Nizana z drobnych chwil
Meandrycznie płynie ten wywiad rzeka: skręca, nawraca, raz dotyka rzeczy poważnych, raz codziennych, równie często prywatnych, co publicznych. Książka powstawała przez cztery lata, do tego Dorotę Kolak i Katarzynę Ostrowską łączy wieloletnia zażyłość, stąd wywiad ułożył się jak luźna rozmowa czy „babska opowieść” (jak nazwał książkę sam wydawca na czwartej stronie okładki). Konwencja rozmów jak z telewizji śniadaniowej jest i zaletą, i wadą publikacji. Może zaciekawić, że wybitna aktorka odsłaniana jest tu z wielu stron, w przyjaznej, ciepłej bliskości. Gdy jednak czytelnik nastawia się na poznawanie tajemnic aktorskiego zawodu i teatru, musi cierpliwie wyławiać te fragmenty ze swobodnie płynącej opowieści. Skąd ja panią znam to ta odmiana celebrytyzmu, w którym osoba powszechnie znana z racji osiągnięć w uprawianym przez siebie zawodzie decyduje się upublicznić także swoją prywatność, swoje przekonania czy swoją receptę na małżeński sukces i życiowe szczęście. Wśród aktorek próbowała swych sił w tym gatunku celebrytyzmu choćby Krystyna Janda, a teraz sprawdza się w nim Dorota Kolak.
Z dobrego domu
My jednak trzymajmy się aktorstwa i teatru. Jak to się zaczęło? Wcześnie, już w dzieciństwie. Dorota Kolak jest ze sceną powiązana rodzinnie, jej tata był pracownikiem technicznym teatru, mała Dorota miała więc sposobność poznania tego miejsca zarówno od strony sceny, jak i kulis czy garderób. Jak wspomina aktorka, przedstawienia rozwibrowywały dziecięce emocje do kresu skali, podobnie w dorosłym życiu doświadczała rodzaju katharsis na spektaklach Swinarskiego czy Wajdy. Ten naturalny (a może zapisany w genach?) pociąg do teatru wpłynął najpierw na wybór liceum, a skończył się tym, czym się skończyć musiał: decyzją zdawania do krakowskiej PWST. Spośród wielu wyniesionych stamtąd nauk bodaj najważniejsze były… lekcje niegrzeczności. Wewnętrznym problemem Doroty Kolak, jak wspomina artystka, było poprawnościowe wychowanie, pochodzenie z dobrego domu, z solidnej krakowskiej rodziny. Kolak ciągle słyszała tam: „tego nie wolno”, „tego nie wypada”, „tak nie rób”, „nie powinnaś”, „tak się nie robi”. „Przez te wszystkie zakazy jestem w jakiś sposób zasznurowana” – opowiada aktorka. Profesura PWST wyciągała ją za uszy z tej grzeczności. W różnych momentach aktorskiej kariery Kolak szła za tymi naukami.
Z Krakowa do Gdańska
Nie Kraków jednak stał się miastem debiutu Doroty Kolak. Stary Teatr, marzenie wielu kolegów i koleżanek z roku, okazał się niedostępny. Blaski i cienie aktorskiego zawodu młoda absolwentka krakowskiej PWST poznawała najpierw w Częstochowie (przedstawienie dyplomowe), a potem w Kaliszu. Żyło się tam biednie, ale barwnie, młodość rekompensowała przeróżne braki polskiego życia w małych miastach w początkach lat osiemdziesiątych. Metropolią, która ukształtowała Dorotę Kolak i jako aktorkę, i jako człowieka, okazał się jednak dopiero Gdańsk, do którego Kolak przybyła „za (przyszłym) mężem” Igorem Michalskim. Tu trafiła do zespołu Teatru Wybrzeże, w którym występuje do dzisiaj.
