Szlaczki
Rysuję na kartce kropki i krzyżyki. Uwidzialniam czas. Zostawiam ślad sekund, minut, godzin, które upłynęły w oczekiwaniu. Linia po linii, kropka po kropce, kratka po kratce. Czas mojego życia przelany na kartkę. Spędzony na myśleniu o niczym konkretnym, na robieniu niczego konkretnego. Czas, w którym nic ważnego się nie wydarza poza życiem.
W różnych starych zeszytach mam takie strony, całe od góry do dołu zapisane, kratka po kratce, krzyżykami. Są też niekończące się pętle, powierzchnie starannie, co do milimetra zamalowane długopisem, wymyślne, nic nieznaczące litery. W oczekiwaniu na lekcję, podczas lekcji szkolnej, w kolejce u dentysty, w oczekiwaniu na film w telewizji, po filmie, podczas nudnego wykładu, w trakcie jazdy pociągiem.
W szkole nosiło się dodatkowy zeszyt, który nie był przypisany do żadnego przedmiotu. Nazywał się brudnopis i wypisywałem ten tytuł na okładce. Był pełen abstrakcyjnych rysunków, nieukładających się w żadne znaczenia liter, krzyżyków i kropek. Pełen śladów samego, płynącego życia.
Każdy miał swój ślad, tak jak każdy miał swój charakter pisma i swoje linie papilarne na swoich palcach. Byłem w stanie rozpoznać krzyżyki, kropki i linie bez znaczenia pozostawione przez dobrze mi znane osoby w zeszytach i na białych częściach stron czytanych gazet. Przyglądałem się długopisowym mazom i kreskom pozostawionym przez mojego dziadka w jego zeszycie więziennym z pięćdziesiątych lat i szukałem podobieństwa do moich. Pewnego dnia bardzo się wzruszyłem, kiedy gdzieś, w jakiejś bardzo odległej i bardzo odmiennej od domu krainie, zobaczyłem podobny do dziadkowych esów-floresów ślad zostawiony na kartce, na marginesie jakichś ważnych zapisków. I to wzruszenie zaskoczyło mnie. Dlaczego to mnie wzrusza? Co jest poruszającego w kreskach bez znaczenia? Tak jakbym daleko stąd odnalazł ślad kogoś bliskiego. Intymny ślad.
Pierwszą rzeczą, jaką się pisze, zanim się pozna litery, są szlaczki. Powtarzalne ciągi nic nieznaczących znaków. Protopismo. Znak, zanim zacznie znaczyć.
Ileż się nawpatrywaliśmy w te abstrakcyjne wzorki na firankach i tapetach! Ponieważ nic nie znaczą, układają się w różne znaczenia. Są ultrapodatne. W jednej minucie mogą się wielokrotnie zmienić w coś innego. Raz są przyjazną twarzą powieloną w kilkuset egzemplarzach, a więc dobrym tłumem, a raz jednym wielkim, szarżującym nosorożcem-bestią.
W ornamentyce przydrożnego płotu odnalazłem zapętlone linie z zeszytów licealnej koleżanki, która zginęła w wypadku. Uderzyło mnie to. Zatrzymałem się i nie mogłem odejść. Co one znaczą? Nic nie znaczą. Są sprzed znaczenia. Mogą otrzymać znaczenie w następnym posunięciu, ale tu jeszcze nie. Są zapisem życia samego. Sprzed nabrania przezeń znaczenia. Od tego momentu zacząłem się przyglądać ornamentom, niczego nieprzedstawiającym, regularnym wzorom. Są wszędzie. Jesteśmy nimi otoczeni. Cały świat je ma i miał zawsze. To jest to wspólne. Zostało sprzed wieży Babel. Szlaczki. Staroegipskie, starogreckie, sumeryjskie, azteckie, chińskie. Na marginesach bogów, duchów, potyczek herosów, obrzędów, scen miłosnych, scen z życia codziennego, na obrzeżach grobowców i kolumn, pod sufitami pompejańskich mieszkań – szlaczki, rytmiczne, powtarzające się znaczki, jak odbijana pieczątka, choć ryte w kamieniu w pocie czoła, z różną przecież intensywnością oraz dokładnością, z różnym stanem myśli i emocji, w różnych porach dnia, przy różnej pogodzie, różnymi dłońmi różni wykuwacze, a jeden ślad. Niektóre wyglądają jak obsesyjnie powtarzany fragment labiryntu, inne jak oczy bez źrenic, a są i takie, które się niemal nie różnią od szlaczków, które rysował w zeszycie mój syn.
Wzorki na ubraniach, na bransoletach, na ceramicznych skorupach wyciąganych z cmentarzysk sprzed ponad dwóch tysięcy lat i wzorki na sweterkach z lat osiemdziesiątych XX wieku. Jasne, jest różnica, ale też jak bardzo podobne! I ta sama zasada – rytm. Rytm nie posiada emocji. Dopiero muzyka mu je nadaje. Ten rytm jest od początku. Zmienia się instrumentarium. Rysując na kartce kropki i krzyżyki, podłączam się do rytmu.
Ornamenty wszystkich kultur ludzkich wszystkich miejsc i czasów. Nic nieznaczące wzory na firankach, na płotach, na chodnikowych płytkach, pod sufitami pałacowych komnat i wiejskich chat, na zwieńczeniu starogreckich kolumn, na ścianach afrykańskich budowli z gliny i kamienia, na ubraniach postaci z mezopotamskich reliefów. Mniej lub bardziej przypominające hieroglify, ale monotonne, jednostajne, powtarzające ten sam wzór, malowany, ryty, rzeźbiony, wykuwany w kamieniu przez rzesze ludzi, którzy w większości wypadków nie zawierali w tym żadnej myśli, żadnego przekazu, żadnego symbolu, żadnej mądrości. To tylko samo życie. Jego ślad. Rytm dopasowanych kresek, krzyżyków i kropek, rytm powtórzeń, których liczba nie jest nieskończona. Jak oddech. Jak krew płynąca w żyłach w jednostajnym obiegu, pchana naprzód rytmicznie przez serce. Jak wykres EKG. Jak zapis ruchu fal morskich, dokumentacja faz Księżyca, okręgów planet i pulsowania pulsarów. To, co jest pod spodem, zawsze w tle. Samo właśnie to.