4/2023
Antonina Grzegorzewska

Jerzy Grzegorzewski w Disneylandzie

 

„W książeczce pt. Dobre maniery napisanej przez Lady Gough, a wydanej w Dublinie w 1863 roku, zawarte są następujące rady dla posiadaczy wspólnej małżeńskiej biblioteki: »Pani domu powinna zwrócić uwagę na to, by książki autorek nie przylegały na półkach do książek napisanych przez mężczyzn, chyba że stanowią oni parę małżeńską«”.

Zdjęcie ze starej gazety z ową informacją dostałam razem z inną dzienną dawką memów i linków do zabawnych filmików. W pierwszej chwili uznałam ten cytat za konfabulację. Ponieważ jednak wydał mi się nadzwyczaj atrakcyjny, zaczęłam szukać jego źródła. Jedynym tropem, na który natrafiłam, były rozległe drzewa genealogiczne, w których, owszem, istnieje pani Gough jako osoba z krwi i kości, Irlandka. Potwierdziłam również, że rzeczywiście pisała ona książki związane z wychowaniem. Nie znalazłam natomiast cytatu związanego z datą i tytułem Dobre maniery. Okazało się, że źródłem whatsappowego zdjęcia jest, zidentyfikowane przeze mnie w trakcie poszukiwań, wydanie „Przekroju” z lipca 1946 roku. Przeglądając archiwalny numer, zapomniałam w pewnym momencie o Lady Gough i jej nakazie segregacji książek według płci, z dyspensą dla par oficjalnie poślubionych. Znajdował się tu bowiem także dający wiele do myślenia felieton Jana Kotta z cyklu Kropka nad i: „Bardzo się ucieszyłem, że na 247 sztuk, przedłożonych komisji repertuarowej przy Ministerstwie Kultury i Sztuki, tylko 50 zostało zakwalifikowanych do wystawienia na scenie. W dodatku, jak informuje p. Dobraczyński, i w stosunku do tej wybranej pięćdziesiątki komisja nie zdradzała zbyt wielkiego entuzjazmu, skoro 35 sztuk opatrzyła najróżnorodniejszymi zastrzeżeniami, 10 zakwalifikowała, jednocześnie gorąco odradzając ich wystawienie, a tylko pięć uznała za może nadające się naprawdę na scenę. Bardzo się ucieszyłem tym surowym wyrokiem […]. Myślę, że już najwyższy czas, aby jasno i wyraźnie powiedzieć, że repertuaru naszych teatrów nie można opierać na współczesnej twórczości dramatycznej”.

Dzięki felietonowi Kotta w „Przekroju” zrozumiałam, że istnieje istotna i dzisiaj kategoria dramatów teatralnych, takich, które „może nadają się naprawdę na scenę”. W sumie w tym „może” zawiera się największa tajemnica, gdyż często ich sceniczna przydatność nie zostaje sprawdzona, co pozostawia ich artystyczny ładunek w sferze teatralnej potencji.

Jakiś czas temu kupiliśmy z mężem skaner do klisz fotograficznych. Przez długie tygodnie je skanowaliśmy, odzyskując liczne zdjęcia z objazdów historyków sztuki, na które jeździł mąż, z wakacji, spotkań, dokumentacji wystaw. Wśród skanowanych negatywów nagle ukazało się zdjęcie mojego ojca w sąsiedztwie dużej Myszki Miki, ewidentnie zdjęcie z Disneylandu. Wiedziałam, że ojciec był w Disneylandzie w połowie lat osiemdziesiątych, w ramach stypendium w Stanach Zjednoczonych. Byłam wtedy w pierwszej klasie podstawówki. Pamiętam ten fakt, bo z wyjazdu przywiózł mi dres z Kaczorem Donaldem, najwspanialszą rzecz, jaką kiedykolwiek w życiu dostałam. Ojciec chyba nie był zbyt przekonany do designu dresu, bo parę lat później, gdy prosiłam go o ortalionową kurtkę w odblaskowym kolorze, przywiózł mi z Holandii kożuch jak dla Anny Kareniny, kożuch, który miał co najmniej dwudziestokrotnie większą wartość niż potencjalna kurtka i który rozeźlił mnie do nieprzytomności. Nie zbrukałam się przed kolegami z podwórka noszeniem kożucha do kostek i z wcięciem w pasie. Kiedy z niego i tak wyrosłam, matka wstawiła go do komisu w pawilonach na Zielnej. Mniej więcej tydzień później komis się po cichu zlikwidował.

Na kolejnym zdjęciu z amerykańskiej podróży ojciec stoi w kalifornijskim pejzażu z jakimś starszym, szczupłym panem. Długo zachodziliśmy w głowę, kto to mógł być, do czasu, gdy nie wysłałam skanu zdjęcia matce. „Jan Kott” – orzekła bez cienia wątpliwości.

No więc Disneyland, Grzegorzewski, Kott.

Nad wszystkimi przytaczanymi tu wątkami, łącznie z Kaczorem Donaldem i Disneyem, otwiera się parasol archiwalnych numerów „Przekroju”.

Otóż w wydaniu czerwcowym z 1946 roku opublikowano artykuł dotyczący nowej produkcji Disneya o wielorybie Wilusiu, który połknął śpiewaka operowego i marzy mu się kariera na największych scenach. Sen o wykonaniu arii Śmiej się, pajacu przerywa nadpływający łodzią dyrektor Metropolitan Opera, który zabija Wilusia harpunem. Tekstowi towarzyszy zdjęcie Clarence’a Nasha, który dubbingował Kaczora Donalda. (W podpisie mowa o tym, że aktor jest tak bardzo zżyty z dubbingowaną przez siebie postacią, że jego ewentualna śmierć oznaczać będzie również zgon Kaczora. Nash zmarł w 1985 roku. Na jego nagrobku widnieje wizerunek Kaczora Donalda i Daisy w obramowaniu w kształcie serca).

W czterdziestym pierwszym numerze „Przekroju” z 1988 roku, w rubryce „Tydzień w kulturze”, zacytowano wypowiedź Grzegorzewskiego o placu Defilad zalanym wodą i gondolach.

Tę właśnie wizję zawierał kolaż na plakacie do sesji naukowej z marca 2022 roku „Grzegorzewski. Wrażliwość. Wyobraźnia” w Akademii Teatralnej w Warszawie.

plastyczka, dramatopisarka, autorka m. in. dramatów On, Ifigenia, Migrena, laureatka konkursu „Dramatopisanie”, w ramach którego napisała dramat La Pasionaria.