediopisarza Arystofanesa?

 

OLGA ŚMIECHOWICZ Myślę, że to pytanie dotyczy całej mojej pracy. Pamiętam, jak podczas jednego z wykładów profesor Kazimierz Korus powiedział, że jeżeli znaleźliśmy w swoim życiu coś pięknego i czujemy potrzebę dzielenia się tym z innymi, to będziemy dobrymi pedagogami. Prowadzę zajęcia z teatrologami, a nie z filologami klasycznymi. Muszę pamiętać, że to nie są fanatycy, którym oczy błyszczą na widok Iliady w oryginale. Zdarzają się wyjątki, ale miłość do antyku nie jest cechą dystynktywną każdego teatrologa. Wcale się temu nie dziwię. Dlatego stając przed nimi (tak samo traktuję moich czytelników), chcę przede wszystkim pokazać, że zachowane do naszych czasów teksty otwierają ogromną przestrzeń do rozmowy. Możemy je czytać anachronicznie, przetwarzając przez współczesne nawiązania kulturowe, albo traktować jak skok do studni, na której dnie znajduje się przeszłość. Możliwość spojrzenia w mentalność i świat tamtych ludzi. Staram się rozbudzić w moich studentach odwagę do wyrażania własnych poglądów przy równoczesnej świadomości, że w humanistyce nie chodzi o to, aby mieć rację. Zdaję sobie sprawę, że mój sposób opowiadania o przeszłości znacząco różni się od technik narracyjnych przyjętych przez środowisko akademickie. Parę dni temu przeczytałam, że gdy Balthus kończył malować obraz, włączał telewizor i oglądał Modę na sukces. Ile bym dała, żeby dowiedzieć się, co było guilty pleasure Arystofanesa wracającego z próby w teatrze! Z takiej perspektywy myślenia napisałam komentarz do Żab. Raczej nie otrzymam odpowiedzi na zadane pytania, ale chcę, by mój czytelnik zaczął myśleć o antycznych dramaturgach nie poprzez pryzmat „ponadczasowości pisanych przez nich utworów”, ale jak o ludziach, którzy spóźniali się do pracy, awanturowali z protagonistami, a po skończonej próbie siedzieli na pustej widowni Teatru Dionizosa w narastającym poczuciu paniki… Bo czeka nas tragedia…

Bardzo mi zależało, by pisany przeze mnie wstęp nie powielał informacji, które można znaleźć w każdej kieszonkowej historii teatru europejskiego. Znacznie ciekawsze jest poświęcenie chwili refleksji żywemu czującemu człowiekowi, który zarywał noce, by napisać wstrząsający dramat o chłopaku, któremu bóstwo kazało zabić matkę. De facto przekład Żab powstał jako efekt uboczny mojej pracy badawczej poświęconej przedstawieniom Hadesu na greckiej scenie.

Ciągle nie mogę zdecydować, jaką przyjąć metodę mówienia na ten temat – czy korzystając z zachowanych materiałów źródłowych napisać przewodnik turystyczny po Królestwie Zmarłych, czy przeprowadzić przez nie czytelnika jak przez grę planszową. (W Muzeum Archeologicznym w Heraklionie znajduje się najstarsza, datowana na około 1 700–1 500 rok p.n.e., grecka planszówka. Niektórzy badacze twierdzą, że zadaniem gracza było przeprowadzić pionek-duszę przez Hades). Żeby dać sobie czas do namysłu, zajęłam się tłumaczeniem najważniejszego tekstu dramatycznego o zaświatach. Gdy czytałam żarty Dionizosa i Heraklesa z ówczesnych twórców teatru, nagle dotarło do mnie, że to ten sam typ tekstu kultury co Artyści.

Niestety, Arystofanesowe opus magnum jest jedynym źródłem, które zachowało się do naszych czasów w całości, jednak na podstawie tytułów widać wyraźnie, że komediopisarze bardzo często odnosili się do tego, co znali najlepiej – życia teatru. Didaskalia, Dramaturdzy, Herakles Choreg – o czym mogły być te komedie? Oczywiście, zachowało się zbyt mało fragmentów, by choć pobieżnie naszkicować fabułę. Budynki w ruinie, literatura w strzępach, zapisy archiwalne poobtłukiwane albo wykorzystane do budowy drogi. Nie mamy zbyt wielu podstaw do rekonstrukcji tego, jak funkcjonował ateński „przemysł kreatywny”. Jak wyglądały relacje między artystami. Z zachowanych tekstów wyłuskujemy informacje o konflikcie, który poróżnił Arystofanesa z Eupolisem. Czy naprawdę podkradali sobie pomysły, czy wszystkie oskarżenia to część panującej wówczas konwencji i obaj autorzy pokładali się ze śmiechu, wiedząc, że nikt ich wzajemnych pretensji nie weźmie serio? Przecież… wszyscy wczoraj widzieli, jak razem łowili ryby w Pireusie.

