7-8/2023
Magdalena Drab

Pouczająco

 

Nauczyciel to zawód podobny do zawodu aktora, a może nawet gorszy. Potrafi budzić w ludziach to, co najbardziej nieznośne. Jest zawodem wrodzonym podobnie jak aktorstwo. Każdy nosi w sobie nauczyciela, który tylko czeka, by się zbudzić i wskazać drogę innym. To wielka rola, a nawet wielki zawód – jak określa nauczyciela w dwuznaczny sposób tytuł reportażu Joanny Sokolińskiej. Jest to funkcja szczególnie odpowiedzialna i łechcąca poczucie własnej wartości. Aby zostać uczniem Pitagorasa, należało utrzymać pięć lat milczenia, surowe obyczaje i intensywnie uczyć się we własnym zakresie, by niekoniecznie zostać przyjętym przez mistrza. Tak wyjątkowe traktowanie może przewrócić w głowie, ale często wektor jest odwrotny. Dziwne przekonanie o własnej wyjątkowości osób zupełnie niezwiązanych z zawodem nauczyciela skłania ich do znajdowania sobie uczniów i przekazywania im licznych instrukcji. Właściwie każdy obszar życia nadaje się do skodyfikowania i uporządkowania, a więc również do poinstruowania o nim innych. Właśnie stąd bierze się tak wszechobecny charakter pouczeń.

Nauczanie narodziło się wraz z pierwszymi ludźmi, a po nim przyszło także nauczanie o nauczaniu. I do dziś w nieskończoność jedni nauczają drugich, jak powinni nauczać i czego. Każdy w głębi duszy by chciał. Każdy czuje się na siłach. I tak jak w zawodzie aktora mamy tu profesjonalistów i naturszczyków. Profesjonalista musi odbyć dwieście siedemdziesiąt godzin nauki i sto pięćdziesiąt godzin praktyk, a naturszczyk nie musi. Odczuwa w sobie zew krwi, który każe mu nauczać amatorsko, charytatywnie, na ulicach, w sklepach czy we własnym domu, i naturszczyk ochoczo to robi. Bez wynagrodzenia, dla czystej satysfakcji i poczucia spełnionego obowiązku. Można pouczyć innych na przykład, kto rządzi światem, co należy jeść, jak rozmawiać z przyjaciółmi i rodziną, co czuć w danej sytuacji i gdzie trzymać łokcie przy stole. Zawsze znajdzie się obszar, który szczególnie interesuje wewnętrznego nauczyciela. Zwykle uruchamia go proste hasło, niewinne słowo ukryte w gąszczu innych wyrazów, uwalniające lawinę informacji o ogromnym znaczeniu, które nauczyciel z troską i zaangażowaniem stara się wpoić napotkanemu uczniowi. Wystarczy poprosić o sól, by zmierzyć się z całą kopalnią soli, jej wpływu na nerki, ciśnienie i życie wewnętrzne. Ale takie hasło to tylko wierzchołek góry lodowej.

Żeby obudził się w człowieku aktor, zwykle potrzebna jest widownia. Żeby obudził się nauczyciel, wymagana jest jakaś wiedza lub zasada oraz ktoś do nauczenia. Od potencjalnych uczniów roi się wszędzie, więc ta okoliczność jest zapewniona. Naturalnie są nimi dzieci, ale odpowiedni może być właściwie każdy – pasażer w autobusie, kolega z pracy czy użytkownik portalu społecznościowego. Nada się ktokolwiek. Bez zbędnej dyskryminacji. Najważniejsze są jednak zasoby informacyjne. Nauczyciel musi się na czymś oprzeć, tworząc czy to krótką komendę, czy obszerną tyradę. Ze względu na odwoływanie się do wiedzy lub do zasad, nauczycieli naturszczyków można podzielić na paranaukowych i na tak zwanych wychowawców. Pierwsi zwykle mówią dużo, a drudzy wręcz odwrotnie, ale są kategoryczni, zniecierpliwieni, a niekiedy nawet agresywni. Wychowywanie to ciężki chleb, wymaga ciągłego powtarzania i upominania. Człowiek traci wiarę w ludzi i staje się zgorzkniały.

Zauważyłam, że nauczyciel wychowawca bardzo często budzi się w użytkownikach jezdni, chodników i dróg rowerowych. Ci ostatni cierpią często na tak zwany efekt plastronu. Niewielki element odzieży naciągnięty na fałdki brzucha potrafi dać poczucie profesjonalizmu i wyższości nad użytkownikami bez plastronów. Czasem wystarczą nawet getry i koszulka z poliestru, polipropylenu czy cokolwiek z membraną. Można podejrzewać, że to sztuczne włókna wchodzą w reakcję z genem nauczycielstwa i nakazują mu rozpocząć szaleńczy podział. Gen mutuje w nowotwór i ta straszna choroba nakazuje zwracać się do innych bezosobowo, wskazywać im z pogardliwą miną, jak „się jeździ”, a jak „się nie jeździ”. Niektórzy z uczących są tak zajadli i oddani swojej misji, że ulegają zderzeniom czołowym, poświęcając całą uwagę gonieniu potencjalnych uczniów i tłumaczeniu im, co zrobili źle. Nic dziwnego. Misja wymaga ofiar.

W podobny sposób działają na niektórych pewne marki samochodów lub rejestracje, choć odwołuję się tu niestety do stereotypów. Nie można jednak przeoczyć rzeczy tak istotnej w rozbudzaniu nauczycielskiej postawy jak kostium. W stroju i rekwizytach upatrywano źródeł autorytetu od zawsze. Do dziś tak działają sądy, służby mundurowe czy kościoły, które nie zaryzykowały pracy bez kostiumu. Jak w eksperymencie doktora Zimbardo, czasem prosta okoliczność potrafi obudzić w człowieku bestię. Dla niektórych groźny jest już plastron, marka samochodu czy zwykła membrana.

Cała nadzieja w zbliżających się wakacjach. Korzystając z przerwy od obowiązków dydaktycznych, można wysłać wewnętrznego nauczyciela na krótki urlop i dać wszystkim odsapnąć. Niech wewnętrzny nauczyciel zamilknie choćby na ten krótki czas i smaży się spokojnie w piekle nadchodzących upałów.

aktorka, autorka i reżyserka, w zespole Teatru im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy. Laureatka Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej (2017) za dramat Słabi.