7-8/2023

Medytacja o śmierci

Trzy smutne sztuki Radu Afrima są poetycką medytacją o śmierci. Poprzez tragizm codzienności rumuński reżyser stara się odsłonić to, co groźne, niewyrażalne i nieuchwytne.

Obrazek ilustrujący tekst Medytacja o śmierci

fot. Iulian Ursachi

 

W spektaklu Radu Afrima śmierć, bez względu na to, czy bohaterowie słyszą jej kroki, czy też jedynie z oddali przeczuwają jej obecność, zawsze wywołuje strach. Wchodząc niepostrzeżenie do środka zamkniętej oszklonej przestrzeni w Trzech smutnych sztukach, pozwala jednak w jakimś stopniu doświadczyć niewypowiedzianego, poczuć tajemnicę. Intruz, Siedem królewien i Wnętrze to dramaty wpisujące się w koncepcję tragizmu codzienności Maurice’a Maeterlincka, gdzie zwyczajne sytuacje stają się punktem wyjścia do refleksji o innym wymiarze życia. To dramaty statyczne, w których niewiele się dzieje, bohaterowie trwają w swojej zwyczajności, stawiają pytania, i niczym w teatrze Becketta – czekają (szeroko na ten temat pisała Karolina Czerska w książce Tadeusz Kantor i Maurice Maeterlinck. Dramaturgie istnienia, Kraków 2019).

Spektakl Afrima ma tradycyjną konstrukcję. Zbudowany jest z prologu, trzech części – każdą tworzy jednoaktowy dramat – i epilogu. Wstęp znajdzie rzecz jasna dopowiedzenie na końcu, a klamra połączy trzy różne tytuły w całość. Opowieść zaczyna się od monologu ubranej współcześnie kobiety (Puşa Darie), która podgląda przez okna wnętrze mieszkania. Przypomina ono piękną klatkę, gdzie zamknięto „biednych ludzieńków”. W opisywanej przez Darie rzeczywistości coś się kończy – to świat apokaliptyczny, nieco przerażający. Na betonowych ulicach nie ma już drzew. Liście wypełniające dom musiały lecieć z daleka. Schowały się za oknami, jak w ciepłej szklarni. Kobieta przyznaje, że wyprowadziła swoje myśli z głowy, by dać miejsce refleksjom umierającej we wnętrzu kobiety w połogu. Staje się więc medium dla bohaterki Intruza.

Maeterlinck w dramatach składających się na tzw. pierwszy teatr (wszystkie wybrane przez Afrima tytuły do niego należą) starał się dotknąć tajemnicy życia i śmierci. Bohaterowie Intruza siedzą w pokoju i oczekują, co stanie się z matką i jej nowo narodzonym dzieckiem. Poruszają się po leżących na podłodze liściach, które są symbolem kruchości i grają przejmującą symfonię odchodzenia. Czuje się, zgodnie z zamysłem dramatopisarza, obecność personnage sublime – niewidocznej siły związanej ze śmiercią, duszą, nienazwanym i nieuniknionym. Emocje wzmaga scenografia zbudowana z wielu okien i drzwi – ważnych przedmiotów granicznych Maeterlincka, za którymi rozciąga się ciemność, ale i zza których może przyjść przeznaczenie.

Rumuński reżyser dokonał jednak pewnych przesunięć względem literackiego oryginału. W każdej z części zaakcentował mocno rolę kobiet i ich sposób postrzegania rzeczywistości. U dramatopisarza często to, co najważniejsze, przeczuwają osoby niewidome, starcy lub dzieci. W Intruzie Afrima to nie najstarszy przedstawiciel rodziny – niewidomy Dziadek – jest osobą o największej intuicji i wyczuciu groźnej sytuacji, lecz niewidoma dziewczyna, córka umierającej, grana bardzo emocjonalnie przez Adę Lupu. Wuja zastąpiła Ciotka, w którą udanie wcielił się Horia Veriveș. To postać groteskowa – zbyt duża, pokraczna, śmieszy i przestrasza.