 

STROIŃSKI Jesteś tłumaczką w dużo szerszym sensie niż większość tłumaczy literatury: przekładasz tekst i opracowujesz, objaśniasz, tłumaczysz. Każdy ze swoich przekładów opatrujesz solidnym aparatem krytycznym i dlatego, mówiąc wprost, już widzę oczami duszy wydanie Arystofanesa w serii Biblioteka Narodowa w Twoim tłumaczeniu i z Twoim opracowaniem. Chciałbym Cię zapytać o sprawę warsztatu translatorskiego. Jaki masz styl pracy i przyzwyczajenia? Co w tym zajęciu sprawia Ci największą radość?

 

ŚMIECHOWICZ W uniwersum teatrologów moje ekstramoce to warsztat filologa klasycznego. Praca w teatrze wyczuliła mnie na to, jak pracuje tekst wypowiadany przez aktora. Dlatego godzinami czytam swoje tłumaczenia na głos. Słucham, czy nawiązuje się dialog, czy jakieś zbędne słowa nie spowalniają jego dynamiki. Jest dla mnie kluczowe, by tłumaczone przeze mnie postaci mówiły w sposób, którego chce się słuchać. Moja droga do przekładów komedii Arystofanesa była długa. Nasz związek trwa od pierwszego roku studiów. Romantyczna historia: późnym popołudniem siedziałam na korytarzu uczelni, czytałam Żaby na zaliczenie. Nagle w tej niezbyt pasjonującej fallicznej narracji Dionizos mówi do Heraklesa: „Nie właź w mą duszę, masz swoje mieszkanie”. Za moimi plecami uderzył piorun. I tak już paręnaście lat razem, podczas których napisałam o nim licencjat, dwie prace magisterskie, doktorat. Połączyły nas tysiące stron tekstów naukowych, tysiące nieprzespanych nocy, tysiące kilometrów w podróżach na konferencje, wykłady, kwerendy, słowem: to naprawdę poważna sprawa. Jednak przez długi czas byłam jedynie badaczem, interpretatorem. Tłumaczyłam teksty greckie, ale były to tylko krótkie fragmenty utworów dramatycznych, które nie zachowały się do naszych czasów w całości. To wydawcy: Dariusz Karłowicz (z Teologii Politycznej) i Zbigniew Kadłubek (z Wydawnictwa Biblioteki Śląskiej), wpadli na pomysł, by zaproponować mi przygotowanie nowych przekładów. Znali moje teksty naukowe. Na ich podstawie uznali, że moją wiedzę warto wykorzystać z pożytkiem dla szerszego grona odbiorców. Tak zaczęłam tłumaczyć. To jest klasztorna praca. Zamykam się w pokoju, po czym po paru miesiącach wychodzę i wypluwam książkę. Kiedy zaczynam nowy przekład, staje się to pracą na pełen etat. Osiem godzin dziennie, pięć dni w tygodniu. Niesamowita intensywność. Przez cały czas mam zawężone widzenie obwodowe. Nie czytam ani nie oglądam nic, co nie jest związane z tematem. Pracy nie ułatwia specyfika języka greckiego, który jest bardzo wieloznaczny. Otwierasz słownik i okazuje się, że jedno słowo ma paręnaście znaczeń często przeciwstawnych. Ot, wydawałoby się, że wszyscy wiemy, co znaczy hybris. Tak się składa, że słowo to może również odnosić się do „nieumiarkowania w jedzeniu i piciu” (w ten sposób Homer dookreśla zalotników Penelopy w Odysei). Ajschylos najczęściej używał go w kontekście seksualnej żądzy, a Sofokles nazwał nim samobójstwo Dejaniry w Trachinkach. Dlatego zawsze, nawet jeżeli z pozoru jest mi dobrze znane, każde słowo oglądam bardzo dokładnie, konsultując różne możliwości podawane przez słowniki. Próbuję wychwycić, co słowami swoich postaci chciał powiedzieć Arystofanes, a na końcu staram się to oddać atrakcyjnie brzmiącą polszczyzną. Studenci powiedzieli mi kiedyś, że moje przekłady są bardzo plastyczne, sugestywne. Nie wiem, nie mogę powiedzieć, że na ten aspekt zwracam szczególną uwagę. Natomiast jeżeli chodzi o „radości pracy”, poza tym, że to krew, pot i ból kręgosłupa: są takie chwile, kiedy czujesz, że tekst przekładu zaczyna „żreć”. Nieść czytelnika. Najdziwniej jest wtedy (bo za bardzo nie wiadomo, co zrobić z tym uczuciem), gdy twoje własne tłumaczenie zaczyna cię bawić…

