rys. Bogna Podbielska
Dziady. Wokół Rollisona
W słuchowisku Tomasza Cyza Ksiądz Piotr nie służy wyłącznie jako tuba mesjańskich idei. Jest kapłanem męczenników pokroju Rollisona i oprawców pokroju Nowosilcowa.
Radiowa adaptacja Dziadów drezdeńskich według pomysłu i w reżyserii Tomasza Cyza opiera się na trzech wątkach: widzeniu Księdza Piotra, śnie Senatora i balu u Senatora. Przejścia między różnymi miejscami i nastrojami wypełnia niepatetyczny gitarowy motyw. Dynamika akcji może wydawać się przez to mniej czytelna. Takie rozwiązanie uzasadnia jednak stała obecność jednej postaci: Księdza Piotra. To w obszarze jego medytacji i duchowych wędrówek, a w każdym razie z jego perspektywy, śledzimy kolejne wypadki.
Od szeptanej przez Piotra mantrycznie modlitwy Ojcze nasz zaczyna się przedstawienie – i na niej się kończy. To jego dotyczą też słowa Ducha (wypowiadane w celi nad Konradem): „Człowieku! gdybyś wiedział, jaka twoja władza!”. Egzorcysta i wizjoner ma nadzwyczajne zdolności. Na jawie i we śnie nawiedza udręczonych więźniów (Konrada, a w domyśle także Rollisona) oraz katów (Senatora Nowosilcowa w pokoju sypialnym, a następnie w gabinecie). Stoi tuż za ślepą wdową Rollisonową w czasie jej rozmowy z Senatorem i mija się z odprowadzanym na przesłuchanie Konradem. Brat bernardyn przez większość tych scen cierpliwie milczy albo ma niewiele do powiedzenia. Swe niepokojące monologi prowadzi w samotności, przez nikogo niesłyszany.
Wybór centralnej postaci świadczy o ciekawym przesunięciu optyki dramatu (Konrad wycofuje się na drugi plan). Ale jest tu i więcej zaskoczeń. Akcja części III Dziadów rozpoczyna się, jak wiadomo, w Wigilię Bożego Narodzenia. Dziady przypominają pod tym względem pracownię Fausta. Za murami klasztornymi w każdej chwili mogą się odezwać organy, dzwony, pienia i chóry kościelne. W liminalnym czasie przesilenia przestrzeń wypełniają wirujące grupy złych i dobrych duchów, gotowych walczyć o człowieka w momencie jego największej pychy i rozpaczy. Tymczasem w słuchowisku ta operowa metafizyka zupełnie znikła. Nie ma też gwaru rozmów, opowieści, pieśni i bluźnierstw więźniów (jako kontrapunktu dla pokornej postaci Księdza Piotra). Nie ma słowotoku poczciwego Kaprala, czyli kontekstu dawnych wojen i pokoleń. Co więcej, sam Konrad zdążył już wygłosić obie poetyckie improwizacje i wyczerpać swe żywotne siły. To na jego przeciągłe westchnienie-kapitulację wkracza do celi Ksiądz. W dawnym klasztorze bazylianów panuje pustka, cisza, realna samotność. Misterium walki o duszę ścieśnia się do spotkania dwóch natchnionych poetów, słabszego (Konrada) i silniejszego (Księdza Piotra). Znacząca jest też akustyka świata nadprzyrodzonego. Anioły odzywają się tylko raz, chórem unisono, technicznie lekko przetworzonym. Natomiast zły Duch jest częścią Konrada (Przemysław Stippa). W okrojonej scenie egzorcyzmów Ksiądz będzie rozmawiał nie z diabłem, lecz z Konradem, który gada po szatańsku.
Ksiądz Piotr (Piotr Głowacki) emanuje skupioną siłą. Na początku czuć w jego postawie jakby nutę wyuczonej kaznodziejskiej dykcji, nieugięcie nabożnej, świątobliwej. Gdy jednak zostaje sam, głos ten się zmienia, uspokaja, mięknie, staje się wsobny i cichy. Widzenie Księdza zostało zachowane w całej rozciągłości, co już jest dość nietypowe, bowiem dziś te fragmenty raczej wstydliwie się omija. Przejścia od modlitwy do wizji podkreślono dyskretnie odmienną instrumentacją muzyczną: na tle wysokiego dźwięku cicho odzywa się trójkąt lub dzwonek. Piotr zachowuje się trochę tak, jak św. Jan na obrazach Zurbarána: nie tyle widzi apokalipsę, ile ją wyczytuje niczym skończony tekst, by zapisać słowo w słowo w księdze. Jest świadkiem dbałym o obiektywny przekaz. Nie ulega emocjom, tłumi je w przerwach między zdaniami. Nie przeciąża długiego monologu zbyt urozmaiconą modulacją ani wzmacnianiem nacisku głosowego, mówi raczej staccato niż legato. Słysząc tak „oskrobany” z narzuconych znaczeń tekst proroctwa, odbieramy go uważniej, czujniej. W monologu kryje się kilka odrębnych wizji, każda trudniejsza do rozszyfrowania od poprzedniej, i Ksiądz Piotr niczego nam nie ułatwia swą mową.