Afrim wprowadza do inscenizacji wiele symboli wanitatywnych. W pokoju, w którym wszyscy czekają na to, co nieuchronne, dwie dziewczynki grają w szachy. Trudno nie skojarzyć tej sceny z Siódmą pieczęcią Bergmana. Służąca, która przychodzi do pogrążonego w smutku domu, przynosi jabłka – biblijny symbol poznania i utraty. Układanie ich w misce przywołuje na myśl zwyczajne działania kobiet wypełniających płótna holenderskiego malarstwa Vermeera (widać tu fotograficzne doświadczenie reżysera, który potrafi świetnie kadrować obrazy). W pewnym momencie za oknem słychać odgłos kosy, jakby śmierć zbliżała się już do domu. Zresztą Ciotka niecierpliwie na nią czeka. Syczy w dzikim tańcu, na który pozwala sobie z nagła. A może to ona, nieco monstrualna, ubrana na czarno, uosabia nieuniknione? W tym przepełnionym atmosferą strachu pokoju wszyscy biorą się za ręce i nad umierającą w białej koronkowej pościeli matką tańczą danse macabre. Mycie ciała chorej staje się zapowiedzią pośmiertnego rytuału. Ale śmierć, mimo że przeraża, jest piękna. Towarzyszą jej muzyka klasyczna grana na pianinie, modernistyczny witraż z florystycznymi motywami, lot ptaków, unoszenie się liści, echo.

Druga część spektaklu opiera się na Siedmiu królewnach. Afrim nie umieszcza ich na schodach w białych sukniach, na jedwabnych poduszkach, lecz zamyka w tej samej oszklonej, ale pozbawionej już mebli klatce, w której umierała bohaterka Intruza. Królowa, Król i ich wnuk Marcellus, ubrani współcześnie, stoją na zewnątrz. W mroku nie mogą dostrzec, co robią Królewny (słabe światło zachodzącego słońca czy świec jest lejtmotywem w twórczości noblisty, teraz bowiem „widzimy niejasno”). Wszystkie dziewczyny są niemal nagie, a oczy przesłaniają im czarne koronkowe opaski. Jak zapowiada poetycki wstęp do tej części, już od dawna szukają one śmierci, lecz nie mogą jej spotkać. Niegdyś prosiły o nią las, potem morze, wreszcie miasto. Nie zdołały jednak umrzeć. Tkwią więc w tym dziwnym królestwie, przez co stają się bardziej współczesne, bo przypominają młodych zagubionych ludzi. Zdziecinniały Marcellus, z małym statkiem w ręku, chce uciec, wypłynąć na pełne morze i nie doświadczyć spotkania z umierającą narzeczoną – Urszulą. Przeczuwa, że będzie to zetknięcie ze śmiercią. Kiedy zbiera się na odwagę, by zejść do Królewien, Urszula umiera. Naga, bo rodzimy się i odchodzimy nadzy, bezsilni, zmęczeni. Może wreszcie wolni…

W części trzeciej akcja przede wszystkim dzieje się we wnętrzu (jak wskazuje tytuł dramatu). Oszklona przestrzeń tym razem staje się domem dziewczyny, która popełniła samobójstwo. Reżyser zmienia perspektywę opisywania zdarzeń: o tragicznej śmierci nie dowiadujemy się od starca obserwującego przez okno codzienność rodziny topielicy tuż przed złą nowiną. Nie ma też Marii i Marty towarzyszących Dziadkowi – postaci nawiązujących do biblijnych bohaterek. Zdarzenia komentuje i przeżywa sama zmarła. Gra ją ta sama aktorka, która w Intruzie wcieliła się w niewidomą córkę. Zapowiedzią śmierci staje się martwy zając, przyniesiony przez ojca z polowania, także obrazy martwej natury zawieszone na ścianach pokoju. Nie wiemy dokładnie, dlaczego młoda kobieta zdecydowała się na desperacki krok. Może dlatego, że zakochała się i nie doświadczyła wzajemności (reżyser dodał scenę dialogu z chłopakiem), a może w jakimś stopniu z powodu rodzinnych relacji (ojciec zajmuje silną patriarchalną pozycję). Jak mówi nieżyjąca dziewczyna, nie da się jednak zajrzeć w duszę. Tylko anioł widzi i słyszy.