 

STROIŃSKI Odważnie, nawet we wstępach, operujesz obscenami, na przykład spieszczając grecki tytuł Żab („batrachujki”) albo przywołując wiecowe hasła Strajku Kobiet w Lizystracie. Rozumiem, że wbrew pozorom nie burzysz decorum, bo komedia staroattycka obficie korzysta ze stylu niskiego. Chmury i Lizystrata spotkały się już z żywiołową recepcją, czasami ujawniającą pewne schematy myślenia. Z jakimi przedzałożeniami podchodzą czytelnicy do tłumaczeń kanonu starożytnego, którego greatest hits liznęli w szkole? Czego oczekują od Ciebie i czy jesteś skłonna spełnić te oczekiwania? I ważna sprawa: co na to wydawca?

 

ŚMIECHOWICZ Moi wydawcy wiedzą, co jest w oryginale, więc mi ufają. Każdy z nich miał odmienny pomysł, jak tego nowego Arystofanesa zaserwować współczesnemu czytelnikowi, i to dzięki nim każdy z moich przekładów jest inny. Z mojej perspektywy to kapitalna opcja, dla każdej komedii szukać zindywidualizowanej strategii tłumaczeniowej. Stąd Chmury to filozoficzny patchwork à la Giuseppe Arcimboldo, Lizystrata komunikuje się hasłami ze Strajku Kobiet, a Żaby to komedia środowiskowa o teatrze. W przypadku Lizystraty wydawca bardzo odważnie wykorzystał tekst nowego przekładu. Z najbardziej hardcorowych fragmentów przygotowano banery reklamowe, na przykład: „Wszyscy pragną tego samego – dupy!”, „Nikt tak nie dosiada jak kobieta”, „Każda dzika bestia, nawet ogień, jest łatwiejsza do okiełznania niż kobieta”. I się zaczęło… Kto przy obecnie obowiązującej poprawności politycznej słyszał, by „kiełznać” kobietę. A gdy na Fejsie wydawcy pojawiły się „cycki” Heleny trojańskiej, chyba nikt już nie miał wątpliwości, że tłumacz jest jakimś koszmarnym prymitywem pozbawionym choćby cienia smaku, wrażliwości czy rozeznania w najnowszych standardach języka ojczystego. Gdyby osoby, które miały tak wielki problem z tymi fragmentami, zajrzały do oryginalnych tekstów Arystofanesa, musiałyby skonfrontować się z faktem, że autora Ptaków niezmiernie bawiły subtelne dowcipy o nadziewaniu kobiet na rożen. Nic nie poradzę, że mój najwierniejszy kochanek był szowinistyczną świnią i walił takimi dowcipami, że już nie zliczę, ile razy paliłam się przez niego ze wstydu. Nie jest również moją winą, że we wcześniejszych przekładach wulgaryzmy Arystofanesa są bardziej przezroczyste. W przypadku Lizystraty zaciekawił mnie pomysł stworzenia nierealistycznego języka. Zabawa komediowym potencjałem wulgaryzmów i przemieszanie antyczności ze współczesnością. Coś w stylu: „Kurwa jego mać, gdzie się podział mój olisbos…”. Taka zabawa stylistyczna nie miałaby racji bytu w Żabach, które są niezwykle erudycyjne. Tutaj Dionizos, cytując fragment z tragedii Ajschylosa, mówi: „Żalem nie rozpalaj trzewi, folgując zapalczywości”. Jakie w tych słowach jest mięso!

 

STROIŃSKI Jeżeli dobrze słyszałem, Chmury weszły do kanonu lektur szkolnych. Ma to jakiś związek z Twoim nowym tłumaczeniem, czy to fortunny zbieg okoliczności? Jeszcze ciekawiej byłoby, jeśliby wybrano Żaby. Gdybym był licealistą, chciałbym omawiać na lekcji passusy typu: „Słyszeliśmy też, że syn Klejstenesa / na grobie ronił gorzkie łzy. / Rwał sobie włosy z dupy, / krzyczał i płakał, / rozdrapując policzki / nad Jebaką z Wytryskowa”. Byłby to znakomity materiał do dyskusji nad homofobią. Dzieło Arystofanesa, o czym wcześniej nie wiedziałem, zawiera mój ulubiony rodzaj humoru, tak zwane fart jokes. Jak się odnajdujesz w tym rodzaju śmieszkowania spod znaku South Parku?

