9/2023

Zastanówcie się!

Konsensus w internetowych komentarzach po wyczekiwanej premierze głosi, że Teatr Polski w Podziemiu zrobił przejmujący spektakl „o bezradności i bezsilności”. Tylko że celebracja naszej słabości w obliczu wojny w Ukrainie, mimo przypuszczalnych efektów terapeutycznych, wygląda na niebezpieczną i ślepą uliczkę.

Obrazek ilustrujący tekst Zastanówcie się!

fot. Natalia Kabanow / Teatr Polski w Podziemiu

 

„Znowu wojna. Znowu cierpienia, dla nikogo niepotrzebne, zgoła zbyteczne. Znowu kłamstwo, znowu masowe ogłupianie i zbydlęcanie ludzi. […] Czy to sen, czy jawa? Dzieje się coś, co być nie powinno, co być nie może; pragniemy uwierzyć, że to – zmora senna i zbudzić się z niej. Ale – nie! To nie senne widziadło, to okropna rzeczywistość”. Cytat ten pochodzi akurat nie z Dostojewskiego, tylko z innego rosyjskiego klasyka – Lwa Tołstoja. Tymi właśnie słowami zaczyna swój artykuł o wymownym tytule Zastanówcie się! Ukończony w maju 1904 roku, był reakcją pisarza na tragedię wojny rosyjsko-japońskiej, o której przebiegu były żołnierz i oficer, a pod koniec życia zagorzały pacyfista, dowiadywał się z listów nadsyłanych mu przez bezpośrednich świadków i uczestników krwawego konfliktu. Przywołuję ten dłuższy urywek, ponieważ wydaje się wyjątkowo trafnie oddawać, jeżeli nie ogólną atmosferę, to z pewnością emocjonalny rdzeń najnowszej premiery Teatru Polskiego w Podziemiu.

W Zbrodni i karze. Z powodu zbrodni Rosjan, których nie potrafimy zrozumieć Jakub Skrzywanek „rozwija idee rekonstrukcji teatralnej”, z powodzeniem zgłębione w Śmierci Jana Pawła II czy Spartakusie. Miłości w czasach zarazy. Tym razem sięga po pierwszą i najbardziej znaną z powieści „pięcioksięgu ideologicznego” Fiodora Michajłowicza, żeby z marszu uczynić z nas świadków przesłuchania jej głównego bohatera. Co prawda Dariusz Maj w mieszkającego w dziewiętnastowiecznym Petersburgu byłego studenta prawa Raskolnikowa wcielać się raczej nie zamierza. Całkiem współcześnie ubrany, siedzi gdzieś z boku i dokładnie, zdanie po zdaniu, referuje przebieg zabójstwa staruszki-lichwiarki Alony Iwanowny oraz jej siostry Lizawiety, która wbrew obliczeniom sprawcy okazała się być na miejscu zbrodni.

Jesteśmy w teatrze ostentacyjnie postdramatycznym, a wspomniane przesłuchanie stanowi część eksperymentu śledczego przeprowadzanego w laboratoryjnych niemalże warunkach. Przestrzeń gry jest właściwie pusta. Zważywszy na rozmiary Centrum Sztuk Performatywnych, powiedziałbym, że niepokojąco pusta, chociaż po bokach z obu stron widzimy ułożone, czekające na swoją porę rekwizyty – ze słynną siekierą na czele. Z tyłu stoi długi wieszak z ubraniami, służący za mobilny magazyn niezbędnych kostiumów. Wszystko tu podkreśla formalną stronę wydarzenia i jakby zapewnia, że procedura będzie przebiegała według ustalonych standardów. Wszytko ma sprzyjać obiektywności, bo wymazuje to, co osobiste, przypadkowe. Lecz to jedynie pozory, z których Skrzywanek śmiało podrwiwa. Obiektywność pęka w szwach, kiedy wybór między niemalże identycznymi pozorantami, mającymi odgrywać makabryczny scenariusz, staje się do absurdalności arbitralny.

W tym miejscu należy dodać, że przedstawienie zostało przygotowane w koprodukcji z Wrocławskim Teatrem Pantomimy. Zaangażowanie w przedsięwzięcie wrocławskich mimów uważam za jedną z najoryginalniejszych decyzji inscenizacyjnych. Pozoranci mają na sobie cieliste body, a do tego „wymazujące” ich twarze kominiarki, dzięki czemu przypominają mumie albo raczej – ze względu na przetwarzany komputerowo głos –androidy. Poruszają się również niczym bezimienne roboty, chociaż niechybnie ujawniają ukrywaną gdzieś pod spodem osobowość. Stąd scena odtwarzania podwójnego zabójstwa chociaż nieco się dłuży, potrafi jednak utrzymać widza w skupieniu. Przede wszystkim dzięki nieustannej kumulacji nieporozumień wywołanych „fanaberiami” nie w pełni posłusznych wykonawców.