Afrim w Trzech smutnych sztukach dość wiernie podąża za myślą belgijskiego dramatopisarza. Nie tylko umieszcza swoich bohaterów w zamkniętej przestrzeni, gdzie toczą swój codzienny żywot, ale także wypełnia ich świat niepokojącymi dźwiękami, funeralnymi symbolami, tajemniczym światłem. Najdalej odchodzi od założeń Maeterlincka w sposobie prowadzenia aktora. Jeśli noblista zafascynowany był marionetkami, automatami, woskowymi figurami, i właśnie w mechanicznych ruchach, zastygnięciu figur i poruszaniu marionetek szukał inspiracji dla odtwórców swoich postaci – to rumuński reżyser protagonistów prowadzi w sposób psychologiczny, odwołując się jednocześnie do poetyki grozy. Ada Lupu, która doktoryzowała się z twórczości Afrima, chyba najlepiej wyczuwa i realizuje intencje reżysera. Atmosferę oczekiwania i tajemniczości bardzo dobrze oddają nie tylko aktorzy, ale także odpowiednio wyreżyserowane światło. Szklane wnętrze ciepło oświetlają lampy i przytłumione oświetlenie boczne, dopiero w finale rozpali się wiszący przez cały spektakl żyrandol. Na scenę wróci też zaczynająca spektakl kobieta, która w czasach apokalipsy przeprowadziła nas przez świat Maeterlincka.

„Problemy patologicznej rodziny, opresja wolnego rynku, zagrożenia dla wolności egzystencjalnej człowieka, beznadziejny bunt przeciw konformizmowi świata – to tylko niektóre przykłady prywatnych i społecznych obsesji performowanych na scenie przez Radu Afrima” – tak pisała niegdyś na naszych łamach Krystyna Duniec (Uronić łzę, „Teatr” nr 6/2012). W Trzech smutnych sztukach nie ma już tych tematów. Dlaczego jednak śmierć? Współczesny świat przestał w nią wierzyć, ale m.in. zagrożenia klimatyczne, pandemia koronawirusa i nasilający się społecznie kryzys zdrowia psychicznego namacalnie pokazały, że śmierć istnieje. Może przyjść niechciana jak w Intruzie, może być wyczekiwana jak w Siedmiu królewnach lub drastycznie wywołana jak we Wnętrzu. Jak powiedzieli aktorzy w czasie pospektaklowego spotkania, reżyser traktuje śmierć bez nawiasu, jest ona we wnętrzu domu, nie da się od niej uciec. Trzeba się z nią oswajać, ale w poetycki sposób – spektakl to medytacja. Radu Afrim, twórca transgresyjny, jak określają go krytycy ze względu na poszukiwania w obrębie tożsamości, przede wszystkim seksualnej, tym razem chciał przekroczyć nieprzekraczalną granicę – granicę życia. To niemożliwe. Komponując piękną formę i rozwibrowując emocje aktorów, zdołał jednak uchylić nieco drzwi.

 

Teatrul Național „Vasile Alecsandri” w Jassach

Trzy smutne sztuki (Trei piese triste)

według dramatów Maurice’a Maeterlincka

reżyseria Radu Afrim

premiera 11 marca 2021

pokaz 3 czerwca 2023

w ramach XXVII Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego „Kontakt” w Toruniu

teatrolożka, krytyczka teatralna,  zastępczyni redaktora naczelnego miesięcznika "Teatr", profesor w Katedrze Komunikacji Kulturowej i Artystycznej Instytutu Edukacji Medialnej i Dziennikarstwa UKSW, autorka m.in. książki Teatr przeciwko śmierci. Kryptoteologia Tadeusza Kantora (2015).