 

ŚMIECHOWICZ Siergiej Radłow w swojej recenzji Lizystraty wystawionej w latach dwudziestych XX wieku przez MChAT napisał, że Arystofanes nie tworzył dla pensjonarek z Instytutu Smolnego. Taki jest styl tego autora i nie powinno się tego zamiatać pod dywan. Wręcz przeciwnie, trzeba go oddać tak, by w uszach współczesnego odbiorcy zabrzmiał pełnokrwiście. Dlatego wiele radości przysparza analiza wcześniejszych przekładów i obserwacja, jakich strategii używano, by nie oddać dosłownie oryginału, ale by dojrzały czytelnik mógł się zorientować, że w tekście Arystofanesa jest „jakaś dwuznaczność”. Najlepiej robili to tłumacze brytyjscy czasów wiktoriańskich. Słowa dosadne „omijali”, używając łacińskich odpowiedników. Jeżeli wiesz, czym jest mentula – wszystko jasne. Co mam Ci powiedzieć… mnie takie dowcipy nie bawią, ale zamykam oczy i tłumaczę. To, co do mnie przemawia w tym pisarstwie, to nieprawdopodobna fantazyjność. Ptaki budujące nowe miasto między niebem a ziemią, bóg teatru schodzący do Hadesu po najlepszego tragediopisarza, odklejony od rzeczywistości filozof, który mierzy odległość w „pchlich stopach” – w komedii staroattyckiej wszystko było możliwe. Natomiast z Chmurami i listą lektur do rozszerzonej matury z języka polskiego to zbieg okoliczności, o którym dowiedziałam się dopiero po ukazaniu się książki. W pierwszym tygodniu rozszedł się cały nakład – nie oszukujmy się, to nie jest codzienna sytuacja w przypadku tak niszowych autorów. Zaczęliśmy drążyć i wtedy okazało się, że wydaliśmy lekturę szkolną. Szczerze mówiąc, gdybym wiedziała, że moimi głównymi czytelnikami będą licealiści i ich nauczyciele, całą publikację przygotowałabym inaczej.

 

STROIŃSKI Wstęp do Lizystraty: „Oddawany do rąk czytelnika przekład ma charakter interwencyjny. Bezpośrednim kontekstem jego powstania był Strajk Kobiet”. W tym samym eseju wprowadzającym zauważasz, że Lizystrata „to nie jest tekst feministyczny”. Jak rozumieć interwencyjność przekładu?

 

ŚMIECHOWICZ To kolejna romantyczna historia. Pewnego pięknego dnia zadzwonił do mnie obcy mężczyzna z propozycją. Zbigniew Kadłubek, szef Wydawnictwa Biblioteki Śląskiej, opowiada wszystkim, że zgodziłam się w dwanaście sekund. Ja twierdzę, że w trzydzieści… Wcale nie jestem taka łatwa. To był jego pomysł, by Lizystratę przełożyć w odniesieniu do Strajku Kobiet. Wskoczyłam w to od razu, bo takie podejście do tekstu jest absolutnie z ducha Arystofanesa. Jego komedie były bezpośrednią odpowiedzią na bieżącą sytuację w Atenach. Podobnie z kabaretami Olgi Lipińskiej: dzisiaj trzeba je oglądać „z przypisami”, bo już nie pamiętamy wydarzeń, do których autorka się odnosiła. Podczas pracy nad przekładem wielokrotnie myślałam, że gdy Lizystrata ukaże się drukiem, kontekst tłumaczenia będzie już nieaktualny. Wszystko wróci do legislacyjnej normy. Co najlepiej świadczy o tym, jak bardzo naiwnym jestem człowiekiem. Co faktycznie paradoksalne, w moim rozumieniu Lizystrata absolutnie nie jest tekstem feministycznym. Główna bohaterka zagrała kartę, która zmieniła całą sytuację na planszy, ale nie wykorzystała wszystkich możliwości. Przecież Arystofanes pokazał, że kobiety doprowadziły do zakończenia bratobójczej wojny. Jeden krok i można było je dopuścić do współrządzenia społecznością… Ale pod koniec wszystko wraca do starego porządku.

 

STROIŃSKI Przekład Lizystraty zawiera sporo odniesień do popkultury i kultury niskiej. Lizystrata okazuje się asertywną materialistką, innymi słowy: „blacharą”. Czy korzystasz z tych analogii, wykładając antyk studentom krakowskiej teatrologii? Cieszy, że jest w Twoim skarbczyku też coś dla boomerów: „Żeby pokazać, na czym polegała antyczna gra z odbiorcą, wprowadziłam do swojego przekładu cytaty m.in. z Przeminęło z wiatrem, Władcy Pierścieni oraz Pana Wołodyjowskiego”.

