9/2023
Artur Pałyga

Manifest niejednoznaczny

 

Różnica między dobrymi a złymi serialami polega na tym, że te dobre są niejednoznaczne.

Kiedy napisałem to zdanie, pomyślałem, że to straszny banał. Ale, cholera, w takim razie: dlaczego tyle jest tych złych? Tych, w których świat rysuje się grubą krechą, a postaci są czarno-białe. Te złe są od wejścia ośmieszone, karykaturalne, te dobre pozornie mniej płaskie, bo narysowane poważnie. W tych dobrych świat jest skomplikowany, relacje międzyludzkie trudne i zawsze nieoczywiste, wypowiadane słowa często zdradzają inne skryte za nimi myśli. Znów to poczucie, że banalne te moje stwierdzenia. Ale w takim razie: dlaczego tyle tych prostych, siekierą ciosanych podziałów, postaci ograniczonych do najprostszych reakcji i grymasów? I wreszcie dlaczego nasza rzeczywistość medialna, również ta społecznościowa, do złudzenia przypomina te najgorsze seriale? Co więcej, próba wskazania na niejednoznaczność jest tępiona na przykład jako ten obrzydliwy symetryzm.

Wierzę w to, że teatr wciąż spełnia istotną rolę społeczną. Że na przykład wskazuje dziury pomiędzy rzeczywistością a przekazem na jej temat. Że jest tym słynnym zwierciadłem, w którym widać, jak jest naprawdę. I jeżeli miałbym pisać dzisiejszy manifest teatralnego twórcy, taki manifest, w którym wyraźnie wskazuje się wroga i się deklaruje, co nie, a co tak, to wrogiem w tym manifeście byłaby jednoznaczność, jasny, czarno-biały przekaz. Taki manifest musiałby się zaplątać, sam ze sobą pokłócić, kluczyć i szukać obrony przed pytaniami typu: a wojna? A słuszne sprawy, wiesz jakie? A mobilizowanie się po dobrej stronie, bo potrzeba tej mobilizacji, żeby wygrać?! Taki manifest musiałby potraktować bardzo serio wszystkie wątpliwości, rozważyć je i zagubić się w nich tak, że kompletnie nie wiadomo by było, jak się skończy. Czy skompromituje się eskapizmem? Czy ugrzęźnie w jałowych rozważaniach? Czy zrobi wyjątki i jakie? Czy jednak sam sobie zaprzeczy i zajmie jakieś wyraźne stanowisko? Gdybym pisał manifest niejednoznaczności, bardzo bym się starał doprowadzić do takiej sytuacji, że ja sam nie wiedziałbym, jak zakończyć. Ale musiałbym też się pilnować, żeby spraw nie rozmyć, nie unieważnić. Przeciwnie. Niejednoznaczność nie polega na tym, że wszystko jest nieważne, ale że jest na ostrzu noża. I można się pociąć.

Szukałbym przykładów i unikałbym tych głośnych spraw, które przetaczały się w ostatnich tygodniach, bo wtedy manifest zrobiłby się o czymś innym. Za to przyszłoby mi do głowy Dwunastu gniewnych ludzi i ten jeden, który wbrew pozostałym jedenastu wskazuje na niejednoznaczność. Nie mówi, że chłopak jest niewinny. Nie wie tego. Skupia cały wysiłek, żeby wykazać, że nie wiadomo do końca, że są rzeczy, które się niekoniecznie zgadzają. I broni tego niezwykłego, niesamowitego poglądu, że nie można skazać, jeżeli są wątpliwości. Że nie można stwierdzić, że chłopak jest winny, bo sprawa jest niejednoznaczna. Jest wojownikiem niejednoznaczności. Manifest następnie uwikłałby się w rozważania, czy w takim razie nikogo nie można o nic obwinić, skoro wszystko jest niejednoznaczne, i czy wobec tego powinniśmy się godzić na zło. Ale też nie chciałby się sam zaorać, więc odpowiedziałby na przykład: nie trzeba się godzić na zło, można zmienić system, wprowadzić mechanizmy, mieć na oku, potraktować sprawę serio. No a co? A źli mają pozostać bezkarni? – kłóciłby się ze sobą manifest. Jacy źli? – zakpiłby sam z siebie. Przecież od tego zacząłem, że nie ma złych ani dobrych, nie ma naszych i nie naszych, swoich i obcych, czarnych i białych. Ludzie są strasznie pokręceni.

– Ale popełniają złe czyny!

– To tępmy czyny, a nie ludzi!

– Jak tępić, skoro już popełnił?

– To stary dylemat. Niech naprawi, niech poniesie konsekwencje tego konkretnego czynu i niech żyje i działa dalej.

Manifest znów by trochę ugrzązł, rozmyślając nad tym, co to są konsekwencje konkretnego czynu i gdzie się kończą. I doszedłby być może do kwestii, że kończą się one tam, gdzie zaczynają się rozważania, jakim ten ktoś jest człowiekiem. Dla czynu nie jest ważne, jakim ten ktoś jest człowiekiem – głosiłby dalej manifest. W ogóle nas nie powinno obchodzić, jakim ten ktoś jest człowiekiem, bo to nie ma związku ze sprawą. I tak dalej.

Największą wadą tego manifestu byłoby, że nie sformułowałby ostatecznie żadnego poglądu. A w końcu po to się czyta manifesty, żeby mieć poglądy, a jeśli się już ma ulubione poglądy, pasujące do towarzystwa, w którym chce się być, to żeby się w nich utwierdzić. W ogóle by nie wskazywał, jakie myśli są dobre, a jakie złe, idąc kompletnie wbrew trendom i oczekiwaniom. Mógłby szukać podsumowania w łatwych stwierdzeniach, że niejednoznaczność jest dobra, choć trudna, a jednoznaczność łatwiutka i zła, i że opowiadając się za jednoznacznością, drodzy przysięgli, którzy podjęliście decyzję, zanim jeszcze weszliście na tę salę, nie wyjdziecie z niej czyści. Zostanie wam wypalony w czaszkach znak niejednoznaczności. Ale w tym momencie manifest zatkałby nos, czując nieznośny smród dydaktyzmu i zaplątałby się już kompletnie w podważającej się autoironii.

dramatopisarz, dziennikarz, dramaturg w Teatrze Śląskim w Katowicach. Autor m.in. Żyda Nieskończonej historii; nagrodzony Gdyńską Nagrodą Dramaturgiczną za W środku słońca gromadzi się popiół (2013).