6/2023
Antonina Grzegorzewska

Perła z dziewczyną

 

Za jedną z bardziej zapadających w pamięć historii z biografii Dorothy Day uważam opowieść o tym, jak bohaterka, wówczas już stuprocentowo oddana swoim domom dla bezdomnych biedaków i żyjąca z nimi w ubóstwie, otrzymany w darze pierścionek z dużym brylantem podarowała jednej z nędzarek. Gdy spotkała się z krytyką tego gestu (można przecież sprzedać pierścionek i pieniędzy użyć racjonalnie na mało romantyczne, lecz palące potrzeby przepełnionego domu), Dorothy zadała pytanie: czy uważa pani, że brylanty zarezerwowane są tylko dla bogatych kobiet?

Nędzarka nie rozstawała się z pierścionkiem.

Podobno prawdą jest, że gdy Adam Chmielowski podszedł w przerwie do Heleny Modrzejewskiej w trakcie jednej z krakowskich premier (aktorka przyszła jako widz) i potrząsnął puszką na datki, Helena wprawnym gestem ściągnęła brylantowe kolczyki i dyskretnie wrzuciła je do puszki. Scena ta, w kontekście przytaczanej historii Dorothy Day, daje jasną odpowiedź na pytanie o brylanty i kobiety. Nie, szlachetne kamienie nie powinny być zarezerwowane tylko dla bogaczek. Byłoby cudownie, gdyby finałem gestu Modrzejewskiej był obraz biedaczki z brylantami w uszach, ale niestety pewnie Brat Albert nie rozumiał absurdalnych subtelności kobiecej natury i kolczyki spieniężył.

Bogate kobiety byłyby więc figurą fundatorek, a brylanty na ciele nędzarek swoistym bezinteresownym cudem.

Na alegorycznym obrazie z wizerunkiem Katarzyny z Kretkowskich Ligęziny, która, po owdowieniu, za pieniądze uzyskane ze sprzedaży swych sreber i biżuterii ufundowała klasztor Karmelitanek Bosych w Lublinie, gest zrywania naszyjnika to gest pogardy wobec dóbr ziemskich i zobrazowanie pojęcia vanitas vanitatis.

Rozsypywanie się paciorków zerwanego naszyjnika to silna figura. Pamiętam jedną ze scen z La Bohème Grzegorzewskiego, kiedy grający Widmo Redbad Klynstra zrywał korale z szyi Marysi. Ów gest z pogranicza snu i jawy, z całym swym ładunkiem przemocy i swoistego barbarzyństwa, przypomniał mi się, gdy czytałam, że najpewniejszym sposobem odróżnienia perły prawdziwej od sztucznej jest rzucenie jej o ziemię. Prawdziwa perła nie tylko nigdy nie pęknie przy takim uderzeniu, ale odbije się na dużą wysokość niczym pingpongowa piłeczka. Prawdziwa perła, znaleziona w jednej na tysiąc wyłowionych małży, rozpada się wraz z ciałem pochowanym w trumnie, jest więc najbliższa owego vanitas vanitatis. Nie wiadomo, czy najsłynniejsza w renesansowej Europie kolekcja pereł Barbary Radziwiłłówny trafiła w części na dwór Tudorów, rozpadła się w grobie, czy została zjedzona przez szczury (to niewykluczone; mojej znajomej gekon na Bali połknął pierścionek z brylantem, co wywołało spekulacje, że gekon był wytresowany, aby w ten sposób dostarczać obsłudze co lepszą biżuterię; koleżanka widziała zdarzenie, ale gekon okazał się zwinniejszy i uciekł z brylantem w brzuchu).

Perły Barbary stanowią rzeczywiście figurę utraconego skarbu, vanitas vanitatis, legendy o pięknie i jego wiecznym zatraceniu. Jednak już skarbiec Karolingów w Akwizgranie pokazuje, że co jak co, ale drogie kamienie to nie marność nad marnościami.

Niech ten felieton będzie ping-pongiem pereł.

Z trzydziestu siedmiu zachowanych obrazów Vermeera na osiemnastu znajduje się perła. Znawcy twierdzą, że malowane przez niego okazy są wytworem imaginacji, gdyż wielkości wielu z nich, w tym słynnej perły z kolczyka, wykluczają ich autentyczność i malowanie z natury.

W lutym byłam w Amsterdamie na największej w historii retrospektywie Vermeera w Rijksmuseum. Vermeer i perły są w końcu wizytówką Holandii nie mniejszą niż tulipany i ich cebulki. Zygmunt August właśnie stamtąd w hurtowych, nawet jak na tamte czasy, ilościach sprowadzał żonie perły, uprzednio dostarczone do Holandii z Indii. Jak Imelda Marcos, filipińska fanatyczka butów, była rekordzistką pod względem liczby posiadanych wzorów, tak Radziwiłłówna była królową biżuteryjnego szaleństwa polskiego władcy. Odziana w perłowe suknie i czepce, stawała się kolekcjonerskim trofeum męża. Jeden z południowoniemieckich mnichów z VIII wieku, którego rękopis znajduje się w Krakowie, opisał właściwości szmaragdu, jaspisu, hiacyntu, sardonyksu, berylu, chryzolitu, szafiru, ametystu, topazu, onyksu, granatu, rubinu, almandynu. Zygmunt August mógł znać ten tekst.

A jednak perły nie znajdują się we wspomnianych pracach, gdyż nie są minerałami. Fakt, że się je łowi i że są efektem procesu zanieczyszczenia małży, sprawia, że poświęca się im osobne traktaty, a niekiedy nawet opery – jeśli Poławiaczy pereł traktować jako cichy hołd dla perłowych bohaterek drugiego planu.

Aż dziwi, jak wiele koron, naszyjników i bereł przez wieki w świetle teatralnych reflektorów udawało wartościowe i prawdziwe, a było jedynie usankcjonowaną apoteozą falsyfikatu, tandetą podszywającą się pod skarbiec…

Świętowaną ostatnio koronację Karola III, ów historyczny spektakl o monarchii, wspierała biżuteria. Klejnoty, perły, szaty i wszelkie królewskie insygnia były prawdziwe. Tylko dlatego spektakl mógł się odbyć.

plastyczka, dramatopisarka, autorka m. in. dramatów On, Ifigenia, Migrena, laureatka konkursu „Dramatopisanie”, w ramach którego napisała dramat La Pasionaria.