 

ŚMIECHOWICZ Cały czas nie jestem przekonana, czy obrana przeze mnie strategia tłumaczeniowa była właściwa. Komediopisarstwo Arystofanesa jest pełne intertekstualnych nawiązań do Susariona, Ajschylosa, Sofoklesa czy innych dramatopisarzy. Żeby wyłapać te easter eggi, trzeba być jakimś kosmicznym nerdem. Trzeba więc w jakiś sposób pokazać współczesnemu czytelnikowi, jak antyczni komediopisarze bawili się wplataniem cytatów ze swojej „popkultury”. Tłumacze młodopolscy wstawiali nawiązania do Adama Mickiewicza i Stanisława Wyspiańskiego. W Lizystracie pojawiają się „waciki” z Kilera, ale w Żabach już nie będzie litości. Skoro to komedia środowiskowa o antycznym teatrze, czytelnik będzie musiał zmierzyć się z żartami z Morsimosa i Pythangelosa. Nawiązania do szeroko rozumianej współczesności są dla mnie niezbędne, by pokazać, że te motywy nie umarły. Nie wyobrażam sobie, by opowiadając o tyranobójcach Harmodiosie i Aristogejtonie, nie nawiązać do Heartstoppera. Przy okazji Persów Ajschylosa – do 300 Franka Millera, a podczas omawiania Poetyki Arystotelesa do Imienia róży Umberta Eco. I oczywiście do malarstwa. Przede wszystkim Lawrence Alma-Tadema, ale też prerafaelici, John William Waterhouse, Jacek Malczewski czy Stanisław Wyspiański. Kluczowe jest dla mnie pokazanie, jak tematy z antycznej dramaturgii stały się trampoliną dla wyobraźni artystów późniejszych epok. Kapitalnym przykładem jest twórczość Krzysztofa Warlikowskiego. Medea jako Amy Winehouse, Alkestis odczytana poprzez historię Diany Spencer lub Apolonii Machczyńskiej – te nawiązania otwierają zupełnie nowe poziomy myślenia o tych postaciach. Słuchasz Agamemnona mówiącego monolog z Łaskawych Jonathana Littella i dostajesz odpowiedź na wszystkie pytania, które dręczyły cię podczas lektury Ajschylosa czy Eurypidesa. W każdym razie – propozycję odpowiedzi.

 

STROIŃSKI Świat jest „mały”. Łączy nas nie tylko Oscar Wilde, ale też jego ilustrator: słynne ilustracje do Salome Wilde’a wykonał Aubrey Beardsley, autor skandalizującego materiału ilustracyjnego do angielskiej Lizystraty. U Ciebie świetne ilustracje narysował Maciej Sieńczyk. Wiem, bo widziałem, że sama malujesz (robiąc wizualne notatki z przedstawień). Widzisz postać, gdy tłumaczysz, czy raczej ją słyszysz? Jak ważny jest dla Ciebie dizajn wydawanej książki?

 

ŚMIECHOWICZ Leżąc na łożu śmierci, Beardsley błagał swoich przyjaciół, by zniszczyli te prace. Byłaby wielka szkoda, gdyby spełnili życzenie umierającego. Wizerunki z marmurowych posągów nie rozpalają wyobraźni, ale głęboko wierzę, że wszyscy autorzy, którymi się zajmuję, byli zabójczo przystojni. Zawsze muszę widzieć ludzi, których piszę. Podczas pracy nad Żabami pierwszą intuicją było to, że komediowi Dionizos i Ksantiasz to Salvador Mallo i Alberto Crespo z filmu Ból i blask Pedra Almodóvara. Muszę też widzieć świat, który tłumaczę. Może stąd bierze się pewna plastyczność moich przekładów. Również to, jak książka będzie wyglądać, jest dla mnie bardzo ważne: efekt końcowy, który czytelnik weźmie do ręki. Pracę zawsze zaczynam od znalezienia identyfikacji wizualnej całości. Najczęściej jest to grafika, która pewnego dnia znajdzie się na okładce, a na etapie pracy jest ustawiona jako wygaszacz ekranu. Nie rozumiem, dlaczego książki naukowe, pisane dla wąskiego grona odbiorców, nie mogą być wydawane w atrakcyjny sposób. Dlatego okładka Żab będzie obłędna…

 

krytyk teatralny „Przekroju”, tłumacz, wykładowca UJ.