Dzieło Dostojewskiego staje się tu zaledwie hasłem wywoławczym, zapewniając prostą, zaczerpniętą z tytułu, dwuaktową strukturę dramaturgiczną przedstawienia. To zaś, na czym rzeczywiście zamierzają skupić się twórcy, zapowiada pierwsze zdanie zamieszczonego w programie ostrzeżenia: „Spektakl odnosi się wprost do zbrodni rosyjskich popełnianych dziś w Ukrainie”. W szczególności do tych, które zostały udokumentowane „przez członków kolektywu »Slidstvo«”. Na nich właśnie, po swoistej rozgrzewce z Raskolnikowem, będą doskonalić swoją sztukę bycia na niby katami i ofiarami wrocławscy mimowie.

Ćwiczenia te staną się dojmującym komentarzem na temat nie tyle ewentualnych źródeł okrucieństwa wojny, ile strategii jej reprezentacji w naszym głodnym bezpośrednich relacji społeczeństwie obrazkowym. Teatr też nie jest tu bez grzechu i również powinien zadać sobie kilka ważnych pytań. Chociażby o to, jak pokazywać przemoc na scenie, nie stosując jej jednocześnie. Czy rozwiązaniem byłby sposób, kiedy każdy każdego, w odniesieniu do każdego własnego ruchu, pyta o zgodę? Czy to dla Ciebie OK, jeżeli chwycę Cię teraz za gardło? Czy jest dla Ciebie OK, jeżeli za chwilę na Tobie się położę? W przypadku, gdy jednoznaczna zgoda nie zostanie uzyskana, powinny nastąpić negocjacje względem dopuszczalnej alternatywy. Skrzywanek wydaje się mówić: „Sprawdzamy!”, doprowadzając jednakowoż zaproponowany pomysł do bezczelnie epatującej widza makabreski.

„Kara” natomiast przyjmuje w spektaklu postać fantazji na temat przyszłego posiedzenia Międzynarodowego Trybunału Karnego w Hadze. Na ławie oskarżonych, wiadomo, Rosja. Prokuratora gra Igor Kujawski, bronić zaś najeźdźców próbuje Agnieszka Kwietniewska. To dwójka wybitnych aktorów, których bezkompromisowe starcie w tak pomyślanych okolicznościach powinno iskrzyć – i z pewnością by iskrzyło, gdyby odpowiedzialny również za scenariusz Skrzywanek rzeczywiście popisał się zdolnościami dramaturgicznymi. Tymczasem, zamiast fascynującej szermierki na argumenty i pojemne metafory, dostajemy seans nieporadnego wałkowania dobrze znanego z czasów zimnej wojny sofizmatu „a u was Murzynów biją!”. Władze Rosji, w tym sam Putin, rzeczywiście lubią go nadużywać. Nie wiem tylko, po co go nadużywa reżyser, oskarżając m.in. Polaków (niech, że słusznie) o to, że w kraju naszym dochodzi do aktów przemocy seksualnej na uciekających od wojny Ukrainkach. Przedstawienie, przy całym swym deklarowanym sceptycyzmie i zapędach dekonstrukcyjnych, niespodziewanie łatwo skręca w stronę banalnego moralitetu z szeregiem ogólnikowych, więc nie wiadomo w kogo dokładnie mierzących, pretensji. Obrywa też –w tym akurat przypadku personalnie – Dostojewski. Za to, jak formułuje to Michał Opaliński w jednym ze swych nieco rozhisteryzowanych monologów, że pisarz jakoby skupił się na zbrodniarzach, zamiast pisać o ofiarach. Zarzut ten uznaję za, delikatnie powiedziawszy, kuriozalny. Czy na pewno mowa o autorze, który debiutował powieścią zatytułowaną Biedni ludzie?

Muszę przyznać, że pierwszej części spektaklu, czyli „Zbrodni”, nie udało się zaangażować mnie emocjonalnie. Chyba dlatego, że nazbyt jej na tym zależało. „Kara” z kolei kazała podejrzewać, że Skrzywanek w moje zdolności odbiorcze mocno wątpi. Jak gdyby się bał, że nie dodam „dwóch do dwóch”, więc na ukrywanych wcześniej ekranach wyświetlał swoje „cztery”. Formułował nawet pytania, które musieliśmy zadawać sobie w trakcie spektaklu. Wiem, że mogło chodzić o tego rodzaju przesadność. Reżyser w ogóle wiele – nazbyt wiele – wysiłku wkłada w to, aby nie dało się go tak łatwo na czymkolwiek przyłapać. Mnoży nawiasy, cudzysłowy i co chwila puszcza oko do publiczności.