Gdy dobre siły roztaczają opiekę nad wyczerpanym mistykiem, w sypialni Senatora diabły-lokaje toczą tymczasem spory nad innym śpiącym. Przekrzykują się pojedynczo, to znów łączą w chór, pomyślany jako demoniczny rewers anielskich grup z poprzedniej sceny. Hałaśliwe i napastliwe działania diabłów podsyca dźwięk skrzypiec. Za chwilę stanie się on ekwiwalentem owej buczącej osy, do której Mickiewicz porównał salonowo-dworskie szmery i plotki. Senator Nowosilcow (Sławomir Orzechowski), niczego nieświadomy, pławi się w rozkosznym śnie o dworskim wywyższeniu (zmysłowo odczuwanym), a potem z niego w popłochu i krzyku ucieka, ścigany przez urojenia upadku. Dalsze sceny w pałacu Senatora następują w nieuprzedzony sposób. Czy to Senator został wyrwany z pościeli i wrzucony tak nagle w swą cielesną i urzędową powłokę?
Odtwórca świetnie panuje nad niuansami tej postaci: dyplomaty, pozera, sybaryty, biurokraty i groźnego polityka. Nie tylko we śnie, ale i na jawie Nowosilcow stacza się po równi pochyłej, traci rezon i władzę, szczególnie po śmierci Doktora i w ostatecznej konfrontacji z Księdzem (tu znów mamy okazję usłyszeć pomijane w teatrze dwie przypowieści Księdza Piotra: o nieukaranych łotrach i pozornie wolnych zakładnikach). W przeciwieństwie do Księdza – melancholijnego i posługującego się prostą mową – Nowosilcow jest mistrzem wszelkich tonacji i modulacji. Bawi się ripostowaniem, jak i rządzeniem. Uprawia menuety i szarże wokalne. Przy jego wirtuozerii dworacy oraz goście na balu wydają się dość bladzi. Z wyjątkiem Pani Rollisonowej, granej ekstatycznie, nawet histerycznie przez Monikę Kwiatkowską.
Słuchając tych fragmentów, zastanawiałam się, czy tak właśnie wyglądała niegdyś (w czasach Mickiewicza) konwencja ról starych kobiet kreowanych przez młodsze wiekiem wykonawczynie. W tradycji aktorskiej Rollisonowa miała być jednocześnie chodzącym posągiem cierpienia i godności (z akcentem na posągowość). Oznaczało to tłumienie zbyt jaskrawych momentów roli, a tak naprawdę wzmacnianie ich oddziaływania. Podobno to Wanda Siemaszkowa jako pierwsza dosłownie zrealizowała didaskalia na wejście postaci: z impetem roztrącała wartowników pałacowych, powalając ich na ziemię. Ślepa wdowa w rozpaczy miała herkulesową siłę. W słuchowisku postać Rollisonowej jest niemożliwie rozedrgana emocjonalnie, nadekspresyjna, na granicy ekstremum. Jej krzyk, zawodzenie, męcząca przesada kontrastują z chłodnym, rzeczowym tonem w rozmowie Senatora i Księdza Piotra. Sceny z bohaterką nie uległy żadnym skrótom, dramat przechylił się w nową stronę: obrony Rollisona. Ta tragiczna postać, znana tylko z nazwiska, scala wszystkie wątki może bardziej nawet niż Ksiądz Piotr. Samobójczy gest Rollisona widział za podszeptem złego ducha w wyobraźni Konrad. Prefiguracje mistyczne z wizji Księdza zyskały realny kontekst właśnie w postaci boleśnie pobitego więźnia z celi u dominikanów. Senator grozi Księdzu, że ukarany, będzie wyglądał jak „syn Rollisona”.
Ksiądz Piotr nie służy więc wyłącznie jako tuba mesjańskich idei. Jest kapłanem męczenników pokroju Rollisona i oprawców pokroju Nowosilcowa. Jego przeznaczenie to wydeptywać ścieżki w carskich pokojach dla ratowania zbitych do nieprzytomności oraz… spokojnie manipulować duszą Senatora, dozując mu na przemian wiedzę i trwogę. Piotr zna Senatora lepiej niż on sam. Zna przeszłość i przyszłość. Może nawet zostanie przyszłym świętym albo duchem podróżującym jak Widmo. Tak można sądzić po zakończeniu słuchowiska. Ostatnie słowa, skompilowane z kwestii Widma oraz Guślarza, a włożone w usta Konrada i Księdza Piotra, brzmią tak: „Gdzie kościół? – gdzie kościół – gdzie Boga lud chwali? / Gdzie kościół, ach, pokaż, człowiecze”. „Już idą w cerkiew gromady / I wkrótce zaczną się Dziady, / Iść nam pora, już noc głucha”. Niby krzepiące, ale ani o Rollisonach, ani o więzieniach wileńskich nikt tam nie będzie pamiętał, poza nimi dwoma. Synowie Rollisona nie należą do gromady.
Teatr Polskiego Radia
Dziady. Wokół ks. Piotra
adaptacja, reżyseria Tomasz Cyz
premiera 15 grudnia 2022