Kolak po pierwsze przeszła w Gdańsku przyspieszony kurs obywatelskości. Miasto było rozpolitykowane, środowisko teatru również, młoda aktorka szybko tym nasiąkła, tym bardziej że teść, Stanisław Michalski, późniejszy dyrektor Teatru Wybrzeże, był członkiem i „Solidarności”, i Komitetu Centralnego PZPR, więc powodów do politycznych rozmów przy rodzinnym stole nie brakowało. Najważniejsza była jednak edukacja sceniczna. Gdy Kolak trafiła do Teatru Wybrzeże, nadawała w nim jeszcze ton gwiazdorska grupa z Haliną Słojewską, Haliną Winiarską, Jerzym Łapińskim czy Jerzym Kiszkisem. Nie wynika ze wspomnień Kolak, by jakoś się na tej grupie wzorowała… Podziw to jedno, a własny warsztat to drugie. Najwięcej uwagi w swych wspomnieniach Kolak poświęca reżyserom, u których zagrała swe najlepsze role.
Sceniczne szaszłyki
Nie Jan Klata, a Grzegorz Wiśniewski jest tu najczęściej wspominanym twórcą. Zwłaszcza dwie role w jego spektaklach: Alexandry del Lago w Słodkim ptaku młodości oraz Marty w Kto się boi Virginii Woolf. Role rzeczywiście znakomite, przedstawienia wybitne, ale w książce istotniejsze jest to, że przy okazji opowiadania o nich Kolak odsłania swój aktorski warsztat.
Parokrotnie w tej prowadzonej przez cztery lata rozmowie aktorka porównuje pracę nad sceniczną postacią do… nadziewania szaszłyków. Trzeba więc najpierw mieć patyk, czyli oś osobowości bohatera, jego najważniejszą właściwość, a potem na ów patyk nadziewać można kolejne elementy roli. Kolak powtarza też, że celem aktora jest nie tyle wcielenie się w postać, ile zezwolenie postaci, by niejako w niego wniknęła. Takie budowanie roli jest długim procesem, w którym pracuje się nie tylko nad emocjami, ale i na przykład nad ruchem scenicznym, dla Kolak jednym z podstawowych budulców roli.
Równie ciekawe jest wyjaśnienie, dlaczego Kolak tyle razy zagrała postacie jak gdyby spoza jej emploi. W ramach babskiego gadania z Katarzyną Ostrowską Kolak gotowa jest przyznać, że jest zwyczajnej urody (co nie znaczy, że kiedykolwiek wyszła z domu bez starannego makijażu), zresztą – z tego powodu nie wróżono jej scenicznej kariery, no ale mówiono tak w szczęśliwie minionych czasach, kiedy obowiązkiem aktorek było wykazywanie się filmowym wdziękiem. Ten typ zwyczajnej urody pomaga zapewne Kolak w serialowym graniu, ale do częstych w jej wykonaniu ról kobiet desperatek i alkoholiczek, doświadczających najciemniejszych przeżyć, ma się nijak. To sprawa empatii, tłumaczy nam Kolak, wyczulenia na „ludzką bidę”, współczucia, które pozwala na współodczuwanie. Ale też czegoś jeszcze: Kolak stale czuje potrzebę i pokusę przełamywania w sobie owego dobrego krakowskiego wychowania, bycia kimś grzecznym, a nie grzesznym. Na złość sobie zagrać coś, co nie odpowiada mojej naturze, czy dokładniej: co może właśnie odpowiada mojej naturze głębszej i stłumionej przez wychowanie – taki byłby motyw podejmowania się podobnych aktorskich wyzwań czy współpracy na pewnym etapie kariery z Krzysztofem Warlikowskim.
