2/2023
Magdalena Drab

Wielko- powierzchniowo

 

Jedni kojarzą datę swojego przyjścia na świat z etapami II wojny światowej, inni ze strajkami w Radomiu, Czarnobylem, Okrągłym Stołem, a ja z otwarciem Ikea w Polsce. Był to pierwszy taki salon w naszym kraju, na warszawskim Ursynowie. W roku moich urodzin miały miejsce również inne wydarzenia, może bardziej znaczące i wzniosłe, jak podpisanie ustawy o ochronie życia poczętego czy śmierć Tadeusza Kantora. Ja jednak wolę myśleć o tym prozaicznym fakcie. O nadziei i powiewie skandynawskiego luksusu, które zawitały wówczas do naszego poranionego komuną kraju. Większość z nas siedziała wtedy w ciasnych, wyczekanych mieszkankach w wielkiej płycie, inhalując rakotwórcze ftalany z meblościanek – każdy, kto żył w tamtych czasach, musi z sentymentem przyznać, że nic tak nie pachnie jak płyta wiórowa z tamtych lat. Każde mieszkanie miało swoją wypieszczoną paproć, która miała pochłonąć wszystkie zanieczyszczenia i poprawić feng shui żelbetonowych klitek. Przytulności pokojom dodawały zasłony z koralików, makatki, zestawy Kontiki i zawsze za niskie, rozjeżdżające się tapczany z mnóstwem elementów, materacyków, schowków, narzutek i poduszkopodobnych sześcianów. Pod stopami gumolit, nad głową pawlacz. To była prawdziwa epoka DIY i domowych ZPT. Mnóstwo elementów wystroju wykonywało się własnoręcznie na podstawie instrukcji z magazynów „Zrób To Sam” czy Mój Dom”. Skrzynki po owocach udawały regały, styropiany udawały stiuki, a lokatorzy udawali, że sobie te meble wybrali, choć tak naprawdę to los im je zsyłał. Zwieńczeniem wszystkiego były cudowne, zmywalne tapety zamiast kafli w kuchniach i łazienkach. Niezrównanie brzydkie, zmysłowo miękkie i niepraktycznie gnijące nad umywalkami. Ten barwny czas zaczął się kończyć właśnie w roku otwarcia Ikea w Polsce.

Jestem poniekąd dumna z tego, że sen Polaków o skandynawskim minimalizmie i ucieczce od meblościanki rodził się wraz ze mną. Nadchodziła nowa epoka we wnętrzach. Jej zwiastunami były gładź gipsowa i panele podłogowe oraz ta właśnie Ikeawska prostota zapakowana w karton. Dziki kapitalizm udający zrównoważenie zaglądał do naszego szarego i smutnego kraju. Gustowny, praktyczny, niekrzykliwy. Gdy w Polsce powstawały „Malborki” i „pseudodworki” zdobione „wannami z kolumnadą”, jak pisał Filip Springer, w Ikea zdawała się królować prosta forma. I wreszcie mieliśmy wybór. Powoli zaczynała się wielka ucieczka z szuflad w betonie do wielkopowierzchniowego, niebieskiego sklepu. Wreszcie mieliśmy dobić do portu. Znaleźć swoje przytulne miejsce na ziemi.

Gdy miałam dziesięć lat, otwarto sklep Ikea w moim rodzinnym mieście. Od tamtego czasu jeździłam tam w niektóre weekendy wraz z rodziną, wcale nie po to, by coś kupić, ale po to, by przejść się i pozwiedzać ekspozycje. Po latach niedotykania niczego, niesprawdzania miękkości owoców, niemierzenia majtek, a jedynie oglądania ich naciągniętych na dłoniach ekspedientek, nagle zezwolono na brutalny akt obmacywania produktów. To była handlowa rewolucja obyczajowa. Wszyscy z zainteresowaniem przysiadali na tej czy tamtej kanapie i oglądali, jak specjalna sztuczna pupa wyrabia niezniszczalny fotel, by ukazać nam jego niezwykłą trwałość. Ocenialiśmy pomieszczenia, jakby było nas na nie stać. Wiele lat marzyłam o tym, że gdy będę już wreszcie dorosła, będę skręcać imbusami te zgrabne komody i gustowna Szwecja wreszcie zagości w moim życiu. Ucieknę od meblościanki, Kontiki i ftalanów.

Teraz Ikea to powszednie, szybkie rozwiązanie dla większości społeczeństwa. Imbusy panoszą się po wszystkich domach. Niemal każdy przedstawiciel klasy średniej kiedyś skręcał jakiś mebel. Każdy miał ten kwadratowy stolik ze sklejki w pięciu wersjach kolorystycznych. Każdy miał tę kultową wyciskarkę do czosnku i tę plastikową lampkę. Powstały dziesiątki innych sklepów meblowych, w których można w nieskończoność testować kanapy, materace i szafy. Pytanie brzmi: czy da się jeszcze od tego uciec?

Niedawno odwiedziłam granatowy, wielkopowierzchniowy sklep z rodziną i moją uwagę przykuły okotarowane sześciany zachęcające do zatrzymania się i oddychania. Nie pamiętam dokładnie maksymy, która widniała nad wejściem, ale wydawała się zachęcać do czegoś w rodzaju medytacji w markecie – ucieczki w głąb siebie od kompulsywnego nabywania kolejnej świecy zapachowej. Klienci mogą tam odzyskać siły duchowe, by móc nabywać dalej. Wraz z mężem stworzyliśmy dla tych sześcianów autorską, pieszczotliwą nazwę: komory mindfulness. Te, oddzielone murem z dykty i wiskozy, kosteczki na mapie wielkopowierzchniowego sklepu meblowego miały pomóc odnaleźć klientom równowagę, gdy przytłoczy ich widok półek z tysiącami kultowych wyciskarek do czosnku, stolików i lampek sięgających sufitu. Trzydzieści trzy lata po otwarciu pierwszego sklepu Ikea w Polsce znów uciekamy. Tym razem do jedynego wnętrza, w którym wreszcie mamy szansę poczuć się jak w domu. Rok 2023 ogłaszam rokiem ślimaka.

aktorka, autorka i reżyserka, w zespole Teatru im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy. Laureatka Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej (2017) za dramat Słabi.