Niemniej jednak finałowe przyznanie się twórców, że nie byli w stanie zrozumieć nie tylko tych rosyjskich, ale w ogóle żadnych zbrodni – zamiast współczucia dla uczestników kontrowersyjnego eksperymentu wywołuje… wzruszenie ramion. Czy w ogóle im na tym zależało? A skoro tak, to na czym polegała ich strategia hermeneutyczna? Dostojewski, zgłębiając temat, uważnie wsłuchiwał się w polifonię głosów licznych drugo- i trzecioplanowych postaci, rzeczywiście umiejących sobie nawzajem oponować. Samemu przebiegowi zbrodni poświęcił zaledwie pięć stron swojej ponad pięciusetstronicowej powieści. Już nie wspominając o tym, że Zbrodnia i kara to taki dziwny kryminał, gdzie zamiast mordercy każdy na swój sposób poszukuje Boga. Ten w świecie spektaklu wydaje się nieobecny, a w każdym razie milczy, jak Wysoki Sąd, do którego zwracają się postacie w togach. Scenografia „Kary” przypomina kościół, czy też świątynię sprawiedliwości, „sprofanowaną” niezdetonowaną rakietą sterczącą w „stole ołtarzowym”. Jedną z tych, które, w chwili, gdy czytacie te słowa, lecą na głowy Ukraińców.

No właśnie, gdzie tak naprawdę w tym wszystkim tragedia sąsiedniego narodu? Odpowiedzieć na to pytanie nie jest łatwo. Konsensus w internetowych komentarzach po wyczekiwanej premierze głosi, że Teatr Polski w Podziemiu zrobił przejmujący spektakl „o bezradności i bezsilności”. Naszej „bezradności i bezsilności” jako wspólnoty europejskiej oraz „bezradności i bezsilności” zwykłych ludzi, najjaskrawiej przejawiających się w scenie, kiedy Dariusz Maj w detalach opisuje i częściowo też pokazuje, co by zrobił Putinowi, gdyby tylko miał na to szansę. Ale ta celebracja (tak, uważam, że to była celebracja) „bezradności i bezsilności”, mimo przypuszczalnych efektów terapeutycznych, wygląda na niebezpieczną i ślepą uliczkę. Rozmywa indywidualną odpowiedzialność i kwestionuje naszą sprawczość, nie artykułując jednocześnie sensownego planu wybrnięcia z tej dramatycznej sytuacji. Nie oczekiwałbym, że świat zacznie się zmieniać od samego wykrzykiwania własnej frustracji z powodu tego, że nie jest taki, jak nam się marzy.

Poza tym, czy wciąż tocząca się tuż za naszą granicą wojna powinna stanowić pretekst, żeby rozmawiać o kosztach psychicznych, które ponoszą aktorzy, wykonując swój zawód? Bo w pewnym momencie wydaje się, że przeżycia wykonawców wysuwają się w przedstawieniu na plan pierwszy. Wojna wojną, ale najstraszniejsze – niech zostanie mi wybaczony ten czarny sarkazm – że tenże Opaliński, jak sam się wyraża, „spiżdża sobie talent”. Cóż, artysta ma prawo do wybujałego ego, ale… jak w tytule u Tołstoja, zawsze warto się zastanowić. A potem zastanowić się raz jeszcze.

Teatr Polski w Podziemiu we Wrocławiu

Zbrodnia i kara. Z powodu zbrodni Rosjan, których nie potrafimy zrozumieć

koncepcja inscenizacyjna, scenariusz uzupełniony o improwizacje aktorskie, reżyseria Jakub Skrzywanek

współpraca inscenizacyjna Aleksandr Prowaliński, Paula Grocholska

kostiumy Paula Grocholska

reżyseria światła Aleksandr Prowaliński

muzyka Karol Nepelski

choreografia Agnieszka Kryst

wideo Przemek Chojnacki

asystentka reżysera Dagmara Antoniszyn

konsultacje w dziedzinie prawa prof. Monika Płatek

konsultacje z zakresu medycyny sądowej lek. Ksenia Pawlas

prapremiera 16 czerwca 2023

doktor nauk humanistycznych, krytyk, członek redakcji portalu teatralny.pl. Współorganizuje Festiwal Niezależnej Kultury Białoruskiej we Wrocławiu.