Serial, kino, teatr
W teatrze Kolak osiągnęła bodaj wszystko, co było do osiągnięcia. To ona jest dzisiaj gwiazdą Teatru Wybrzeże, to dla niej widzowie przychodzą tłumnie na spektakle, w których występuje. Natomiast w telewizji i kinie jej kariera wciąż jakby się rozpędza, trochę jak w kolarskim wyścigu na dochodzenie ze startu zatrzymanego. Początek kinowej kariery był tak późny, bo Kolak traumatycznie przeżyła castingi, do których stawała jako początkująca aktorka. Próbowała swych sił na przykład na planie Z biegiem lat, z biegiem dni… Andrzeja Wajdy. Tak się zacukała przed kamerą, że nie była w stanie wydukać jednego zadanego jej zdania. Na wiele lat powiedziała sobie: „Never more”. Z czasem przełamała się jednak, zaczęła znów chodzić na castingi i dzisiaj jest popularną serialową aktorką, a za role kinowe zdobywa kolejne nagrody. Ale znów: inne postacie gra w serialach, inne w filmach. Najbardziej jak dotąd „niegrzeczną” kinową rolą (przed Głupcami) była Renata w Zjednoczonych stanach miłości Tomasza Wasilewskiego, z szeroko komentowaną sceną swobodnej nagości. Na wielu spotkaniach Kolak słyszała potem od zgorszonych pań rówieśniczek: ależ po co to pani było, nie uchodzi… Dla Doroty Kolak było to kolejne przekroczenie, tym razem stereotypów związanych z ciałem i kobiecością. Bo obywatelskość oznacza dla Kolak dzisiaj również zaangażowanie się w sprawy kobiet, z którymi to sprawami się identyfikuje. Nie tylko z protestami spod znaku parasolek, ale także z ruchem #metoo i podobnymi działaniami. Kolak nie jest przy tym wojującą sufrażystką w typie pewnej reżyserki i dyrektorki, ale jej umiarkowany feminizm to godny uwagi głos w środowisku, w którym w tej materii jest jeszcze wiele do zrobienia.
Jasna Polana na Kaszubach
Występom w serialach Dorota Kolak zawdzięcza „rozpoznawalność na stacjach benzynowych”, o czym mówi bez krygowania się jako o rzeczy całkiem miłej, nie ukrywa też, że pierwszy dom na Kaszubach nabyli z mężem za telewizyjne honorarium. Seriale wzbogaciły aktorski warsztat, a do tego dały liczne przyjaźnie i znajomości. Było kogo gościć w domu na Kaszubach…
Na Kaszubach stoją już nawet dwie posiadłości dyrektorsko-aktorskiego małżeństwa Igora Michalskiego i Doroty Kolak. Z tym drugim domem, bardziej własnym, takim tylko dla najbliższych, związane jest marzenie aktorki, którym dzieli się z nami pod koniec książki. Gdyby tak przenieść się już na stałe w kaszubskie pejzaże i zająć się na przykład renowacją mebli, co aktorka robić i potrafi, i lubi. Przesuwać papierem ściernym najpierw w jedną stronę jakiejś krawędzi, potem w drugą, niespiesznie…
Nigdy się na to nie zdecydujesz – powtarzają najbliżsi Doroty Kolak. O takim przestawieniu życiowego biegu zdecydował jednak na przykład aktor tak znakomity jak Marek Kondrat. Pokusa jest zrozumiała – aktorstwo to jednak zawód „życiem płacony”, a czym błyskotliwiej rozwija się kariera, do tego na kilku planach: teatru, telewizji, kina, tym bardziej szalone staje się tempo życia. Pokazuje to właśnie książka Skąd ja panią znam. W ciągu czterech lat była nizana z drobnych chwil, łapanych w zapełnionym kalendarzu aktorki, wciąż w biegu, w niedoczasie, w zadyszce. Usiąść na dłużej w wygodnym krześle w domu na Kaszubach, niespiesznie przesuwać papierem ściernym po krawędziach odnawianych mebli – jakże to niegrzeczna pokusa, jeszcze jedno przekroczenie samej siebie. No tak, ale i ja nie dowierzam, że Dorota Kolak się na to zdecyduje.
autorzy / Dorota Kolak, Katarzyna Ostrowska
tytuł / Skąd ja panią znam. Dorota Kolak w rozmowie z Katarzyną Ostrowską
wydawca / Prószyński i S-ka
miejsce i rok / Warszawa 2022